31 marca 2016

V & Youngjae ~cz.5 [Spotkanie po latach]



                    Obudził mnie delikatny dotyk, który mogłem odczuć na swoim brzuchu. Gdy otworzyłem lekko oczy ujrzałem dobijające się do pokoju przez rolety słońce.
- Kto to się obudził?- uśmiechnąłem się spoglądając na leżącego obok mnie Taehyunga.
- Ja.- odpowiedziałem czule go całując - Gdzie suniesz tą łapką?
- Mmm zaraz zobaczysz.- oho... chyba on nie chce zrobić tego o czym myślę... Jego dłoń coraz śmielej nurkowała w moich bokserkach.
- Ahh... Hyung.
- Tak?- zapytał całując mnie po uchu.
- Chyba... chyba to za wcześnie.
- Nie mamy już czasu Youngjae.- szepnął ponownie mnie całując. Przerwałem jednak pocałunek patrząc mu głęboko w oczy.
- O czym ty mówisz?
- Nie jesteśmy zwyczajnymi nastolatkami skarbie... życie któregoś z nas może się posypać w każdej chwili.- ten argument mnie przekonał... skinąłem więc głową biorąc głęboki oddech.
- Trochę się boję.
- Czego się boisz?- zapytał pieszcząc opuszkami mojego penisa. Zagryzłem wargi łapiąc go za ramię.
- Aishh...
- Mmm... wciąż jesteś prawiczkiem.
- Przestań gadać głupoty i rób swoje.
- To jak to z tobą jest, hm?- zapytał wprawiając swoją rękę w ruch. Chwyciłem z całej siły kołdrę wyginając się w łuk. Za to właśnie nienawidzę V... dupek uwielbia się ze mną drażnić i sprawiać, że czuję się zażenowany.
- Wtedy... jak cię pocałowałem... ah.- wtuliłem się w chłopaka głęboko oddychając. Tae uśmiechnął się całując mnie po uchu i szyi - Powiedziałem sobie, że... że nigdy w nikim się nie zakocham... i że z nikim tego nie zrobię... wierzyłem, że kiedyś się do mnie przekonasz...
- Wystarczyło cierpliwie poczekać.- szepnął siadając. Gdy usiadł między moimi nogami zdjął ze mnie bokserki, na co zareagowałem ogromnym rumieńcem - Nie wstydź się tak.
- Łatwo ci mówić.
- Nie raz widzieliśmy się nago.- powiedział przygryzając wargi, po czym ściągnął z siebie bluzkę. W sumie ma racje... nigdy nie mieliśmy przed sobą niczego do ukrycia. Gdy jego wargi zaczęły muskać niezwykle delikatnie moje podbrzusze, podniosłem się gwałtownie, głęboko oddychając.
- H... hyung...
- Zaraz cię zwiążę.
- To mnie krępuje.- V zachichotał zdejmując z siebie bokserki.
- Obaj jesteśmy nadzy... nadal się wstydzisz?
- Ło... kiedy ty to wyhodowałeś?... zapamiętałem go mniejszego.
- Ha... trochę nam się urosło przez te trzy lata.- zaśmiał się rozszerzając moje nogi.
- Aaaa przestań.- zasłoniłem twarz rękoma nerwowo chichocząc. Po chwili czułem jak Taehyung całuje mnie po dłoniach.
- Zaufaj mi Youngjae... nie chcę cię skrzywdzić.- wiem... doskonale to wiem... starając się przełamać wstyd, spojrzałem na przyjaciela, po czym niepewnie zacząłem głaskać go po twarzy - Jak będziesz miał dość od razu mi powiedz... jasne?- skinąłem głową całując go w kącik ust. V posłał mi delikatny uśmiech i powrócił do wcześniejszej pozycji. Po chwili poczułem na członku jego wilgotne, ciepłe wargi. Zadrżałem szarpiąc za pościel... jest to cholernie przyjemne, ale też potwornie krępujące - Nie mamy lubrykantu, co?
- N... nie.
- Hm... w takim razie musisz się postarać.- powiedział biorąc mojego członka do ust. Krzyknąłem gardłowo wijąc się po łóżku. V jednak przytrzymał moje biodra ssąc penisa coraz mocniej. Czułem, że zaraz wybuchnę. Nigdy nie czułem się tak dobrze, a fakt, że robiłem to z osobą, którą kocham od kilkudziesięciu lat sprawia, że czuję się jeszcze lepiej. Tae pospiesznie ruszał głową pieszcząc przy tym wewnętrzną stronę moich ud.
- Ta... Tae...- widziałem jedynie jak ten się uśmiecha. Po chwili poczułem ucisk w brzuchu, któremu towarzyszyło niezwykle przyjemne doznanie. Odpłynąłem... moje ciało przez chwilę było całkowicie sparaliżowane. Hyung wypluł zebraną spermę na dłoń, po czym zaczął majstrować palcami przy moim wejściu. Syknąłem lekko się krzywiąc.
- Boli?- pokręciłem przecząco głową. Nie mogę nazwać tego bólem... był to chwilowy dyskomfort, jednak po kilku głębszych ruchach uczucie to ustało - Rozluźnij się.- poinstruował mnie nachylając się do mojej twarzy, na której po chwili składał czułe pocałunki. Półprzytomny objąłem go rękoma przyciągając go tym samym do siebie... czułem ogromną potrzebę pocałowania go. Gdy badaliśmy wnętrza swoich ust, V dołożył kolejny palec. Jęknąłem przerywając pieszczotę - Kotek...
- Mm...- uśmiechnąłem się lekko spoglądając na chłopaka - Dziwnie się czuję jak tak do mnie mówisz.
- Wszystko z miłości.- szepnął pieszcząc nosem moje ucho - Wszystko dobrze?
- Tak, spokojnie.- chłopak skinął głową siadając za mną.
- Staraj się skupić w całości na mnie... po kilku minutach ból powinien minąć. 
- Bardzo będzie bolało?
- Na pewno nie tak jak te twoje wczorajsze rany i siniaki.- wymieniliśmy się uśmiechami. Tae złapał mnie za ręcę mocno za nie trzymając. Czułem jak wsuwa we mnie swoją męskość. Zamknąłem oczy starając się rozluźnić za wszelką cenę... ponoć to pomaga - Boli?
- Nie tak bardzo.- V wszedł we mnie do końca... po chwili jednak położył się na mnie obejmując mnie jedną ręką. Drugą natomiast głaskał mnie po policzku.
- Kocham cię.- szepnął cmokając mnie. Te słowa oczarowały mnie do tego stopnia, że nie poczułem nawet kiedy chłopak zaczął się we mnie poruszać.
- Też cię kocham Tae... nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak bardzo.- czułem jak po policzku spływa mi łza, która od razu została zdjęta pocałunkiem mojego chłopaka - Tak się cieszę, że cię mam.- widziałem, że twarda skorupa Hyunga zaczyna pękać.
- Nie rozklejaj mi się tutaj.- powiedział z trudem wykonując kolejny ruch. Objąłem rękoma jego drobną twarz uważnie się jej przyglądając.
- Przysięgnij mi tutaj, że nigdy mnie nie opuścisz. 
- Przyrzekam ci to ty moja płaczko.- w końcu przeszliśmy do rzeczy, co jak na pierwszy raz trwało dość długo. Skończyliśmy może po około dwóch godzinach... jak nie później. Leżąc w swoich objęciach cieszyliśmy się sobą i daną nam chwilą. Objęty jego ciepłymi ramionami całowałem go po klatce piersiowej szepcząc jak bardzo go kocham.
- Youngjae...- spojrzałem na Taehyunga, który leżał jak wryty - Synu...- że co?! Zerwałem się do siadu wbijając wzrok w stojącego w progu ojca.
- Tato?!... Co... co ty tu robisz?! 
- Jeszcze tu mieszkam...
- Wyjdź... proszę cię, wyjdź stąd.- ojciec zmierzył nas wzrokiem chrząkając.
- Ubierzcie się... i... chodźcie do salonu.- powiedział zamykając za sobą drzwi. Spojrzałem na V, który wciąż leżał w bezruchu.
- O kurwa...
- Ale wstyd...- po kilkusekundowym wpatrywaniu się w siebie zwlokliśmy się z łóżka ubierając się - O czym on chce z nami rozmawiać?
- Nie mam pojęcia...
- Głupio mi... nie spojrzę mu w oczy...
- Wyjdźmy z tego z twarzą... jakoś damy radę.- wzięliśmy głęboki oddech, po czym ruszyliśmy do salonu - Tato, my...
- Usiądźcie.- jak nakazał, tak też zrobiliśmy - Wow... zmieniłeś się Tae... zmężniałeś.
- Dziękuję...- wyszeptał nie odrywając wzroku od podłogi.
- Hm... na dłuższą rozmowę umówimy się na inny dzień, a teraz przejdźmy do rzeczy.- czułem jak serce rozsadza mi klatkę piersiową - Chłopcy...
- Tato, proszę cię... to krępujące...
- Uwierz mi, że dla mnie też... chcę... chcę tylko wiedzieć czy wy... czy ty synu... jesteś gejem?
- Tato...
- A... te rany... em... preferujecie ostry seks?- Tae aż płonął ze wstydu.
- Te rany to... podpadłem chłopakom w szkole... 
- A coś więcej?
- Nie chciałem dać im kasy i... trochę się wkurzyli...- Boże, co za słaba wymówka, ale nie potrafiłem wymyślić na szybko niczego innego.
- Wyjaśnię to z dyrektorem, a teraz...- ojciec westchnął wbijając we mnie wzrok - Czemu mi o niczym nie powiedziałeś? 
- A ty czemu nie napisałeś, że wracasz wcześniej?
- Pisałem, ale byłeś tak zajęty Tae, że nawet nie odczytałeś sms'a.
- Tato... to... to z kim się spotykam to moja sprawa...
- Masz rację, ale... chcę jedynie wiedzieć czemu i... jak długo jesteś gejem...
- Czemu?... Bo poznałem Taehyunga... a... jestem nim odkąd go znam... koniec przesłuchania. 
- No dobrze...- widziałem, że mój tato jest mocno skołowany - Tae... em... albo dobra... to co chcecie naaa... która to godzina?... Na obiad. 
- W zasadzie to... ja już powinienem iść...- odpowiedział V podnosząc się z kanapy.
- Zostań jeszcze... nie chciałem żebyście poczuli się skrępowani...
- Tato... dość już narobiłeś.
- Nie...- Taehyung podszedł do mojego ojca niepewnie na niego spoglądając - Niech pan mnie nie zrozumie źle, ale... głupio mi teraz patrzeć panu w oczy...
- Oj dzieciaki... co jak co, ale mnie nie musicie się wstydzić. Musimy tylko... oswoić się z tym i nie wiem.... rozmawiać o tym?
- Tato... rób obiad, co?- złapałem Tae za rękę ciągnąc go do pokoju. Gdy zamknąłem drzwi spojrzałem na niego uśmiechając się - Nie było tak źle.- V w tym czasie wpatrywał się w telefon.
- Rzeź zacznie się dopiero wieczorem...
- Co?
- Zobacz...- chłopak dał mi telefon z wiadomością od szefa, która mówiła o tym, że kończymy z bitwami między sobą, a zaczynamy prowadzić wojnę z wrogimi gangami... zamarłem.
- Nie jestem na to gotowy...
- To koniec...

