30 grudnia 2018

12 lat~cz.2[Mark&Haechan]



                             
                         Stałem przy garach, przygotowując sobie późną kolację. Po powrocie z uczelni byłem głodny jak diabli, a moja półka w lodówce tradycyjnie świeciła pustkami. Muszę się nauczyć żyć na własną rękę. Do tej pory to Mark dbał o mnie, przygotowywał jedzenie, robił zakupy, prał... aish, miałem z nim stanowczo za dobrze. W momencie, w którym wrzuciłem do zlewu brudne rzeczy, usłyszałem dźwięk charakterystyczny dla naszego zamka w drzwiach. Westchnąłem jedynie, kontynuując swoje zajęcie.
- Naprawdę? - usłyszałem bardzo chłopięcy chichot, na dźwięk którego aż zadrżałem.
- No mówię ci. Zaraz z resztą ci pokażę. - o proszę... a jaki Mark jest w niebo wzięty. Dawno już nie słyszałem, by był tak podekscytowany.
- Ale coś pachnie. 
- Mmm.. pewnie Haechan gotuje.
- Haechan?
- Mój... mój współlokator. - jasna cholera, nie wytrzymam. Wyszedłem z kuchni, stając oko w oko z niesamowicie... uroczym chłopakiem. Kurczę, przystojny jest - Oo.. to właśnie Haechan.
- Jestem Jungwoo, miło mi.
- Mhm. - burknąłem, przenosząc wzrok na Marka.
- Haechan.. 
- No co? Mam prawo nie mieć dzisiaj humoru. 
- Coś się stało? - zapytał Jungwoo, uważnie mi się przyglądając.
- Może. - jednak może być gorzej. Już sobie kogoś znalazł? Pierwszy raz widzę tego chłopaka - Skąd się znacie? Chyba nie jesteś z naszej uczelni. 
- Ah.. - rudzielec widocznie się speszył, przenosząc wzrok na mojego byłego - Poznaliśmy się w klubie.
- W klubie. - powtórzyłem, czując coraz mocniej bijące serce - W którym?
- Haechan, co to za przesłuchanie? 
- Żadne przesłuchanie. Jestem po prostu ciekaw twojego nowego kolegi. 
- Byłem w naszym ulubionym klubie. - bardzo wyraźnie zaakcentował słowo "naszym". Wiem co to za klub. Jeden z kilku klubów gejowskich, znajdujących się w Seoulu, w dzielnicy Gangnam. Chodziliśmy tam w każdy piątek. Nie po to, by szukać wrażeń i wymieniać się partnerami jak co poniektórzy. Mieliśmy tam stałe grono, z którym miło spędzaliśmy czas. Trochę wypiliśmy, dużo rozmawialiśmy.. generalnie rzecz biorąc, bardzo fajnie spędzaliśmy tam czas. Nie sądziłem, że pójdzie tam beze mnie i to tak szybko.
- O.. - przełknąłem z trudem ogromną gulę zalegającą w moim gardle. Bardzo mnie to zabolało, ale nie chciałem tego przed nim pokazać - Fajnie.. wizualnie do siebie pasujecie. - dodałem, znikając pospiesznie za drzwiami kuchni. W sumie to odechciało mi się nawet jeść. Wyłączyłem kuchenkę, słysząc za plecami głos Marka.
- Na wprost jest mój pokój.. za moment przyjdę. 
- Okej.
- Haechan.. - chłopak zamknął drzwi, stając tuż za mną. Czując na karku jego ciepły oddech, myślałem, że wybuchnę - Co jest?
- Nic.. robię sobie kolację, nie widzisz?
- Przecież wiesz, że nie mówię o tym... dziwnie się zachowujesz.
- Wydaje ci się. Jestem po prostu zmęczony. 
- Haechan, znam cię na wylot..
- Szybko się pocieszyłeś, tyle ci powiem.