~c.d.n.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


28 marca 2016

V & Youngjae ~cz.4 [Spotkanie po latach]



- Jesteś gotowy?- westchnąłem odwracając się w stronę... mojego chłopaka. Ah, to pojęcie przepełnia moje serce ogromną radością. Tego dnia było jednak inaczej... miałem odbyć swój pierwszy trening. Widziałem jednak, że Taehyung jest bardziej zestresowany niż ja - Youngjae...
- Tak... tak, przepraszam...- lekko się zawiesiłem. Zapiąłem kurtkę głęboko oddychając.
- Będzie dobrze...
- Wiesz, że nie będzie... strasznie się boję.
- Będę ci to powtarzał do znudzenia... jesteś idiotą, że w to wszedłeś.
- Pozwól, że tego nie skomentuję.- V podszedł do mnie mocno mnie przytulając.
- Przepraszam... po prostu strasznie się o ciebie martwię.
- Oboje sobie poradzimy...- pocałowałem go w policzek wymuszając uśmiech - Jest już po 20-stej... jedziemy?
- Tak... w sumie najwyższa pora.- zeszliśmy pod blok, pod którym stał samochód Tae. V ruszył z piskiem opon pędząc przed siebie jak wariat.
- Zwolnij.
- Nie mamy czasu.
- Zwolnij do cholery.
- Przestaniesz być w końcu taką ciotą?!- spojrzałem na niego ogromnymi oczyma. Tae zwolnił wbijając wzrok w kierownicę - Youngjae...
- Zatrzymaj się.
- Nie... Youngjae, to z nerwów...
- Zatrzymaj się.- chłopak mimo to jechał dalej. W sumie do budynku naszej "pracy" było niedaleko więc zatrzymanie się było bez sensu. Gdy zajechaliśmy na miejsce Taehyung złapał mnie za rękę otwierając usta, jednak nie miałem ochoty słuchać tego co ma mi w tym momencie do powiedzenia. Wyrwałem się idąc w stronę wejścia.
- Youngjae!- wszedłem do środka trzaskając drzwiami. Czułem, że związek z najlepszym przyjacielem to zły pomysł. Teraz, dzięki tej kłótni przynajmniej wiem co o mnie myśli - Poczekaj na mnie!- znów zostałem złapany za rękę.
- Odpieprz się ode mnie...
- Daj mi wyjaśnić.
- Tu nie ma czego wyjaśniać... a... i nie wchódź mi już w drogę.
- Co... czekaj ty...
- To koniec.- sprostowałem sprawę idąc do szatni. Hyung stał w korytarzu jak wryty... nawet nie drgnął. Po wejściu do pomieszczenia schowałem się w kącie i zacząłem się przebierać. Wtedy też podszedł do mnie Jackson lekko się uśmiechając.
- Jak tam przed treningiem?
- Nie odzywaj się do mnie...
- Słucham?
- Zabiłeś swojego przyjaciela.... jesteś potworem...
- Oh jaki ty jesteś delikatny... wiesz... to nie jest miejsce dla takich wypierdków jak ty.- wściekły złapałem go za koszulkę. Mam dość... przez całe życie ludzie ze mnie drwili i wyzywali od najgorszych... koniec z tym - Luzuj do cholery.
- Ej, no co wy...- podbiegł do nas przestraszony chłopak, którego widziałem tu po raz pierwszy.
- Jin, weź tego ćwoka... chłopak nam się za bardzo napalił.- pełny nienawiści puściłem zdezorientowanego Jacksona - Mam nadzieję, że będziesz miał trening ze mną... chętnie się odegram.
- Jackson, on jest tu nowy...
- I co w związku z tym?... żaden gnojek nie będzie sobie ze mną w ten sposób pogrywał.- po tych słowach odszedł w swoje miejsce delektując się podaną mu przez szefa kawą.
- Ja... przepraszam za niego.- widziałem, że Jin jest naprawdę przestraszony zaistniałą sytuacją - Nigdy nie rzucił się na swojego kolegę...
- Nie jesteśmy kolegami więc spoko...- chłopak westchnął siadając obok mnie.
- Denerwujesz się?
- Naprawdę cię to interesuje?
- Pewnie, że tak... wiesz... traktujemy się tutaj jak rodzina...
- Mhm... dlatego Jackson bestialsko zabił ostatnio Jimina... fajne podejście.
- Nie rozumiesz...
- Może i nie, ale szczerze mówiąc nie wiem czy chcę to rozumieć.- podniosłem się z kanapy i zacząłem zawiązywać na pięściach bandaże.
- Wiesz... ty masz o tyle dobrze, że masz Taehyunga... no... z tego co wiem jesteście raz...
- Już nie.- kurwa mać, co on się mnie tak uczepił?! Wściekły ruszyłem na salę treningową podchodząc do trenera - Z kim mam trening?
- Oo już jesteś.
- To z kim?
- Hm...- mężczyzna uśmiechnął się klepiąc mnie po ramieniu - Podoba mi się twoje podejście. Wiesz co...- zaczął rozglądać się po sali. Każdy miał partnera do treningu... wtedy jednak na salę wszedł Jackson - Jackson!
- Co jest?!
- Chodź tutaj!- brunet podbiegł do nas cwaniacko się uśmiechając.
- Mam się bić z tą ciotą?
- Jeszcze raz tak mnie nazwiesz...- warknąłem rzucając się w jego stronę, jednak trener skutecznie mnie powstrzymał.
- Hm... w sumie to może być ciekawe.... Panowie zejdźcie na bok!- cała sala posłusznie rozeszła się pod ściany - Do roboty.- Jackson wyszedł na środek ringu. Stanąłem na przeciwko niego w pewnej odległości. Wtedy też stanął za mną trener głaszcząc mnie po karku - Przypomnij sobie wszystkie sytuacje, które cię zraniły i sprawiły, że czułeś się gorszy... skrzywdzony... poniżony... przeżyłeś kiedyś coś takiego?- skinąłem jedynie głową - Świetnie... to teraz pomyśl sobie, że wszystkim tym sytuacjom winny jest Jackson... wiesz co masz teraz robić?
- Tak.
- Skop go Youngjae.- nie czekałem dłużej. Ruszyłem w stronę chłopaka rzucając się na niego z pięściami. Nie myślałem wtedy o tym, że jest on najlepszym zawodnikiem... że jeśli tylko będzie miał taki kaprys, będzie mógł mnie zabić. Myślałem jedynie o Taehyungu i o tym, co mi powiedział... przypomniałem sobie również moment, w którym pocałowałem go po raz pierwszy... jego spojrzenie przepełnione nienawiścią, raniące mnie słowa, jego zachowanie w stosunku do mnie. Później nadszedł dzień, w którym oznajmił mi, że wyjeżdża... utrata kontaktu... moja samotność, depresja, zamknięcie się w sobie. Kiedy myślałem, że już wszystko jest dobrze... gdy znów na siebie wpadliśmy.. kiedy zaczęliśmy być razem, ten mówi bolesną prawdę, którą zapewne dusił w sobie od początku naszej znajomości. W tym samym momencie uderzyłem Jacksona z całej siły w nos, z którego po chwili wypłynęła krew zalewając tym samym całą twarz chłopaka. Skulił się sycząc z bólu... odsunąłem się od niego głęboko oddychając. Co się ze mną dzieje? Nie mogę poznać sam siebie...
- Jackson...
- Ty chuju.- brunet rzucił się na mnie powalając mnie na ziemię. Okładał mnie pięściami na oślep. Czułem jak leci ze mnie krew, ale nie mogłem się połapać, z którego konkretnie miejsca. Robiło mi się słabo, a ból był coraz większy... jak dla mnie nie do zniesienia - I co teraz powiesz?! 
- Dość...
- Masz dość?!... Ja się dopiero rozkręcam!
- KONIEC!- krzyk trenera... jak dobrze... Jackson wstał plując na mnie.
- Masz szczęście...- zamknąłem oczy nie mogąc ruszyć się z miejsca. Czułem stojącą nad sobą grupkę osób, jednak nie miałem na tyle siły, by na nich spojrzeć.
- Youngjae!- ktoś kucnął obok mnie głaszcząc mnie po twarzy - Youngjae, słyszysz mnie?- skinąłem głową łapiąc go za rękę.
- Nie dotykaj mnie...- zacząłem kaszleć krwią.
- Odsuńcie się do cholery!- V pomógł mi usiąść wycierając mnie z krwi - Youngjae...
- Daj mi.... daj mi spokój...- ostatkiem siły odepchnąłem go starając się wstać. Gdy mi się to udało chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę szatni. Wtedy jednak zostałem złapany przez trenera.
- Jak na pierwszy raz było całkiem dobrze... poradzisz tu sobie.
- Mam to w dupie...- oparłem się na nim krzywiąc się z bólu.
- Jakbyś był mniej pyskaty może bym ci pomógł.- mężczyzna odsunął się ode mnie przez co znów upadłem na ziemię. Zacisnąłem pięści powstrzymując się od płaczu... co ja robię? Przecież nie jestem sobą... kto zawładnął moim ciałem? Po chwili jednak znów poczułem jak ktoś stara się mnie podnieść.
- Daj sobie pomóc chociaż raz...- Tae... skinąłem głową idąc powolnym krokiem w stronę szatni. Gdy mnie posadził na kanapie sięgnąłem po ręcznik wycierając się z krwi. Ciało bolało mnie jak jeszcze nigdy dotąd - Youngjae...
- Co... co chcesz mi... jeszcze powiedzieć? Że jestem słaby?- splunąłem krwią wycierając od razu usta - Nic nie warty?... To... po cholerę to wsz...- Boże, jak mi się ciężko mówi... co się ze mną dzieje?
- Ciii... posłuchaj mnie...
- Odwieź mnie...
- Jasne...- nie mam ochoty słuchać jego pieprzenia. Byłby to kolejny cios, którego już bym raczej nie przeżył. Taehyung ułożył mnie na tylnych siedzeniach samochodu, po czym ruszył bardzo spokojnie i powoli. Jedyne czego pragnąłem to kąpiel i łóżko... ah... i jeszcze kolacja w postaci leków przeciwbólowych - Możesz mnie posłuchać?
- Nie...
- Skarbie...- zacisnąłem oczy łapiąc się za serce, które po wypowiedzeniu tego słowa okropnie mnie zakuło.
- Zamknij się już... 
- Chcąc nie chcąc musisz mnie posłuchać.- V zajechał na moje osiedle zamykając drzwi - Youngjae... kocham cię... cholernie cię kocham i uwierz mi, że nazwanie cię... w ten sposób... było dla mnie równie bolesne jak dla ciebie. Powiedziałem to, bo... bałem się... boję się o ciebie każdego dnia. Nerwy wzięły nade mną górę...- nic nie odpowiedziałem - Wybacz mi, błagam cię... nie mogę cię stracić...- podniosłem się do pionu łapiąc za klamkę.
- Otworzysz?
- Youngjae...
- Chodź na górę...- V uśmiechnął się lekko otwierając drzwi.
- To znaczy, że mi wybaczasz?
- Tego nie powiedziałem...- po wejściu na górę Tae pomógł mi się umyć, po czym położył mnie do łóżka.
- Pójdę na kanapę.- złapałem go za rękę ciągnąc go w swoją stronę.
- Chodź tutaj.- ten nachylił się nade mną całując mnie po ranach, które po obmyciu z krwi pokazały dopiero swojego prawdziwe "piękno". Złapałem go za koszulę zaciskając kurczowo oczy.
- Boli?
- Troszkę.
- Przepraszam...
- Mm... nie przerywaj.- Taehyung starał się robić to niezwykle czule i delikatnie. Nie rozumiem naszej relacji. Wszystko dzieje się zbyt szybko, przez co nie mogę się już w niczym połapać. Mam jednak nadzieję, że z każdym kolejnym dniem będziemy znów zbliżać się do siebie na nowo, dzięki czemu nasza relacja będzie taka jak dawniej albo z racji tego, że... chyba jesteśmy parą, będzie ona jeszcze bardziej zażyła...