- Tu cię boli. - chłopak oparł się o blat, uważnie mi się przyglądając - Poszedłem do klubu zobaczyć się ze znajomymi... Jungwoo poznałem przez przypadek. Nie poszedłem tam z myślą znalezienia sobie kogoś. 
- Nie musisz mi się tłumaczyć, naprawdę. Nic nas już nie łączy. 
- To o co ci chodzi?
- Słuchaj... rób sobie co chcesz i z kim chcesz, ale nie w tym domu. Uszanuj to, okej? 
- Ale..
- Zostało nam osiem miesięcy.. spotykajcie się u niego.
- Ale mnie z nim nic nie łączy. Kolegów też nie mogę przyprowadzać? Nie przesadzasz trochę? - odwróciłem się w kierunku chłopaka, wpatrując się w jego twarz. Chcę go pocałować. Strasznie tęsknię za jego bliskością i czułością. Nie wyobrażam sobie, że całą swoją miłość i uwagę miałby przelać na kogoś innego.
- Zejdź mi z oczu, okej? 
- Dlaczego nie chcesz ze mną normalnie porozmawiać?
- Teraz? Za ścianą siedzi twój gość.
- No tak... obiecaj mi, że jutro pogadamy.
- Niby o czym? Mark, błagam cię, darujmy sobie to. Rób co chcesz. 
- Jasne.. - obserwowałem go uważnie, gdy wychodził z kuchni. Trzęsło mną z nadmiaru emocji, ale nie mogłem ich jeszcze uwolnić. Dopiero gdy usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi od jego pokoju, pobiegłem szybko do siebie, wybierając numer do Taeila - naszego wspólnego przyjaciela.
- No odbierz.. - pociągnąłem nosem, wycierając niezdarnie policzki rękawem od za dużej bluzy.
- Słucham cię Haechanie.
- Cześć.. jesteś teraz zajęty?
- Ty płaczesz?
- Moglibyśmy się spotkać? Proszę.
- Jasne, ale.. jestem teraz z Johnnym. Pijemy.
- Ah.. to przepraszam.
- Nie, czekaj. Jak ci to nie przeszkadza to przyjedź do nas... pogadamy. 
- Na pewno?
- No jasne... siedzimy w tym barze, w którym piliśmy w urodziny Doyounga. Pamiętasz?
- Tak. 
- To przyjedź, będziemy czekać. 
- Dzięki... do zobaczenia. - rozłączyłem się. Zawsze, kiedy miałem jakiś problem, dzwoniłem do Taeila, a on zawsze potrafił go rozwiązać. Zebrałem się najszybciej jak mogłem, po czym bez słowa wyszedłem z mieszkania. Wsiadłem w pierwszy lepszy autobus, podjeżdżając dwa przystanki do baru, w którym siedzieli moi znajomi. Na szczęście był niedaleko domu, więc będę mógł pogadać z chłopakami na gorąco. Po wejściu do środka ujrzałem siedzących w kącie sali Taeila i Johnnego, pijących tradycyjnie spore ilości soju.
- Cześć młody.
- Cześć.
- Hej. - burknąłem, siadając obok nich. Chłopcy wpatrywali się we mnie przez dłuższą chwilę, jednak Taeil przerwał to, machając w kierunku kelnera.
- Poproszę jeszcze dwie duże butelki i jeden kieliszek! 
- Przepraszam, że wam przeszkadzam..
- Daj spokój. Mów o co chodzi. 
- Chyba o kogo. - Johnny odchrząknął, wlewając w siebie porcję alkoholu - Co ten gnojek znowu zrobił?
- Skąd wiesz, że chodzi o niego?
- Nie jestem głupi. 
- Wal śmiało.. o co chodzi?
- Chodzi o to, że przyprowadził dzisiaj do domu jakiegoś chłopaka.. 
- A ty jesteś zazdrosny.
- Nie Johnny, nie jestem zazdrosny.
- W takim razie o co chodzi? - zapytał Taeil, podsuwając mi pełny kieliszek - Zerwałeś z nim.. Teoretycznie może już robić, co chce.
- Boże, jaki ty jesteś głupi. - Johnny westchnął, zachęcając mnie do picia. Brzydzę się alkoholem i niezbyt często mam na niego ochotę, ale są pewne sytuacje, kiedy nie odmawiam.
- Ale co? Przecież nie powiedziałem niczego złego. 
- Nie pomyślałeś, że po sześciu latach związku to nie jest tak hop siup o kimś zapomnieć i przestać go kochać?
- W sensie, że..
- W sensie, że Haechanowi nadal na nim zależy.
- Halo, ja tu siedzę. - burknąłem, pijąc kolejną kolejkę.
- Sorki.. nadal ci na nim zależy, co? - zamilkłem. Nie umiem się do tego przyznać przed samym sobą, a co dopiero przed znajomymi.
- Haechan..
- Tak, zależy mi. Tylko pytanie "co z tego"?
- Jak to co? On cię kocha jak głupi. Wystarczy, że mu wybaczysz i..
- A ty myślisz, że to jest takie proste?
- No.. nie wiem. Nie byłem nigdy z nikim sześć lat.
- No właśnie.. poza tym, jakie kocha, jak dzisiaj przyprowadził do mieszkania jakiegoś Jungwoo?
- No a powiedział coś o nim?
- Tak... że poznali się w klubie gejowskim. - Johnny aż się zapluł swoją porcją alkoholu - Odpowiednia reakcja.
- Sorki.. znaczy.. wiesz, to jeszcze o niczym nie świadczy.
- Proszę cię..
- Czekaj... oni są teraz u was w mieszkaniu? - skinąłem jedynie głową, nalewając sobie soju - No to co? Trzeba złożyć im wizytę.
- Co ty.. chory jesteś? 
- No czemu nie? Przy okazji zobaczymy co to za Jungwoo.
- W sumie nie takie głupie. - przytaknął Johnny - Skoro do niego przyszedł znajomy, to równie dobrze znajomi mogą przyjść do ciebie, nie?
- Niby tak. 
- No właśnie.
- Tylko błagam was. Nie wygadajcie się.
- Kurde.. wiem, że ciężko jest wybaczyć zdradę, ale musisz się do cholery przełamać. Byliście za fajną parą, żeby to się teraz tak nagle rozsypało. 
- Lepsi od nas się rozstają.. 
- Może.. ale nad wami można jeszcze popracować. 
- Dobra, pij. Nie gadajmy już o nim. 
- A tak poza tym, to wszystko u ciebie w porządku?
- Jak rodzice? - wzruszyłem ramionami, uciekając wzrokiem.
- Nie wiem.. o nich też nie chcę gadać. 
- Nie masz z nimi kontaktu?
- Nie. - westchnąłem, wstając ze swojego miejsca - Idziecie?
- No tak. - nie lubię rozmawiać o moich rodzicach i chłopaki doskonale o tym wiedzą. Wiem jednak, że się martwią i dlatego poruszają ich temat, jednak ja zawsze skutecznie go ucinam. Kiedyś pewnie i Wy dowiecie się o co chodzi... Ruszyliśmy spacerem w kierunku mieszkania. Wypite soju trochę nas rozgrzało, dzięki czemu ten spacer nie był taki zły.
- Boję się. - westchnąłem, zerkając na zmartwionego Johnnego.
- Czego?
- Tego, co tam zastanę.
- Nic... jestem święcie przekonany, że nic. Spokojnie.
- Dokładnie. A jakby coś się działo, wiesz, że możesz na nas liczyć.
- Wiem... dzięki. 
- Głowa do góry, będzie dobrze. - Taeil uniósł dłoń do góry, szeroko się przy tym uśmiechając - Patrzcie, śnieg pada.. to znak.