~c.d.n.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


26 marca 2016

V & Youngjae ~cz.3 [Spotkanie po latach]



                    Jechałem przed siebie... Jakoś nieszczególnie interesował mnie cel, do którego zmierzam. Szczerze mówiąc było mi wszystko jedno. Byłem wściekły na V nienawidząc go z całego serca. Jak on może mnie tak traktować? Nie widzieliśmy się trzy lata, a on mimo tego wciąż się ze mnie wyśmiewa i nie akceptuje mojej... inności. O ile w ogóle mogę to tak nazwać. W sumie jak dla mnie nie jest to nic nadzwyczajnego... z drugiej strony może on również by tak do tego podchodził gdyby nie fakt, że zakochałem się akurat w nim. Może jakbym nie wspominał kto mi się podoba lub wskazałbym jakiegoś przypadkowego znajomego jego pogląd na tą sprawę byłby zupełnie inny? W sumie ciężko powiedzieć... wyszło jak wyszło i niestety już tego nie zmienię.
             Wysiadłem na końcowym przystanku nie wiedząc co mam ze sobą zrobić. Rozejrzałem się dookoła starając się rozpoznać okolicę, jednak znajdujący się przede mną las niewiele mi mówił. Westchnąłem spoglądając na rozkład autobusów... ten był ostatni.
- Świetnie...- syknąłem sięgając po telefon. Normalnie w takiej sytuacji zadzwoniłbym do ojca, jednak z racji tego, że go nie ma musiałem wykombinować coś innego. Sięgnąłem do kieszeni... w portfelu nie miałem oczywiście nic. Nie było nawet opcji żebym mógł zadzwonić po taksówkę. Lekko wystraszony zacząłem iść skrajem lasu z nadzieją, że niebawem dojdę do jakiegoś domu. Wszędzie jednak panowała totalna pustka... cisza, ciemność i przerażające uczucie, że jesteś obserwowany i śledzony. Co chwilę odwracałem się za siebie, jednak nikogo nie widziałem za swoimi plecami - To siedzi tylko w mojej głowie...- przyspieszyłem kroku. Bałem się... naprawdę się bałem. Co chwilę słyszałem szelest liści i drzew znajdujących się po mojej lewej stronie. Po prawej natomiast znajdowało się pole, dzięki któremu mogłem chociaż dostrzec niebo i padające z niego światło księżyca. Należę niestety do osób o bardzo bujnej wyobraźni. Zdążyłem wymyślić historię, przy której normalny człowiek dawno by zwariował i wpadł w totalną panikę. Wtedy też usłyszałem dźwięk telefonu. Przestraszony pospiesznie go odebrałem - Tak?
- Youngjae, gdzie jesteś?- Taehyung... jak dobrze go słyszeć. Mimo złości cieszyłem się, że mogę z nim porozmawiać.
- Nie wiem...- wydusiłem zaczynając biec.
- Biegniesz?.... Co się dzieje?
- Boję się.- słyszałem jak Hyung się z kimś żegna i w pośpiechu opuszcza jakieś pomieszczenie.
- Uspokój się... gdzie ty debilu pojechałeś?
- Najpierw pedał teraz debil?
- Kurwa Youngjae!- przystanąłem powstrzymując się od łez. Z drugiej strony może ma rację... może jestem zbyt przewrażliwiony i przesadzam? Nie wiem, ale jedno jest pewne... chcę już jak najszybciej być w domu i na spokojnie o tym pomyśleć - Przepraszam...
- Hyung...
- Słucham...
- Przyjedź po mnie... naprawdę się boję.- słyszałem jak przyjaciel wsiada do samochodu.
- Skup się... gdzie jesteś?
- Nie mam pojęcia.
- A autobus, którym jechałeś?
- 873... wysiadłem na ostatnim przystanku... jestem w jakimś lesie.- odwróciłem się gwałtownie do tyłu widząc za sobą parę żółtych oczu. Po chwili jednak dostrzegłem ich właściciela... był to zwyczajny lis - Tae, proszę cię...
- Wiem gdzie jesteś... postaram się tam być jak najszybciej. Poszukaj jakiegoś domu i poczekaj na mnie przy nim.
- Nie ma tu nic poza lasem i polem... jedziesz już?
- Tak, spokojnie... jak chcesz to możemy ciągle rozmawiać.- przytaknąłem trzymając telefon kurczowo przy uchu. Rozmawialiśmy o wszystkim... nawet o obiedzie Tae sprzed tygodnia... wszystko byleby przytrzymać mnie przy zdrowych zmysłach. Czas mijał, a chłopaka nadal nie było... czułem jak robi mi się słabo ze strachu - I jak się trzymasz?
- Nie mogę już...
- Wjeżdżam już w ten zakręt to za sekundę będę.- rzeczywiście... po chwili mogłem dostrzec światła dobiegające z samochodu. Gdy auto się zatrzymało wbiegłem do niego zamykając drzwi od środka - Youngjae...- rzuciłem się na przyjaciela wtulając się w jego ramiona. Ten objął mnie głaszcząc mnie po głowie - Już dobrze.... wszystko okej?- skinąłem jedynie głową - Ale jesteś przemarznięty... odwiozę cię do domu.
- Dziękuję, że po mnie przyjechałeś...
- Od czego ma się przyjaciół.- spojrzałem na uśmiechniętego V.
- Słuchaj... wtedy w szatni...
- Nie musisz mi się tłumaczyć... wiem jak to musiało zabrzmieć.- wytarłem spływające po policzkach łzy patrząc przed siebie.
- W zasadzie co miałeś wtedy na myśli?- Taehyung milczał... przestraszony tym, że znów powiedziałem coś nie tak spojrzałem na niego otwierając usta.
- Mógłbym zatrzymać się u ciebie na noc?
- Tak, a...
- Później.- ruszyliśmy. Cała droga minęła nam w całkowitej ciszy. Jedynie spoglądaliśmy na siebie delikatnie się uśmiechając. Niczego już nie rozumiem... mam w głowie totalny mętlik, który chciałbym w końcu sprostować, ale za cholerę nie wiem jak. Droga przez klatkę do mieszkania również spowita była głuchą ciszą.
- Jesteśmy...- szepnąłem otwierając drzwi do mieszkania. V skinął głową wchodząc do środka. Gdy zamknąłem drzwi stanął przede mną spoglądając na mnie z lekkim zdenerwowaniem.
- Chciałbym coś z tobą wyjaśnić.- ton jego głosu był niezwykle poważny... nie lubię takich sytuacji.
- To... może zrobię coś do picia?
- Nie ma na to czasu.- przełknąłem z trudem ślinę wbijając wzrok w chłopaka - Youngjae... wtedy.... wtedy jak mnie pocałowałeś...
- Hyung...
- Daj mi dokończyć, proszę.- skinąłem głową czując coraz większe zdenerwowanie - Od tamtego momentu patrzę na ciebie zupełnie inaczej...
- Domyślam się...
- Nie... w pozytywnym sensie... Wtedy... może byłem w szoku, ale podobało mi się to...- na jego twarzy pojawił się widoczny rumieniec - Youngjae, ja... od tamtego momentu patrzę na ciebie jak na... nie wiem... potencjalnego... chłopaka...
- Co... znaczy...
- Wiem, że jesteś zaskoczony... i... przepraszam, że mówię ci o tym teraz... w takich okolicznościach...- nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa. Taehyung westchnął kierując się w stronę drzwi - Przepraszam, że znów namieszałem w twoim życiu... może... może będzie lepiej jak już pójdę.- zatrzymałem go patrząc mu głęboko w oczy.
- Chcesz... chcesz sobie to przypomnieć?- Tae posłał mi nieśmiały uśmiech stając bliżej mnie.
- A jeśli to zaważy na naszej przyjaźni?
- Musimy być ostrożni...- cmoknąłem go w kącik ust. Czułem jak cały się trzęsę. Wróciły do mnie wszystkie wspomnienia sprzed siedmiu lat. Taehyung połączył nasze usta pocałunkiem kierując mnie w stronę mojego pokoju. Gdy już do niego weszliśmy położył mnie ostrożnie na łóżku nie przerywając wcześniej zaczętej czynności. Czekałem na tą jedną chwilę całe życie - Hyung...
- Ciii...
- Trochę się denerwuję.
- Nie masz czym... spokojnie.- zaufałem mu i przyznam, że... była to najlepsza noc w moim życiu. By rozwiać wszelkie wątpliwości... nie kochaliśmy się, jednak całusom i rozmowom nie było końca. Nie potrafiliśmy zasnąć. Nad ranem, gdy już świtało, Tae pocałował mnie w kark, po czym zaczął pieścić go nosem - Prześpij się.
- Wiesz, że nie zasnę.
- Czemu?
- Z emocji.- mówiąc to zaczerwieniłem się odwracając się w stronę chłopaka - Czekałem na to tak długo.- V posłał mi swój najsłodszy uśmiech całując mnie w czoło.
- Musisz jeszcze o czymś wiedzieć.
- Hm?
- Nastaw się na to, że ta bajka może nie trwać zbyt długo.
- Nie rozumiem...
- Dzisiaj wieczorem zaczynasz treningi... ja... ja jestem wystawiany do coraz brutalniejszych walk...
- Zerwijmy z tym.
- Nie możemy... wtedy będziemy mieli zagwarantowaną szybką śmierć.
- Tae...
- Przykro mi...- chłopak westchnął bawiąc się moimi włosami.
- Nie mogę cię stracić...
- W ogóle jesteś głupi, że zadzwoniłeś do Kima.
- I kto to mówi...- zamilkliśmy. Spojrzałem na jego zamyśloną twarz powstrzymując się od kolejnego napadu płaczu - Damy sobie radę?
- Oczywiście, że tak... musimy.- powiedział to bez przekonania w głosie... Tae wie o czymś, czym nie chce się ze mną podzielić. Cholera, co to może być?
- Hyung...
- Nie myśl o tym głuptasie.- by mnie uspokoić znów zaczął mnie całować. Mimo robienia tego czego pragnąłem od dawna, myśli związane z naszą pracą nie dawały mi spokoju. Zrobię wszystko, by nas z tego wyciągnąć bez ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji. Pytanie tylko jak mam to zrobić.... z tego co wiem jest to całkowicie niemożliwe...

~c.d.n.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------


24 marca 2016

V & Youngjae ~cz.2 [Spotkanie po latach]



                 Obudziłem się... spoglądając przez okno zauważyłem przeraźliwie nieprzyjemną pogodę. Z szarego nieba leciały strugi grubego deszczu. Usiadłem na łóżku rozglądając się dookoła... tak jak czułem. Cała ta sytuacja z V była jedynie snem. Może to i lepiej... przynajmniej nie będę musiał tłuc się za kasę... co za chory pomysł.
- Tatoooo! Zrób mi gofry!- czyli wyjazd ojca również musiał być snem... jak dobrze. Przeciągnąłem się, po czym ruszyłem do kuchni - Tato, słyszysz?
- Cześć synku... jak się spało?- zamurowało mnie... przy kuchence stał uśmiechnięty Taehyung popijający herbatę.
- Co ty... to to mi się nie śniło...
- Widzę, że nic się nie zmieniłeś. Nadal masz ochotę na gofry?- skinąłem jedynie głową, przyglądając się pracującemu przyjacielowi - Co ci się dzisiaj śniło?... Jęczałeś jak głupi.
- Co...- czułem jak moją twarz pokrywa rumieniec.
- Nooo, opowiadaj... masz jakąś laskę na oku?
- Pf... nie znasz mnie?
- To się nie zmieniło?- pokręciłem przecząco głową siadając przy stole. Tae podał mi kawę uśmiechając się - Pamiętasz jak mnie pocałowałeś?
- Nie zaczynaj...
- Miałeś wtedy 12 lat... pamiętam jak twoi rodzice pojechali na jakąś rodzinną imprezę, a ty zaprosiłeś mnie na noc horrorów...- czułem jak gotuje się we mnie ze wstydu... nienawidzę jak do tego wraca - Pocałowałeś mnie wtedy tak nieśmiało...
- A ty dałeś mi w twarz wyzywając mnie od najgorszych.... skończ już...- to była nasza jedyna kłótnia... wprawdzie z mojej winy. Wiem, że nie powinienem był całować najlepszego przyjaciela, ale moje uczucia w stosunku do niego były silniejsze od zdrowego rozsądku. Nadal jak przypomnę sobie to uderzenie w twarz i wyzwiska typu: "Jesteś pedałem?!", "Całuj kogo chcesz, byle nie mnie!", "Jesteś obrzydliwy!" , czuję jak serce rozdziera się na miliony drobnych kawałeczków.
- Miałem 13 lat, byłem gówniarzem... teraz bym tak nie zareagował...
- Po cholerę do tego wracasz...
- Chciałbym w końcu to wyjaśnić.
- Temat jest raczej zamknięty... dwa tygodnie później przyszedłeś do mnie z nową grą i z przeprosinami... to wystarczy. 
- Wiem, że nie...- westchnąłem powstrzymując się od łez.
- Długo jeszcze mam czekać na te gofry?- chłopak odchrząknął wykładając na talerz cieplutkie gofry.
- Smacznego. 
- Dzięki... sobie też nałóż. 
- Nie jestem głodny.- wziąłem kęsa spoglądając na przyjaciela.
- A tobie w takim razie jak się układa w tych sprawach?
- Nie układa się... póki co nikogo nie szukam, raczej z wiadomych przyczyn.
- No tak.- V przygryzł wargę patrząc na mnie jak jem.
- Mam dzisiaj walkę... będziesz mi kibicował?- zacząłem dławić się jedzeniem. Wczoraj odnalazłem go po trzech latach, a dzisiaj mam go stracić? Nie pozwolę na to... Sięgnąłem po kawę starając się popić zalegające w przełyku jedzenie.
- Że co...
- No tak... walczę w każdy piątek... dzisiaj niestety z Jacksonem.
- Nie... nie pozwalam na to...
- Niestety to nie ty o tym decydujesz.- zamilkliśmy. Automatycznie straciłem apetyt. Siedzieliśmy w ciszy przez dobre kilka minut. Po tym czasie Taehyung uśmiechnął się lekko łapiąc mnie za rękę - Będzie dobrze.- nie odpowiedziałem. Zerwałem się z krzesła idąc do pokoju. Po wejściu do niego rzuciłem się na łóżko owijając się szczelnie kołdrą - Youngjae...- moje uczucie w stosunku do niego jest niezmienne... kocham go tak mocno jak w szkole podstawowej, gimnazjum... gdy wyjechał pokochałem go jeszcze bardziej... - Ej no co ty.- czułem jak przyjaciel głaszcze mnie po głowie - Nie dam się.
- Nie mogę cię stracić...- usłyszałem jak Tae chichocze.
- Mówisz tak jakbyś był we mnie zakochany... spokojnie.- cały V... zero wyczucia.
- Wyjdź...
- Co...
- Wyjdź stąd!
- Ale o co ci chodzi?- usiadłem na łóżku wpatrując się w zdezorientowanego kolegę.
- Naprawdę jesteś tak głupi?... Zero wyczucia...
- Boże, Youngjae...
- Wyjdź...- V przełknął z trudem ślinę czerwieniąc się ze wstydu.
- Przepraszam...
- Widzimy się wieczorem.- ponownie się położyłem odwracając się plecami do chłopaka. Po chwili mogłem usłyszeć jak ten wychodzi z mieszkania. Było mi wstyd, że go wyrzuciłem, ale to było silniejsze ode mnie. Wtedy, gdy miałem 12 lat powiedziałem Tae, że mi się podoba i że go kocham. Ten debil musiał o tym zapomnieć albo myślał, że już dawno mi przeszło. W końcu jakby nie patrzeć od tego wydarzenia minęło siedem lat. Ale wtopa... zakochać się we własnym przyjacielu i jeszcze bezczelnie mu się do tego przyznać... to naprawdę trzeba być takim idiotą jak ja. Niestety jako dzieci mamy w sobie o wiele więcej odwagi niż w okresie tzw. "wczesnej dorosłości". Chciałbym móc cofnąć czas i dusić to uczucie w sobie... - Pieprzyć to wszystko...- syknąłem spoglądając na dzwoniący telefon. Sięgnąłem po niego odbierając go będąc przepełnionym jadem i nienawiścią - Co znów chcesz?... Mówiłem ci,że zobaczymy się dopiero wieczorem. Daj mi spokojnie pomyśleć...
- Em... Youngjae, wszystko okej?
- Tato?- ale wtopa. Zacisnąłem powieki biorąc głęboki oddech - Co tam?
- Z kim widzisz się wieczorem?
- Z Tae... znaczy... no, spotkaliśmy się...
- Żartujesz?... No to świetnie.
- Powiedzmy.- ojciec zamyślił się wzdychając.
- W takim razie o czym chcesz tak myśleć?
- Jestem dorosły... nie będę ci się zwierzał.
- Youngjae...
- Skoro już wiesz, że żyję to może kończmy, hm?- cisza... rozłączył się. Boże, jaki ze mnie dupek.
    Cały dzień spędziłem na kanapie. Oglądałem telewizję rozmyślając o spotkaniu z przyjacielem. Wtedy też przypomniałem sobie, że o 20 miałem zjawić się w budynku, w którego podziemiach odbywają się walki. Zerwałem się na równe nogi pospiesznie się zbierając. Za chwilę mój Hyung stoczy walkę, którego stawką zapewne będzie jego życie. Ze łzami w oczach złapałem pierwszą lepszą taksówkę jadąc we wskazane miejsce. Po wejściu do budynku ruszyłem w stronę wiwatującej sali... zaczęło się. Gdy wbiegłem do loży uczestników zamurowało mnie. Wbiłem wzrok w ring, na którym Taehyung bezdusznie okładał pięściami Jacksona. Nigdy nie widziałem w nim tak kipiącej agresji. Jego twarz przybrała okropnego wyrazu... oczy dosłownie płonęły nienawiścią. Co się stało do cholery z moim przyjacielem? Zupełnie go nie poznaję.
Zawziętej walce nie było końca. Widać było, że Jackson nie zamierzał przegrać... był w końcu numerem jeden. Po około dwóch godzinach przyglądania się rzezi V powalił na ziemię wykończonego kolegę. Tłum gapiów znów zaczął krzyczeć, by Tae zabił słabszego... jak widać teraz to on będzie ulubieńcem. Ten jednak wziął głęboki oddech podając brunetowi rękę. Gdy ten za nią chwycił i wstał, Taehyung przytulił go lekko się uśmiechając. Zostały w nim resztki człowieczeństwa... jak dobrze widzieć coś takiego.
- Zwycięzcą dzisiejszej walki zostaje Taehyung!... Jak się bawiliście?!- sala przepełniona była męskimi okrzykami... jakie to irytujące. Po około pięciu minutach fetyszyści tego niepojętego jak dla mnie sportu zaczęli opuszczać salę... uczestnicy natomiast ruszyli do swojej szatni. Niewiele myśląc pobiegłem do niej, by zobaczyć jak poważne obrażenia ma na ciele V.
- Tae!- wbiegłem do środka rozglądając się za przyjacielem. Ten stał przy lustrze opatrując sobie rozcięty łuk brwiowy. Gdy mnie zobaczył odwrócił się odkładając na stolik zakrwawiony gazik.
- Jednak przyszedłeś...
- Miałem opuścić tak dobrą walkę?- chłopak uśmiechnął się lekko patrząc znów w lustro - Chodź... pojedziemy z tym do szpitala.
- Nie ma takiej potrzeby... już jest okej.
- Hyung...
- Naprawdę nie musisz się tak o mnie martwić... przeżyłem gorsze rzeczy.
- Nalegam.- V podszedł do mnie uważnie mi się przyglądając.
- Wygrałem tą walkę dzięki tobie...
- Co?
- Dzięki tobie zrozumiałem jakim dzieckiem jeszcze jestem i jak bardzo jestem niedojrzały... Miałem w sobie tyle złości przez to co ci powiedziałem, że musiałem ją na kimś wyładować...- Hyung uśmiechnął się głaszcząc mnie po ramieniu - Wybacz mi Youngjae...
- Ale sobie słodzicie... jesteście parą?- ygh... spojrzeliśmy w bok. Obok nas stał zakrwawiony Jackson, którego opatrywał Suga.
- Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.- sprostowałem sprawę wbijając wzrok w ziemię.
- Aleee... kto wie co z tego wyjdzie.- że co... spojrzałem na Tae otwierając szeroko oczy.
- Znowu robisz sobie ze mnie jaja...
- Co?... Nie, Youngjae, źle to odbierasz...
- Tak cię bawi fakt, że jestem gejem?... Kurwa...- czułem jak po policzkach spływają mi łzy - Wiesz co?... Dobrze się stało, że wtedy wyjechałeś...
- Youngjae...
- Żałuję, że znowu musiałem na ciebie wpaść...- warknąłem idąc w stronę wyjścia. Słyszałem jak Taehyung za mną krzyczy, jednak został zatrzymany przez szefa. Nienawidzę go... szczerze go nienawidzę. On jest dupkiem, a ja jestem pieprznięty... kocham go i nienawidzę jednocześnie. Tak w ogóle można? Wybiegłem z budynku udając się na najbliższy przystanek, jednak nie czekałem na autobus jadący pod mój dom. Wsiadłem w pierwszy lepszy autobus jadąc przed siebie...Środek nocy, Seoul, złamane serce... dajcie mi tylko reżysera i bezsensowny scenariusz nadający się na dramę. Świetnie odegram pierwszoplanową rolę...

~c.d.n.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


22 marca 2016

V & Youngjae ~cz.1 [Spotkanie po latach]