- Jaki znak? - zaśmiałem się, spoglądając w czarne niebo, spowite delikatnymi płatkami.
- Że wszystko będzie dobrze.
- Obyś miał rację. 
- Ja zawsze mam rację. - weszliśmy na klatkę schodową. Dawno się tak nie stresowałem. Naprawdę bałem się tego, co tam zastanę. Przecież jakbym zobaczył ich w dwuznacznej sytuacji, to przysięgam, że bym oszalał i wydłubał oczy temu lalusiowi. W ogóle nie wiem czy to dobry pomysł, żeby Taeil i Johnny do nas szli, ale z drugiej strony przecież im nie odmówię. Za dużo im zawdzięczam, by odmówić im czegokolwiek. Z mocno bijącym sercem włożyłem klucz w zamek, ostrożnie otwierając drzwi. W mieszkaniu panowała cisza, a światło dobiegało jedynie z pokoju Marka.
- Poczekaj moment. - uniosłem wzrok, widząc jak mój były wychodzi do przedpokoju - O.. cześć chłopaki. 
- No cześć. 
- Hej. 
- A.. co wy tu robicie?
- Haechan nas zaprosił.
- O.. - był niesamowicie zdziwiony.. o to właśnie chodziło - Dołączyłbym do was, ale mam gościa.
- Serio? - Johnny potrafi grać. Dlatego też właśnie wybrał studia, dzięki którym szkoli się w kierunku aktorstwa i muszę przyznać, że świetnie się w tym sprawdza - Ktoś od nas z uczelni?
- Nie, nie.. - aishh... widząc jak rudzielec wychodzi nieśmiało do przedpokoju, automatycznie moje dłonie zacisnęły się w pięści.
- Cześć wam. - powiedział nieśmiało, kłaniając się. Naszych znajomych zatkało... cholera jasna no! Co on ma, czego ja nie mam?! - Jestem Jungwoo, miło mi. 
- Em.. Taeil.
- Johnny.
- Johnny? - uśmiechnął się, ściskając jego dłoń - Też masz jakiś związek ze Stanami, tak jak Mark? - a tak... zapomniałem wspomnieć, że mój były urodził się w Stanach i mieszkał tam przez sześć lat. Johnny urodził się w Chicago i mieszkał tam przez bardzo długi czas. Wrócił do Korei dopiero gdy szedł do liceum.
- Tak.. przez długi czas mieszkałem w Chicago.
- Ale czad. Zawsze chciałem odwiedzić Stany. 
- Wszystko przed tobą. - uśmiechnął się w kierunku chłopaka, jednak gdy zobaczył moje spojrzenie, uśmiech z jego twarzy od razu zniknął - Taaak... to co Haechanie? Lecimy do ciebie, nie będziemy przeszkadzać chłopakom.
- Nie, nie, spokojnie.. Ja właśnie wychodzę.
- Już? - zapytał Mark, co spotkało się z niekontrolowanym parsknięciem z mojej strony.
- Późno już, a ty masz gości. Jeszcze się przecież zobaczymy. - Jungwoo podszedł do wieszaków, ubierając się. Całe szczęście... mam nadzieję, że nigdy więcej go tu nie zobaczę. Liczę też na to, że Mark nigdy się już do niego nie odezwie.
- Miło było poznać.
- Mi również.. trzymajcie się. - Jungwoo posłał przesłodki do porzygu uśmiech w kierunku mojego byłego, łapiąc za klamkę - Cześć Mark.
- Na razie. - widziałem, że wymusza uśmiech.. zbyt dobrze go znam. Ciężko będzie mu ukryć przede mną jakiekolwiek emocje. Gdy rudzielec opuścił nasze mieszkanie, przeniosłem wzrok na chłopaka, wpatrując się w niego z pogardą.
- Zawiedziony, że kolega poszedł?
- Znowu zaczynasz? Czemu jesteś do cholery taki złośliwy? 
- Panowie..