              Tamtejszą noc spędziłem w podziemiach budynku przyglądając się treningom chłopaków. Były one niezwykle brutalne, kipiące wręcz agresją. Najgorsze jest to, że walczą gołymi pięściami... bez jakichkolwiek ochraniaczy na twarzy, nogach czy rękach. Co chwilę któryś obrywał po twarzy, jednak trenerzy czy szefostwo nic sobie z tego nie robili. Chłopcy pomagali sobie nawzajem, po czym znów wracali do treningu. Mam coraz większe wątpliwości... zaraz... źle mówię. Wiem, że to co zrobiłem jest totalną głupotą, ale wiem też, że nie mam już odwrotu... to koniec. 
- Do szatni! Zaraz przyjdą na walkę!
- Kto... kto przyjdzie?- spojrzałem na mężczyznę z blizną na twarzy. Ten zerknął na mnie odpalając papierosa.
- Wierni fani naszych chłopców. Podczas każdej walki stawiają kupę kasy na swojego ulubieńca. Ten który wygra walkę zgarnia 65% pieniędzy... reszta idzie do mnie.
- Rozumiem...
- Masz szczęście, że dzisiaj cię to omija... popatrzysz na to całe przedstawienie ze mną i resztą chłopaków, którzy dzisiaj nie biorą udziału.
- A kto dzisiaj walczy?
- Jackson i Jimin... ulubieńcy tłumu.- skinąłem twierdząco głową idąc za mężczyzną we wskazane miejsce. 
- Mogę mieć pytanie?
- Dawaj.
- Ilu już zginęło?- mężczyzna zatrzmał się głęboko wzdychając.
- Jeszcze jakieś dwa lata temu ginęło max pięciu na cały rok... od jakiś dwóch miesięcy padają jak muchy... jeden za drugim.
- Codziennie ktoś ginie?- mój głos drżał... to co mówi ten dupek jest przerażające.
- No jakoś co 2-3 dni ktoś stąd odchodzi.
- Nie mogę tego zrozumieć...
- W takim razie co tutaj robisz?- przełknąłem z trudem ślinę rozglądając się po sali, którą powoli zapełniała masa zakapiorów - No właśnie... Ci chłopcy to maszyny do zabijania... to już nie są ludzie. Daje ci jakieś trzy miesiące... uwierz mi, że nie będzie się liczyło dla ciebie nic poza wpieprzeniem komuś.- wtedy też obok nas zaczęli zasiadać moi przyszli koledzy - A tak... i nie przywiązuj się zbytnio do nikogo.
- Słucham...
- Może się okazać, że ten ktoś polegnie podczas walki... nie potrzebuję tu zbędnej histerii.- wziąłem głęboki oddech patrząc na zdenerwowanych chłopców, którzy żywo o czymś dyskutowali.
- Jackson wygra...
- Wiem... w końcu jest jednym z lepszych...
- Miejmy nadzieję, że nie zatłucze Jimina.
- Wszystko zależy od kasy jaką na niego postawią.- Boże, o czym oni mówią? Wystarczy pomachać im przed oczami pieniędzmi, by ci bez żadnych wyrzutów sumienia zabili drugiego człowieka? - Oo cicho... zaczyna się.- rzeczywiście. Na sali zapanowała ciemność. Oświetlony był jedynie betonowy ring. Światło było niezwykle zimne... pasowało wręcz idealnie do tego klimatu. 
- Witam wszystkich na dzisiejszym starciu między Jacksonem a Jiminem!- na sali zapanował chaos. Mężczyźni krzyczeli, gwizdali, wymawiali imię swojego ulubieńca - Żeby nie przedłużać... Kto z was stawia na wygraną Jacksona?!- podniosło się około 3/4 sali... musi być naprawdę dobry - Mmm... myślę, że się nie zawiedziecie! Chłopak bardzo dużo trenował!- znów krzyki i gwizdy... czułem pewnego rodzaju podekscytowanie, jednak wiem jak to starcie może się skończyć i właśnie to zakończenie trzymało mnie przy zdrowych zmysłach - Chłopcy przelecą się teraz po pieniądze! Niech ten kto stawia na wygraną Jacksona wstanie!- podniosła się praktycznie cała sala... kilku chłopców zaczęło biegać między ławkami zbierając pieniądze. Szczerze mówiąc nie chciałbym być teraz w skórze Jimina... Po kilku minutach banknoty zostały wręczone prowadzącemu - No no... ktoś się dzisiaj bardzo wzbogaci!... Jesteście gotowi?!- moje serce biło jak szalone. Dłonie drżały, będąc zalewane przez zimny pot - Zaczynamy!- po dwóch stronach ringu znajdowały się kamienne drzwi, które otwierały się poprzez podniesienie do góry. Z jednych z nich wybiegł Jimin... z drugich natomiast ulubieniec tłumu- Jackson. Wiwatom nie było końca. Mężczyźni dopingowali swoich ulubieńców ze wszystkich sił - Pamiętajcie... w tej grze nie obowiązują żadne zasady. Nagrodą jest szacunek tłumu i życie... z przegranym natomiast zobaczymy się za kilkanaście lat w piekle.- zaczęło się. Chłopcy rzucili się na siebie jak zwierzęta. Cały się trząsłem gdy na to patrzyłem. Nie wyobrażam sobie siebie w ciele Jimina, który już po pierwszych dziesięciu sekundach wylądował na betonie. Wyglądało to okropnie, jednak ten pospiesznie podniósł się rzucając się z pięściami na przeciwnika, któremu po chwili pociekła po brodzie krew z rozciętej wargi. 
- To jest okropne...- szepnąłem ze łzami w oczach. Mężczyzna siedzący obok mnie uśmiechnął się klepiąc mnie po plecach.
- Spokojnie... to dopiero początek.- miał racje. Najgorsze dopiero miało nadejść. Jackson przewrócił wycieńczonego chłopaka na ziemię siadając na nim okrakiem. Z ust Jimina leciała gęsta krew... ręce natomiast drżały starając się go odepchnąć. 
- Jackson! Walczysz o okrągły milion!- tłum zaczął krzyczeć, by ten zabił go na ich oczach. Z daleka widziałem jedynie wypowiadane przez Jacksona słowa "Wybacz mi". Po nich głowa Jimina została roztrzaskana o beton. Właśnie byłem świadkiem zabójstwa... czułem jak wnętrzności podchodzą mi do gardła.
- Przepraszam...- zerwałem się na równe nogi wybiegając z sali. Pospiesznie zacząłem szukać łazienki. Gdy już ją znalazłem zamknąłem się w kabinie wymiotując i histerycznie płacząc. Ten widok był okropny... jak ja mogłem zgodzić się na coś takiego? Jak... jak można zabijać za pieniądze?! Przecież godzinę temu Jackson i Jimin byli najlepszymi kumplami. Gdy któryś oberwał, drugi biegł do niego, by wytrzeć go z krwi... co kasa potrafi zrobić z człowiekiem?!
- Youngjae.... jesteś tutaj?- starałem się pohamować łzy, by nikt mnie nie znalazł, ale wewnętrzny ból był silniejszy ode mnie - Youngjae... otwórz drzwi.
- Proszę, zostaw mnie.- nie mam pojęcia, kto stał za drzwiami. Nawet szczerze mówiąc mnie to nie interesuje... chcę jedynie stąd uciec i o wszystkim zapomnieć. 
- Otwórz, porozmawiamy.- sięgnąłem do zamka przekręcając go. Po chwili obok mnie kucnął drobny chłopak o dosłownie anielskiej twarzy - Mów na mnie Suga... tak jakby co...- skinąłem głową sięgając po papier. Suga jednak wyprzedził mnie urywając kawałek, którym zaczął wycierać mi usta. 
- Przestań... czuję się upokorzony...
- To nie wstyd... często to się tutaj zdarza.- nastolatek westchnął siadając obok mnie - Jak się czujesz?
- Źle... to było przerażające...
- Wiem... Jimin... Jimin był mi dość bliski. Wiesz... opiekował się mną jako jedyny, uczył mnie, doradzał...- wytarłem oczy spoglądając na kolegę.
- Więc jak się z tym czujesz?
- Niezbyt dobrze, ale od samego początku byłem nastawiony na stratę... 
- Jak to...
- Szef lubił wystawiać go do walk z najsilniejszymi. Jimin po każdej walce trafiał do szpitala z obrażeniami... czułem, że któregoś dnia już tego nie wytrzyma.
- Przykro mi...- pogłaskałem chłopaka po ramieniu.
- Mm spoko... tutaj musimy przyjąć zasadę, że co ma sie stać to się stanie... cokolwiek by to nie było musimy zacisnąć zęby i iść do przodu.
- Nie dam rady...
- Musisz Youngjae... niestety nie ma już odwrotu...
- Gdzie ten nowy?- dobiegł nas z korytarza męski głos. Bałem się, że to szef... że za chwilę coś mi się stanie... jednak myliłem się. 
- Tutaj!
- Kto to?- zapytałem patrząc na Sugę.
- Zaraz zobaczysz.- podniosłem głowę na osobę stojącą w drzwiach... wryło mnie w podłogę. Nie wiedziałem jak mam się zachować i co powiedzieć. Siedziałem jedynie na ziemi z szeroko otwartymi oczami i ustami nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. 
- Youngjae...- ten głos... zaczęło wracać do mnie coraz więcej wspomnień... zarówno tych szczęśliwych jak i potwornie bolesnych spowodowanych rozstaniem.
- V... co ty...
- Suga, mógłbyś nas zostawić?- Taehyung spojrzał na zdezorientowanego chłopaka. Ten jedynie skinął głową, po czym opuścił łazienkę - Co... co ty tu do cholery robisz?
- A... a ty?- w moim gardle urosła wielka gula uniemożliwiająca mi wysławianie się. 
- Boże, Youngjae...- chłopak upadł na kolana wtulając mnie w siebie. Nie wytrzymałem... był to dla mnie zbyt duży szok. Wtuliłem się w niego płacząc - Nie wiesz jak bardzo za tobą tęskniłem.
- Czemu więc urwałeś ze mną kontakt?!... wiesz jak ja się czułem?!
- Mówiłem, że to dla twojego dobra... teraz już wiesz dlaczego.- spojrzałem na niego wycierając mokre policzki. Nic się nie zmienił... no... może zmężniał, jednak wciąż jest tym samym, słodkim chłopakiem jakiego zapamiętałem. 
- Hyung... nie wiem... nie wiem co mam powiedzieć...- byłem naprawdę poruszony naszym spotkaniem... nie przypuszczałem, że spotkam tu najlepszego przyjaciela. 
- Chodź.- zostałem wyprowadzony z łazienki. Chłopak postawił mnie przy ścianie, po czym zaczepił szefa mówiąc, że już wychodzimy. Gdy opuściliśmy budynek poczułem się trochę lepiej, jednak przez głowę wciąż przewijał mi się obraz umierającego w męczarniach Jimina - Jest tyle rzeczy, o które chcę cię zapytać... Youngjae... jest mi tak głupio, że zostawiłem cię bez słowa, ale sam rozumiesz... świat, w którym się obracam jest bardzo niebezpieczny. Nie chciałem cie narażać.- skinąłem jedynie głową. V westchnął łapiąc mnie pod ramię. Często w ten sposób spacerowaliśmy uliczkami Mokpo - Co robisz w Seoulu?
- Rodzice się rozwiedli... ojciec stwierdził, że przeprowadzimy się tutaj... jego firma się tu przeniosła.
- Mieszkasz z ojcem?
- Ta... mama uciekła z kochankiem do Chin.
- Przykro mi... naprawdę...
- Spoko... cieszę się, że ojciec się mną zajmuje.- chłopak posłał mi ciepły uśmiech.
- Masz ochotę na kawę?- wciąż pamięta... jestem wręcz od niej uzależniony. W Mokpo wypady na kawę były codziennością.
- Tak... ale chodźmy do mnie. Mamy za dużo rzeczy do obgadania.- po około godzinie jazdy nocnym autobusem dotarliśmy na miejsce. Osiedle spało... słychać było jedynie szelest drzew i szum znajdującej się nieopodal rzeki Han. Po wejściu do mieszkania zauważyłem, że Tae czuje się dość nieswojo - Co jest?
- Wiesz... czuję się jakbym był dla ciebie obcy.
- Jesteś... dlatego mamy całą noc żeby poznać się na nowo.- posłałem mu wymuszony uśmiech zapraszając go do kuchni. Wymusiłem go gdyż mimo ogromnej radości spowodowanej spotkaniem przyjaciela moje serce rozdzierało wspomnienie sprzed dwóch godzin - Siadaj... już robię kawę.
- A twój ojciec?
- Jest w Busan na delegacji.- nastawiłem wodę, po czym zająłem się przygotowaniem napoju - Opowiadaj co u ciebie.
- W sumie nic ciekawego.
- Ta... nie widzieliśmy się trzy lata... należą mi się jakieś wyjaśnienia.- usiadłem na przeciwko niego wręczając mu kubek z kawą.
- Youngjae... wiem, że głupio zrobiłem, ale mafia potrafi zrobić ci z mózgu niezłą sieczkę...
- Czekaj... co?
- Chodzi mi o walki... 
- Właśnie... jak to się stało, że do nich przynależysz? 
- Szukałem dla siebie zajęcia... nawet nie wiesz jak mi tu było źle bez ciebie...- chłopak westchnął upijając łyk kawy - Wiesz... po pewnym czasie dopiero zrozumiałem, że moja rodzina i przyjaciele dużo ryzykują zadając się ze mną. Wynająłem mieszkanie... urwałem ze wszystkimi kontakt... przynajmniej mam pewność, że nic im nie jest.
- Jak...
- Bardziej zastanawia mnie to po jaką cholerę ty tam poszedłeś... wiesz czym ryzykujesz?
- Wiem... ale tak samo jak ty szukałem z tęsknoty jakiegoś zajęcia...- zamilkliśmy. Oboje wbiliśmy wzrok w parującą ciecz. Targały mną setki emocji. Chciałem rzucić się na V i wytulić go za te wszystkie lata, powiedzieć mu jak było mi bez niego źle i jak bardzo za nim tęskniłem. Z drugiej strony czułem się jednak lekko skrępowany jego towarzystwem... bałem się o cokolwiek pytać... nie wiedziałem na co mogę sobie pozwolić - Cieszę się, że przez te trzy lata uczestniczenia w walkach nic ci nie jest...
- Chcę żyć za wszelką cenę... dopiero w tym miejscu doceniłem życie... Nie wyobrażam sobie w tej roli ciebie...
- Jak to?
- Jesteś zbyt delikatny i wrażliwy...
- A ty? Znam cię jako chodzącą oazę spokoju.
- Miesiąc walk nauczył mnie bycia bezdusznym dupkiem...
- Powinienem się bać?
- Ciebie nie skrzywdzę... i nie pozwolę na to, by ktoś zrobił ci krzywdę...- znów zamilkliśmy. Widziałem jak do oczu przyjaciela napływają łzy - Odnalazłem cię po trzech latach i nie mogę znów cię stracić.- rozmawialiśmy do 9 nad ranem. Po tym czasie jednak byliśmy tak zmęczeni, że położyliśmy się spać... tak jak kiedyś. Wtulony w swojego Hyunga mogłem w spokoju odreagować poprzedni dzień i noc...

~c.d.n.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------




21 marca 2016

V & Youngjae ~wstęp [Spotkanie po latach]




                         Kolejny, bezsensowny dzień... coraz częściej mam wrażenie, że moje życie to jedno wielkie pasmo porażek i niepowodzeń. Odkąd moi rodzice się rozwiedli i wraz z ojcem przeprowadziłem się z Mokpo do Seoulu nie czuję już potrzeby życia i robienia czegokolwiek, by chociaż poegzystować na tym zasranym świecie.
Może zacznę od początku? Nazywam się Choi Youngjae i mam 19 lat. Urodziłem się w Mokpo, w którym dorastałem, uczyłem się i poznawałem świat. W wieku przedszkolnym... hm.. miałem może około 4 lat, poznałem starszego ode mnie o rok Taehyunga, z którym przyjaźniłem się do czasów liceum. Gdy ten mając 16 lat wyjechał z rodzicami do Seoulu kontakt całkowicie nam się urwał. Do tego czasu jednak byliśmy nierozłączni. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Tae pomagał mi w nauce, tłumaczył mi wiele rzeczy... był dla mnie jak starszy brat- przewodnik. Byłem zapatrzony w niego jak w obrazek. Po jego wyprowadzce załamałem się. Przestałem chodzić do szkoły, przez co rodzice zmuszeni byli do załatwienia mi korepetycji w domu. V... bo tak go nazywałem nie odezwał się do mnie ani słowem. A nie, przepraszam... utrzymywaliśmy kontakt przez jakieś trzy dni. Później jednak napisał mi, że musimy zakończyć naszą znajomość... ponoć dla mojego dobra. Kiedy próbowałem się dowiadywać o co chodzi, jego telefon milczał. No cóż... widocznie znalazł nowych znajomych, a starych postanowił odesłać w kąt... i tak bywa.
Gdy skończyłem 17 lat rodzice oświadczyli, że się rozwodzą... kolejny cios. Mama uznała, że wraz z kochankiem wyjeżdża do Chin, przez co nie chce się mną zajmować. Ojciec stwierdził, że wyjedziemy do Seoulu, gdyż tam przenosi się firma, w której pracuje. Zapisał mnie do liceum, na dodatkowe zajęcia sportowe... wszystko po to, bym nie myślał za dużo o tym, co działo się w Mokpo. W sumie to na nic. Na dodatkowe zajęcia nie chodzę gdyż nie mam na to ochoty. W zasadzie rzadko kiedy pokazuję się też w szkole. Nie czuję potrzeby chodzenia do niej. Jak już mówiłem nie widzę sensu życia... moje bynajmniej jest tak nudne, monotonne i szare, że to się w głowie nie mieści. Chciałbym coś zmienić... spróbować czegoś nowego... pytanie tylko czego?
- Youngjae...
- Hm?- nie odrywałem wzroku od telewizora.
- Musimy pogadać.
- Mów.
- Może troszkę więcej szacunku, hm?- ojciec nachylił się do telewizora wyłączając go. Westchnąłem okrywając się kocem - Co się z tobą dzieje?
- A co ma się dziać?
- Widzę przecież jak się zachowujesz... 
- No i?
- Porozmawiajmy... może jakoś ci pomogę.- uśmiechnąłem się drwiąco.
- Nie baw się w dobrego rodzica... poradzę sobie.
- Synu... po prostu się o ciebie martwię.
- Niepotrzebnie... całe życie radziłem sobie ze wszystkim sam.- przeciągnąłem się odpalając ponownie telewizor.
- Jeszcze nie skończyłem...
- Słucham... mam podzielną uwagę.
- Wieczorem wyjeżdżam w delegację do Busan.
- Spoko... ile cię nie będzie?
- Tydzień... z racji tego, że jesteś dużym chłopcem nie chcę sprowadzać tutaj babci.
- Zwariowałeś?
- Youngjae... nie przerywaj mi.- wywróciłem oczami patrząc leniwie na ojca - Jeśli będziesz czuł się źle, będziesz chciał pogadać... dzwoń... zgoda?
- Mhm...
- Mówię poważnie... o każdej porze... zawsze odbiorę.
- Nie rozmawiamy ze sobą mieszkając pod jednym dachem... myślisz, że twój wyjazd to zmieni?- ojciec westchnął siadając obok mnie.
- Co ja ci zrobiłem?... Wydaje mi się, że nie zasłużyłem na takie traktowanie.
- Pocieszę cię, że nie jesteś wyjątkiem... nie chcę mieć kontaktu z nikim, jasne?
- Youngjae...- ta... zgrywam tylko takiego bezdusznego twardziela. W rzeczywistości okropnie brakuje mi rozmów z ojcem i jego ciągłej opieki i obecności, ale przecież za cholerę mu tego nie powiem.
- Idź się pakować... jest już po 16-stej...- gdy ojciec zniknął za drzwiami swojej sypialni sięgnąłem po tablet przeglądając wiadomości. Nagłówek górujący na każdej stronie brzmiał: "Coraz więcej śmiertelnych ofiar nielegalnych, podziemnych walk... Co skłania młodych ludzi do tak drastycznej pracy?". Powiem szczerze, że bardzo mnie to zainteresowało. Przeczytałem każdy artykuł... łącznie było ich może siedem. Większość z nich mówiła o działającej, nielegalnej organizacji, która trenuje młodych chłopców na maszyny do zabijania. Ponoć każda taka walka jest niezwykle dochodowa zarówno dla sportowca jak i jego trenera - Hm... w sumie to nie takie głupie.
- Co nie jest głupie?- zablokowałem pospiesznie tablet spoglądając na ojca.
- Nic... jedziesz już?
- Niestety... chodź się pożegnać.
- Jestem dorosły...
- I co w związku z tym?- tato podszedł do mnie, po czym kucnął obok kanapy całując mnie w czoło.
- Boże, skończ.- wiem, że takim zachowaniem wyrządzam mu wielki ból, ale nie potrafię już zachowywać się inaczej w stosunku do niego.
- Przelałem ci na konto pieniądze... jakby ci brakło to dzwoń.
- Mhm...
- Zero fasfoodów, alkoholu i fajek, jasne?
- Ta...
- Zero dziewczyn... nie no... raz możesz sobie jakąś sprowadzić.
- Nie czuję takiej potrzeby... narazie... baw się dobrze...
- Uważaj na siebie, błagam cię.... i chodź do szkoły.
- Okej... pa.- ojciec wyczuł, że mam już dość jego obecności, dlatego też po moich ostatnich słowach opuścił mieszkanie zamykając je na wszystkie możliwe zamki. Szczerze? Już mi go brakuje... Wtuliłem się w poduszki zaciskając kurczowo oczy. Czemu nie potrafię być dla niego tak dobrym dzieckiem jakim on jest dla mnie rodzicem? Współczuję mu, że musi mieć takiego bachora jak ja.
Po kilku minutach użalania się nad sobą i swoim losem zwlokłem się z kanapy idąc do kuchni. Sięgnąłem po piwo imbirowe wypijając je jednym duszkiem. Z racji tego, że nie piję, czułem jak po kilku minutach alkohol uderza mi do głowy - Pora wykonać telefon.- uśmiechnąłem się sięgając po komórkę i tablet, w którym miałem wszystkie dane organizacji. Tłuc się za wielką kasę? Być szanowaną osobą w mafijnym świecie? Właśnie tego chyba potrzebowałem.
- Słucham.
- Dzień... dzień dobry... Dzwonię w sprawie nielegalnych walk...
- Pomyłka.
- Nie! Proszę poczekać! Jestem zdecydowany i chcę dla pana pracować!- cisza... przełknąłem z trudem ślinę czekając na odpowiedź.
- Przejście podziemne koło mostu Banpo... dzisiaj o 22.- rozłączył się... nawet nie zdążyłem mu podziękować. Po tym telefonie poczułem lekki strach. W sumie jakby nie patrzeć nie mam nic do stracenia. Taehyung już o mnie nie pamięta, mama też pewnie zapomniała o tym, że ma syna... hm... jedynie ojciec odczułby moją stratę. Z drugiej jednak strony popłacze tydzień czy dwa i pogodzi się z losem... stwierdzi pewnie, że tak musiało być. Sięgnąłem więc po kolejne piwo... potem jeszcze jedno... Wesoły i pewny siebie ruszyłem w umówione miejsce. Dochodziła 22. Na dworze było chłodno i bardzo spokojnie jak na Seoul. Nie było tu praktycznie żywego ducha... zdaje mi się, że mężczyzna wiedział jakie miejsce wybiera. Usiadłem na ławce rozglądając się dookoła. To miejsce mnie przerażało... wokół panowała ciemność i głucha cisza przeplatana niekiedy podmuchem wiatru. Nagle przy jednym z wejść ujrzałem postać. Budową przypominała mężczyznę. Domyślam się, że to właśnie z nim rozmawiałem przez telefon. Wbiłem wzrok w ziemię... bałem się... bałem się jak jasna cholera, ale wiedziałem, że teraz nie ma już odwrotu. Gdy usłyszałem kroki odbijające się echem po murach zamarłem. Czułem jak mężczyzna nade mną stoi, jednak nie miałem odwagi podnieść głowy - Choi Youngjae?
- Słucham?- zaskoczony podniosłem wzrok. Skąd on zna moje imię?
- To ty?
- Tak...- ale zakapior. Jego twarz wygląda okropnie. Cała pokryta jest bliznami... od razu widać czym się zajmuje.
- Za mną.- skinąłem głową od razu podnosząc się z ławki. Szliśmy w zupełnej ciszy. Na końcu korytarza czekało na nas auto, do którego zostałem niemalże wepchnięty siłą - Ruszaj.
- Dokąd... dokąd jedziemy?
- Zaraz się dowiesz.- bałem się, jednak chciałem wyjść z całej tej sytuacji z twarzą. Jechaliśmy dobre 40 minut. Po tym czasie samochód zatrzymał się w nieciekawie wyglądającej uliczce, na końcu której znajdował się słabo oświetlony, niewielki budynek - Wysiadaj.- wyskoczyłem z auta idąc za mężczyzną. Serce biło mi coraz mocniej... nie wiem czy było to spowodowane podekscytowaniem czy strachem. Po wejściu do środka nie widziałem nic poza otaczającą mnie ciemnością.
- Czemu nic nie widać?
- Musisz zadawać tyle pytań?
- Jestem po prostu ciekawy...
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.- mężczyzna zatrzymał się przed wielkimi drzwiami otwierając je - Zgrzeszyłeś... witam więc w piekle.- przełknąłem z trudem ślinę przekraczając próg. Moim oczom ukazały się dziesiątki chłopców w podobnym wieku do mojego. Wszyscy wyglądali bardzo groźnie... można powiedzieć, że miejsce, po którym teraz stąpałem wyglądało jak ring. Ring, tyle że betonowy, bez lin zabezpieczających... wszystko otoczone było betonowymi ławkami znajdującymi się bardzo wysoko nad polem walki. Uczestnicy nie mieli szans, by stąd uciec...
- Ja...
- Siema... nowy?- stanął przede mną chłopak mojego wzrostu, ubrany w czarne, skórzane spodnie i biały, rozciągnięty t-shirt. Jego głowę przykrywał snapback, a w ustach z jednej strony na drugą kotłował się lizak.
- Chyba...
- Spodoba ci się... jestem Jackson.
- Youngjae...
- Rozejrzyj się dokładnie... pewnie za jakieś dwa tygodnie będziesz tu walczył o całą buźkę... lub życie... zależy na kogo trafisz.
- Jackson, durniu, nie strasz go.- stanął przy nas dobrze zbudowany, spocony chłopak... musiał być w trakcie treningu - Jestem Jimin... a ty?
- Youngjae...
- Nie masz zbyt ładnej facjaty na pracę tutaj?
- Nie rozumiem...
- Chodzi o to, że po pierwszej walce twoja twarz będzie wyglądała zupełnie inaczej.- do rozmowy znów wtrącił się Jackson. Jimin zmierzył go wzrokiem wzdychając.
- No chybaże umiesz się bić i walczyć o swoje... wtedy nic ci nie będzie.
- Umiem być twardy jak trzeba...
- Dobrze.- brunet uśmiechnął się odgarniając z twarzy mokre włosy - Spadaj do szefa... od jutra pewnie zaczniesz.- ukłoniłem się podchodząc znów do mężczyzny z blizną na twarzy.
- Nie będę pytał czy jesteś zdecydowany... nie masz już odwrotu.- w tym momencie zaczęła się moja największa i jednocześnie najniebezpieczniejsza przygoda. Jeśli chcecie wiedzieć więcej na ten temat zapraszam na ciąg dalszy.