- Nie jestem złośliwy, tylko stwierdzam fakty. Czekaj, ile minęło od naszego zerwania? Miesiąc? 
- Skończ. Mówiłem ci, że to tylko znajomy. 
- Jasne..
- Ty przyprowadziłeś do domu Taeila i Johnnego... z którym z nich jesteś, co?
- Zwariowałeś? 
- Sam widzisz jaki siejesz absurd. Teraz każdego mojego znajomego będziesz traktować jako mojego nowego faceta? 
- Hej, uspokójcie się..
- Mam powody, wiesz? Zdradziłeś mnie, pamiętasz?
- Kurwa, spokój! - krzyknął Taeil, kręcąc głową z niedowierzaniem - Już się dzieciarnia wykrzyczała? 
- Taeil, nie wtrącaj się. 
- Właśnie, że będę. Byliście razem przez prawie sześć lat, a zachowujecie się jak skończone, niedojrzałe gnojki, a nie poważni ludzie. 
- Dobra.. nie stójmy w przedpokoju. Chodźcie do kuchni. - zarządził Johnny, idąc we wskazane miejsce. Poszedłem za nim. Ma łeb na karku i wie zwykle, co robić. Miałem szczerą nadzieję, że nie palnie czegoś głupiego podczas tego spotkania - Macie jakiś alkohol?
- A jak... Mark ma wszystkie swoje zapasy w lodówce.
- A ty znowu swoje.
- Ale ja się nie czepiam. Mówię tylko, że masz soju.. coś złego powiedziałem? 
- Boże, jak wy tak cały czas się żrecie, to ja dziękuję.
- No nie? Dawno bym zwariował. - Taeil usiadł z nami przy stole, wbijając w nas wzrok.
- Dobra dzieciaki.. Z Haechanem już trochę rozmawialiśmy, teraz czas na ciebie.
- Słucham? - Mark zaśmiał się, przenosząc na mnie wzrok - Poskarżyłeś się na mnie? Ile ty masz lat?
- Nie skarżyłem się..
- Nie skarżył się.. Haechan złego słowa o tobie nie powiedział.
- Jasne..
- Słuchaj Mark.
- Nie, to wy mnie posłuchajcie. Zdradziłem go, ale to jest sprawa tylko i wyłącznie między nami, jasne? Nie chcę waszych porad, bo ja doskonale wiem, co robić. 
- Tak? Masz na myśli sprowadzanie jakiś chłopaków do mieszkania? 
- Taeil, do cholery..
- Chcesz tym zrobić Haechanowi na złość? Nie wiem.. pokazać, że jesteś ponad to?
- Co ty pieprzysz? - Mark poderwał się od stołu, gwałtownie się do mnie nachylając - Coś ty znowu nawymyślał?
- Nic... musiałem się tylko wygadać..
- Z czego? Z tego, że odwiedzają mnie znajomi?!
- Poznałeś go w gejowskim klubie! - wstałem od stołu, czując, że lada moment znowu się rozkleję.
- I co z tego?! Zerwałeś ze mną! Zer-wa-łeś, dociera?! Mogę robić co chcę! 
- Tylko dlaczego na moich oczach?! 
- Jak tak ci tutaj źle, to pamiętaj, że masz jeszcze rodziców, do których możesz uciec! Na pewno przyjmą cię z otwartymi ramionami!
- Mark, dość.. - Johnny pociągnął chłopaka za rękę, co chyba lekko postawiło go do pionu. Ja natomiast nie wytrzymałem. Nie chciałem znowu płakać, a już na pewno nie przy naszych znajomych. Nie cierpię okazywać emocji.