~c.d.n.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


16 marca 2016

Zelo & Jungkook ~cz.12 [Be my doll- Koniec]

wstęp 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11


                 Wróciliśmy do hotelu. W dostaniu się do niego pomógł nam James- na chwilę obecną mój zaufany przyjaciel, z którym utrzymuję kontakt do tej pory. Ale o tym później. Po przyjeździe do hotelu Jungkook zażyczył sobie gorącą kąpiel. Był okropnie przemarznięty, mimo że na dworze panował środek lata. Sama Lorraine Warren nie potrafiła wyjaśnić tak wysokiego spadku temperatury jego ciała.
- Zeloooś!- odłożyłem książkę delikatnie się uśmiechając.
- Słucham.
- Przyjdziesz do mnie?- nie musiał długo czekać. Od razu podniosłem się z kanapy i ruszyłem w stronę łazienki. Po przekroczeniu progu ujrzałem skulonego w wannie drobnego chłopaczka, który po zobaczeniu mnie uśmiechnął się wyciągając do mnie ręce. Kucnąłem więc obok wanny głaszcząc go po głowie.
- Co jest żabko?
- Chodź do mnie... nie chcę tu siedzieć sam.
- No dobrze.- rozebrałem się ku wielkiej uciesze bruneta, po czym wszedłem do wrzącej wody - Nie za gorąca?
- Y y... jest idealna.- oparłem się o wannę, robiąc między nogami miejsce dla Kooka.
- Chodź.- chłopak oparł się plecami o moją klatkę piersiową, po czym wtulił twarz w moją szyję - Wszystko dobrze?
- Tak.
- A jak się czujesz?
- Dobrze... czemu ciągle o to pytasz?
- Bo cię kocham...- szepnąłem całując go w czoło - I się potwornie o ciebie martwię.- Jungkook spojrzał na mnie uśmiechając się.
- Bardzo mnie kochasz?- cały Kookie... będzie domagał się coraz to większych dowodów miłości.
- Najbardziej na świecie, przecież doskonale o tym wiesz.- cmoknąłem go, jednak to było dla nas za mało. Jungkook pogłębił pocałunek robiąc to niezwykle łapczywie i namiętnie.
- Czuję jakbym nie całował cię szmat czasu.
- Można powiedzieć, że tak było.- głaszcząc go po twarzy nie potrafiłem przerwać tej przyjemnej czynności. Tak bardzo mi go brakowało... jego czułych słów, delikatności, namiętności i pożądania.
- Mm... jesteśmy ze sobą tak długo i jeszcze nigdy nie robiliśmy tego w wannie.
- No już nie przesadzaj.- uśmiechnąłem się całując go w nos.
- Nie chcesz spróbować?
- Może nie dzisiaj, dobrze?- Kookie spojrzał na mnie wielkimi oczyma.. widziałem, że jest zawiedziony.
- Już cię nie pociągam?
- Co takiego?
- Co zrobiłem źle?
- Boże, skarbie...
- Brzydzisz się mnie?
- Jungkook...- westchnąłem mocniej go w siebie wtulając - Teraz... działo się dużo złych rzeczy... rzeczy, których nie pamiętasz... pozwól mi siebie poprzytulać... popatrzeć na siebie... Odłóżmy seks na inny dzień.
- Jakich złych rzeczy?
- Nie chcę do tego wracać.
- Zelo, jako twój chłopak mam prawo wiedzieć.
- Ale naprawdę nie ma takiej potrzeby...
- Mów!!- zamurowało mnie... nie wiedziałem czy to znów demon kieruje moim chłopakiem, czy on sam traci już nad sobą kontrolę. Widziałem jednak, że on sam przeraził się tym, że podniósł na mnie głos - Zelo...
- Wiesz... poczekam na ciebie w pokoju...- sięgnąłem po ręcznik zarzucając go na biodra, po czym opuściłem łazienkę. Nigdy jeszcze się nie pokłóciliśmy... hm... nie no, może źle to nazwałem. W sumie to nie kłótnia, a drobna sprzeczka. Sprzeczka, która rozdarła mnie na pół... trochę mnie to zabolało. Po narzuceniu na siebie koszulki i bokserek usiadłem na tarasie wbijając oczy w niesamowicie oświetlony Nowy Jork. Podoba mi się to miasto, jednak nie tak bardzo jak Seoul... w sumie czasem mam ogromną ochotę do niego wrócić... czasem chciałbym zacząć z Jungkookiem wszystko od początku... Często też myślę kim bym teraz był i czym się zajmował nie znając kukły.
- Mogę?- ten speszony, pełen wyrzutów sumienia głos...
- Chodź.- Kookie usiadł na fotelu obok mnie. Jego wzrok wbity był w ziemię, a palce nerwowo przeplatały się ze sobą.
- Zeloś...- był bliski płaczu... słychać to było w tonie jego głosu... mimo to nie chciałem ulegać, tylko wysłuchać do końca co ma mi do powiedzenia.
- Słucham.
- Tak bardzo cię przepraszam... nie wiem dlaczego podniosłem na ciebie głos.- wziął głęboki oddech wycierając spływającą po policzku łzę - Po prostu... po prostu się boję, bo masz przede mną jakieś tajemnice... Ja... ja się boję, że mnie zdradzasz.... że masz kogoś lepszego... Nie wiem już co mam o tym myśleć... Wybacz mi.- naprawdę czułem się skołowany po tym co usłyszałem.
- Naprawdę myślisz, że mógłbym cię zdradzić?
- Nie wiem...
- Wiesz... jest mi teraz trochę przykro, że masz o mnie takie zdanie...
- Przepraszam...- chłopak westchnął łapiąc mnie za rękę - Powiesz mi o co chodzi?- zawiesiłem się. Jak mógł posądzić mnie o coś takiego? Co on sobie wyobraża? Robię dla niego dosłownie wszystko... ratuję go za wszelką cenę, dbam o niego, a on? On twierdzi, że go zdradzam... - Zelo...
- Z kim niby miałbym cię zdradzić?
- Nie wiem skarbie...- Jungkook skulił się płacząc - Ja... po prostu bardzo cię kocham i jestem o ciebie strasznie zazdrosny... wybacz mi, błagam cię. Nie zniosę kłótni z tobą.- dureń... pogłaskałem go po głowie nie odrywając wzroku od Nowego Jorku.
- Nigdy więcej nie myśl, że byłbym w stanie cię zdradzić...
- Przepraszam...- Kookie spojrzał na mnie wycierając oczy - Mogę się przytulić?- skinąłem głową, na co ten od razu usiadł na mnie kurczowo się we mnie wtulając - Zeloś?
- Hm?
- Mogę ci coś powiedzieć?
- Pewnie.
- Z dnia na dzień przywiązuję się do ciebie coraz bardziej... czuję... czuję jakbym był od ciebie uzależniony... 
- Chcesz mi coś przez to powiedzieć?- spojrzeliśmy na siebie. Widziałem, że mój chłopak panicznie się czegoś boi i nie bardzo wie jak ma podejść do tej sprawy - Jungkook...
- Trochę... trochę tobą manipulowałem...
- Słucham?
- Z początku... kierowałem twoimi emocjami... ja... bardzo chciałem żebyś mnie pokochał.- nie wierzę... po prostu do cholery jasnej nie wierzę!
- Zejdź ze mnie.
- Nie, błagam...
- Zejdź oszuście...
- Nie mów tak o mnie...- byłem wściekły. Zrzuciłem z siebie chłopaka, po czym podszedłem do barierki... Tyle razem przeszliśmy i teraz dowiaduję się, że to wszystko było jego manipulacją?
- Jak mogłeś...- gdy spojrzałem na taras chłopaka już nie było - Jungkook...- wszedłem do pokoju zaglądając w każdy zakamarek - Jungkook!- drzwi do pokoju były uchylone... tylko nie to. Boję się puszczać go do osiedlowego sklepu, a teraz? Jesteśmy w centrum Nowego Jorku. Wybiegłem na korytarz, jednak po przejściu go dobre trzy razy nigdzie nie wpadłem na ślad chłopaka - Przepraszam...- podbiegłem do boya hotelowego idącego akurat korytarzem - Gdzie w hotelu znajduje się monitoring?
- Przykro mi, ale goście nie mają do niego dostępu.
- Zaginął mój chłopak... proszę mi pomóc...- mężczyzna skinął głową, po czym pokierował mnie do pokoju ochrony hotelu. Gdy do niego wszedłem zastałem w nim trzech mężczyzn wpatrujących się w dziesiątki monitorów - Przepraszam...
- Proszę stąd wyjść.
- Nie... potrzebuję nagrania z kamery moniturującej główne wejście... dosłownie sprzed 10 minut. 
- A co się stało, jeśli mogę spytać.
- Pokłóciłem się z chłopakiem...- mówiąc to wyciągnąłem portfel pokazując im jego zdjęcie - Chcę wiedzieć czy wyszedł z hotelu czy gdzieś się tu zaszył...
- No dobrze.- ochroniarz przewinął nagranie uważnie mu się przyglądając - Hm... to nie on?
- Tak... tak, to on.... zaraz.- Jungkook wbiegł gwałtownie do taksówki stojącej pod hotelem - Muszę wiedzieć gdzie pojechał.
- Nie za bardzo pan się tym przejmuje? To tylko kłótnia... zdarza się w każdym związku.
- Pan nie rozumie... proszę namierzyć tą taksówkę.- mówiąc to wyciągnąłem kilka pokaźnych banknotów rzucając je na biurko. Mężczyzna od razu sięgnął po telefon. Czułem jak moje serce bije coraz mocniej. Cholera wie co wpadło do głowy temu dzieciakowi. Teraz jestem na siebie potwornie wściekły za to co mu powiedziałem, ale wydaje mi się, że większość osób w tej sytuacji powiedziałoby dokładnie to samo.
- Hm... nie do końca wiem jak wytłumaczyć panu położenie ulicy, na którą pojechał pański chłopak.
- Namierzył ją pan?- czułem jak z serca spada mi ogromny ciężar - Nie wiem... może jakieś charakterystyczne miejsca?
- Ta uliczka jest bardzo skryta... Monroe Turnpike... hm... jest tam dosłownie kilka spożywczaków i muzeum...
- Co?... jakie muzeum?
- Już panu mówię.- mężczyzna pogrzebał chwilę w telefonie, po czym podniósł na mnie wzrok - Dość znane w Stanach... Muzeum Warrenów.- nie wierzę... po jaką cholerę Jungkook miałby tam jechać...
- Wiem gdzie to jest... dziękuję.- pospiesznie wybiegłem przed hotel łapiąc pierwszą lepszą taksówkę. Po wskazaniu miejsca sięgnąłem po telefon wybierając numer do Kooka. Starałem się dodzwonić do niego setki razy... jego komórka milczy - Kurwa mać... daleko jeszcze?
- Już dojeżdżamy.- widzę je. Jestem już tak blisko. Przez głowę przechodziły mi setki przeróżnych, złych myśli. Czułem, że czeka mnie najgorsze... Po zapłaceniu za przejazd ruszyłem w stronę domu. Nie myślałem teraz o dobrych manierach. Wszedłem bez pukania do środka - Pani Warren!... Jungkook!
- Co to za krzyki?- po chwili do przedpokoju wyszedł James - Oo to ty.
- Gdzie jest Jungkook?- podszedłem bliżej niego głęboko oddychając.
- Uspokój się...
- Jest tutaj?- chłopak złapał mnie za ramię.
- Usiądź... porozmawiamy.
- Jest tu czy nie?!
- Uspokójcie się.- po chwili zza drzwi wyłoniła się staruszka - Chłopcze... chodź za mną.- wymieniłem spojrzenie z Jamesem, po czym ruszyłem za kobietą.
- Przyjechał tu?... proszę mi odpowiedzieć.- nie rozumiem dlaczego pani Lorraine prowadziła mnie do piwnicy, w której trzymała swoją kolekcje nawiedzonych przedmiotów - On tam jest?
- Posłuchaj mnie uważnie...- zeszliśmy kilka schodów w dół. Kobieta zatrzymała się patrząc na mnie ze współczuciem - Twój chłopak przyjechał tutaj w okropnym stanie...
- Słucham?... nie rozumiem...
- Przyjechał zapłakany, po czym ruszył w stronę piwnicy.
- Tak... tak wiem, to moja wina... ale... nic mu nie jest, prawda?
- Wiesz... ciężko mi o tym mówić... w całej swojej karierze nie miałam jeszcze takiej sytuacji...
- Dowiem się o co chodzi?- czułem ogromny strach... serce rozsadzało moją klatkę piersiową, a do oczu powoli napływały łzy.
- To... Jungkook to tylko zabawka... zabawka, która nagle poczuła, że twoja miłość do niej przeminęła. Do tego targały nim ogromne wyrzuty sumienia... mówił, że twój brak miłości spowodowany jest jego głupotą i samolubstwem...
- Gdzie on jest...- staruszka wzięła głęboki oddech, po czym zeszła do końca schodów wskazując na jakieś miejsce. Pospiesznie zbiegłem na dół wbijając wzrok w szklaną gablotę - Nie... Nie! Jungkook!- podbiegłem do gabloty. W jej środku siedział mój chłopak... dokładnie w takim samym stanie w jakim go nabyłem kilka miesięcy temu - Nie!... Co pani mu zrobiła?!- otworzyłem drzwiczki wyciągając z niej Kooka.
- Zrobił to sam... prosił tylko żeby go stąd nie zabierać... mówił też, że bardzo cię kocha i za wszystko przeprasza...- upadłem na kolana wtulając w siebie drewnianą, niewielką kukiełkę. Nie potrafiłem powstrzymać łez... ból był tak ogromny i nie do zniesienia. Chciałem umrzeć. Cały mój sens i radość życia właśnie odeszły...
- Co mam zrobić żeby do mnie wrócił?!... Przecież go kocham! Kocham go ponad wszystko!... Raz tylko się pokłóciliśmy!... Jungkook nie rób mi tego! 
- Przykro mi...
- Pani jest przykro?! Wie pani co nas łączy?!- nie mogłem znieść jego widoku. Jego czarne oczy zamieniły się w kryształowe, puste kulki... - Jungkook!
- Obawiam się, że cię nie słyszy... to... to koniec kochanie...- zerwałem się z ziemi nie puszczając z objęć mojego skarba.
- Co wy mu zrobiliście?! Jak pani mogła do tego dopuścić?! 
- Naprawdę mi przykro... nie wiem jak mogłabym ci pomóc...
- Umie pani robić takie rzeczy! Proszę przywrócić go do życia!
- To tylko lalka... zwykły przedmiot...- zagryzłem wargi wybiegając na górę. Czułem nienawiść do całego świata. Gdybym wtedy w hotelu przemilczał tą sprawę, wszystko wyglądałoby teraz inaczej...
- Zelo...- poczułem na ramieniu czyjąś rękę. Po odwróceniu się ujrzałem smutnego Jamesa.
- Nie dotykaj mnie...
- Zelo, przykro mi...
- Gówno prawda... nie wiesz jak się teraz czuję!
- Uspokój się...- wyższy ode mnie mężczyzna podszedł do mnie wtulając mnie w siebie. Bardzo wtedy tego potrzebowałem. W jego ramionach przepłakałem dobre kilkanaście minut, a i tak wciąż było mi mało...- Zostawisz go tutaj?
- Nie... jest mój i wróci ze mną do Korei...
- Rozumiem... w takim razie odwiozę cię... was... do hotelu.
- Nie musisz...
- Wolę mieć pewność, że nic ci nie jest.- po tych słowach w milczeniu ruszyliśmy do auta. W drodze do hotelu nie odrywałem wzroku od Jungkooka. Co chwilę na jego drewniane ciałko spadały wielkie krople łez, których za cholerę nie potrafiłem powstrzymać - Kiedy wracasz do Korei?
- Jutro...
- Dlaczego?
- Miałem spędzić tutaj miesiąc z Jungkookiem... Nie widzę teraz potrzeby siedzenia w tych popieprzonych Stanach...- chłopak westchnął zatrzymując się na hotelowym parkingu.
- Rozumiem co teraz przeżywasz... 
- Nie rozumiesz... straciłeś kiedyś kogoś kogo kochałeś najbardziej na świecie? Koło kogo buziłeś się każdego ranka, a każdego wieczoru przed spaniem mogłeś przytulać się do jego ciała? Kogoś z kim dzieliłeś wszystkie radosne i smutne chwile?- wziąłem głęboki oddech głaszcząc Kooka po małej, drewnianej główce - Miałeś kiedyś kogoś dzięki komu postrzegałeś otaczającą cię rzeczywistość w różowych barwach?... Kogoś, dzięki komu w ogóle chciałeś żyć...- zacisnąłem powieki ponownie płacząc.
- Nie... 
- Widzisz... nie wiesz jak się teraz czuję...- otworzyłem drzwi - Dziękuję za podwózkę...
- Mam nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkamy...- skinąłem głową zamykając za sobą drzwi. Po wejściu do pokoju usadziłem Jungkooka na łóżku... chciałem rozpocząć pakowanie, ale emocje mi na to nie pozwalały. Zamiast ucieczki z tego przepełnionego bólem miejsca usiadłem na środku pokoju płacząc...

*

         [włączamy]  Do Korei wróciłem tydzień po tym wydarzeniu. Nie potrafiłem się spakować... zarezerwować lotu... nie miałem na to zwyczajnie siły. Tydzień przesiedziałem w pokoju... W zasadzie leżałem tylko w łóżku tuląc do siebie Jungkooka. Rozmawiałem z nim... całowałem... zapewniałem, że go kocham... wszystko na nic. 
Po powrocie do domu nie potrafiłem znaleźć dla siebie miejsca. Rodzicom powiedziałem, że zerwaliśmy... nie mogłem przecież powiedzieć im prawdy. Wziąłem też roczną przerwę na uczelni. Pewnie myślicie: "Przecież to tylko facet", "Jak nie ten, to następny"... nie... Jungkook był... w zasadzie nadal jest najlepszym co mnie spotkało w życiu. Zawdzięczam mu masę rzeczy... Dzięki niemu nauczyłem się kochać i postrzegać świat zupełnie inaczej. Od momentu jego przemiany nie wiem kim jestem. Nie jem... nie śpię... nie wychodzę z domu. Całymi dniami leżę w łóżku wpatrując się w pułkę, na której stoi Kookie z nadzieją, że któregoś dnia do mnie wróci... Odrzucam połączenia od znajomych, lektorów i rodziców. Zmieniłem zamki w drzwiach, żeby nikt nie miał do mnie wstępu. 
Po około trzech tygodniach leżąc w łóżku usłyszałem dzwonek do drzwi. Nie chciałem otwierać, jednak osoba stojąca na klatce schodowej nie dawała za wygraną. Zwlokłem się więc z łóżka otwierając drzwi. 
- Jak ty wyglądasz...
- James?- w drzwiach stał wnuk pani Warren. 
- Mogę wejść?- skinąłem głową otwierając szerzej drzwi. Gdy mężczyzna wszedł do środka ponownie udałem się do wypialni kładąc się na łóżku - Nie jesteś zbyt gościnny...- powiedział stając w progu.
- Przepraszam...- szepnąłem wbijając ponownie wzrok w lalkę - Czuj się jak u siebie...- James usiadł obok mnie głaszcząc mnie po głowie.
- Jestem tu w interesach i postanowiłem cię odwiedzić.
- To miłe...
- Jak się czujesz?
- Dobrze...
- Schudłeś z dobre 10 kilo... wyglądasz okropnie.
- Dzięki...- chłopak westchnął kładąc się obok mnie. Automatycznie wtuliłem się w jego klatkę piersiową - Wybacz...
- Nic się nie dzieje.- blondyn objął mnie cmokając mnie w czoło - Co teraz zamierzasz?
- Nie wiem... nie chce mi się żyć...
- Nie mów tak... daj sobie jeszcze miesiąc... może dwa...
- Nie, James... nie potrafię wyjaśnić ci naszej więzi, ale jest tak silna, że mimo jego zamiany czuję do niego tak samo wielkie uczucie... jak nie większe...
- Rozumiem...- chłopak zaczął głaskać mnie po talii... potrzebowałem bliskości. Wtedy nie postrzegałem tego jakbym robił coś złego...
- Co robisz?
- Ciii...- nasze usta połączyły się... z początku niepewnie z lekkim dystansem. Po chwili jednak James pozwolił sobie na więcej. Całował nieziemsko, to fakt... ale ja nadal czułem się jakbym zdradzał Kookiego.
- Mmm.... nie mogę.- oderwałem się od niego siadając.
- Za szybko?- skinąłem twierdząco głową. Chłopak usiadł całując mnie w głowę - Przyjdę do ciebie jutro... dobrze?- potwierdziłem to kolejnym skinieniem - Pójdę już.- odprowadziłem go do drzwi zamykając je za nim na wszystkie zamki. Byłem na siebie wściekły. Idąc do pokoju zrzucałem z szafek wszystko co wpadło mi w ręce. Gdy wszedłem do pokoju spojrzałem na kukłę. Siedziała w bezruchu...
- Przepraszam! Jungkook, nie chciałem tego!- osunąłem się na ziemię wbijając wzrok w panele - Co...- na ziemi znajdowało się kilka kropel wody... wyglądały jak łzy. Znajdowały się tuż pod lalką - Kookie...- zacisnąłem powieki histerycznie płacząc - Boże, ja już wariuję!- po chwili zerwałem się na równe nogi idąc do kuchni, z której przyniosłem ostry nóż. Następnie sięgnąłem po Jungkooka sadzając go wygodnie na poduszkach. Usiadłem na przeciwko niego celując ostrym narzędziem w nadgarstek - Kookie wybacz mi... naprawdę nie chciałem cię tak nazwać. Byłem po prostu w szoku... Nie słyszysz mnie, wiem... w zasadzie nie wiem po co to mówię.- wbiłem go lekko w rękę krzywiąc się - Kocham cię najbardziej na świecie i to się nigdy nie zmieni...- wbiłem nóż w nadgarstek, po którym od razu zaczęły płynąć stróżki krwi. Mimo to wbijałem go coraz głębiej z nadzieją, że moje męki za chwilę się skończą... Robiło mi się słabo... czułem, że to już mój koniec... Położyłem się na łóżku wtulając w siebie Jungkooka, po czym z uśmiechem na twarzy zamknąłem oczy... odleciałem...

*

- Co z nim?
- Jak się czuje nasze dziecko?!- zdaje mi się, że słyszę głosy rodziców... mimo to nie wiem co się ze mną dzieje... gdzie jestem? Widzę ciemność... zaraz. Czuję jakby ktoś dotykał mnie po policzku. Doskonale znam ten dotyk - Boże Kookie... gdybyś go wtedy nie znalazł...
- Zerwaliście, a ty uratowałeś mu życie...- co?! Przebudziłem się łapiąc łapczywie powietrze... czułem jak się duszę - Panie doktorze!
- Spokojnie...- po chwili znalazł się przy mnie mężczyzna głaszcząc mnie po twarzy - To normalne, spokojnie.... oddychaj... mhm...- czułem jak mój oddech się normuje - Dobrze... teraz poczujesz nieprzyjemne kłucie w przełyku.- mówiąc to wyciągnął mi  gardła długą rurkę, która wywołała u mnie odruch wymiotny - Już... powiedz mi jak się nazywasz... słyszysz mnie?
- Jungkook...- szepnąłem rozglądając się dookoła.
- Jest tu kochanie... uspokój się.- mama? Czułem się potwornie skołowany. 
- Mamuś...- czułem jak po policzkach spływają mi łzy.
- Tak skarbie?
- Gdzie... gdzie on...
- Poszedł do bufetu... spokojnie. Już dobrze.
- Nie... nie żartuj...- kobieta spojrzała do doktora.
- Proszę się nie martwić... gdy chłopak się uspokoi porozmawia z nim psycholog.
- On... on nie żył... mamo...- czułem jak znów zaczynam panikować.
- Idź po niego.- mama szturchnęła przestraszonego ojca, który od razu wybiegł z sali - Uspokój się skarbie... za chwilkę się zobaczycie.
- Ale jak...
- Uratował ci życie... jak dobrze, że przyszedł wtedy do twojego mieszkania.
- Co...- drzwi do sali otworzyły się. Spojrzałem w ich stronę. Niepewnym krokiem wszedł do środka Jungkook. Nie wierzyłem w to co widzę - Jungkook... Kookie!- zerwałem się z łóżka, jednak pospiesznie zostałem do niego przybity przez lekarza. 
- Niech pan go puści.- brunet podbiegł do mnie płacząc. Po chwili znajdowałem się w jego ramionach - Co ty sobie myślałeś?! Chciałeś mnie zostawić?!
- Zostawiłeś mnie pierwszy! Nie umiałem sobie bez ciebie poradzić!
- Wybacz mi! Gdybym wiedział, że przez coś takiego będziesz chciał się zabić...
- Przez coś takiego?!- spojrzałem na jego zapłakaną buźkę - Zostawiłeś mnie tak nagle!... Wiesz co ja przeżywałem?! 
- Przepraszam...- chłopak płakał wycierając co chwilę spływające po policzkach łzy - A... ty i James...
- Widziałeś to?!... Boże Jungkook! Dlaczego przez ten caly czas nie dawałeś znaku życia?!
- Byłem pewien, że po tym czego się ode mnie dowiedziałeś, nie chcesz mnie widzieć...
- Co?... Czy ty widziałeś w jakim ja byłem stanie?... Wiesz, że wszystko ci wybaczę...
- Tak mi głupio...- Kookie spojrzał na mnie głaszcząc mnie niepewnie po dłoni - Czy... czy ja... czy mógłbym prosić cię o jeszcze jedną szansę?
- Zawsze...- przyciągnąłem go do siebie mocno go tuląc. Czułem, że nie wypuszczę go z objęć przez najbliższe dziesięć lat. Przez kolejne będę mówił mu jak bardzo go kocham, a potem? Niech się dzieje co chce... obym miał go przy sobie. Jak sami widzicie każdy, nawet najdziwniejszy związek miewa wzloty i upadki. Każda jednak kłótnia czy drobna sprzeczka czegoś nas uczy... przynajmniej teoretycznie powinna. Mnie nauczyła umiejętności kochania i uświadomiła mi jak bardzo Jungkook jest dla mnie ważny. 
Co jeszcze mogę Wam powiedzieć? O wiem! Uważajcie na to co kupujecie... Nigdy nie wiadomo, czy kupiony przez Was przedmiot nie stanie się Waszą największą miłością i obsesją.
Trzymajcie się!

~Koniec.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------