- Jesteś podły. Koszmarnie podły.. - wydusiłem, idąc do swojego pokoju. Trzasnąłem tak mocno drzwiami, że aż zaszumiało mi w głowie. Jak on może w takiej sytuacji wyciągać moje rodzinne brudy i to jeszcze przy ludziach? Trzeba już naprawdę być dupkiem bez serca. Musiał być na mnie naprawdę wściekły, że aż czepił się mojej rodziny. Nigdy, przez 12 lat naszej znajomości, nie poruszył przy mnie tematu rodziców, no chyba że sam zacząłem rozmowę. Wtedy mi doradzał, uspokajał mnie, pocieszał, a teraz? Wystarczy, że nasze drogi się rozeszły, a ten od razu potraktował mnie jak ścierwo i to po tylu latach znajomości.
- Haechan.. - uniosłem głowę, widząc stojącego w drzwiach Marka.
- Odwal się. 
- Przepraszam, poniosło mnie. 
- W końcu powiedziałeś mi co myślisz. - wytarłem policzki, pociągając przy tym nosem.
- Nie, absolutnie tak nie myślę. - chłopak wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
- Rano mnie tu nie będzie, nie martw się.
- Czekaj.. nie pozwolę ci do nich pójść.
- Nie? Przed chwilą powiedziałeś coś innego... Naprawdę nie chcę ci tu zawadzać. To twoi rodzice płacą za to mieszkanie, nie mam prawa już tu być.
- Przestań chrzanić, błagam cię.
- Idź do chłopaków.. chcę się spakować.
- Nie, nie pozwalam ci.
- Mam cię zacytować? Zerwałem z tobą... mogę robić, co chcę.
- Możesz, ale w tym mieszkaniu.
- Przestań, bo to już się robi śmieszne. Co za różnica czy wrócę do domu teraz czy za osiem miesięcy? 
- Przez taki czas może się dużo wydarzyć..
- Na przykład co? Wrócimy do siebie? Nie Mark, nie wrócimy. 
- Haechan, błagam cię..
- Od jutra Jungwoo będzie mógł przychodzić tutaj codziennie... fajny z niego chłopak, dogadacie się.
- Ale ja nie chcę żadnego Jungwoo! Chcę ciebie, rozumiesz?! - słysząc te słowa, poczułem ponowne kłucie w sercu. Chciałem się do niego przytulić i usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. Zawsze jak chowałem się w jego ramionach, czułem niesamowity spokój. Nie potrafię jednak się przełamać. Choćbym nie wiem jak go kochał, nie umiem tego zrobić..
- Proszę cię, wyjdź już.
- Haechan, nie rób tego. 
- Dobra.. jak musisz tu stać, to stój. - sięgnąłem po walizkę, rozkładając ją na niewielkim łóżku. Skręcało mnie od środka na samą myśl, że jutro zobaczę rodziców i że będę musiał z nimi znowu zamieszkać. Poza tym moja wyprowadzka będzie jednoznaczna z tym, że to ostateczny koniec między mną a Markiem. Jutrzejszy dzień to będzie jakiś koszmar.


*

                    Nie zmrużyłem oka przez całą noc. Byłem tak bardzo zestresowany i zdenerwowany kłótnią z Markiem, że nie byłem w stanie zasnąć nawet na chwilę. Rano wyprowadziłem dwie solidne walizki do przedpokoju, po czym poszedłem do kuchni, by wypić ostatnią poranną kawę w tym mieszkaniu. To miejsce miało być początkiem dorosłego, niezależnego, pięknego życia. Cóż.. skończyło się jak zawsze. Nie można zaplanować sobie życia i przeżyć go tak, jakbyśmy tego chcieli. Z pewnością prędzej czy później, na naszej drodze stanie coś, co doszczętnie zniszczy nasze plany. 
- Cześć. - zadrżałem, odwracając się w kierunku głosu Marka.
- Hej. - burknąłem, odstawiając pusty już kubek do zlewu - Mam go umyć czy mogę to już tak zostawić?
- Zostań, proszę cię.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
- Myślałem o nas całą noc.
- To miło. - minąłem go, czując jak ten łapie mnie za ramię.
- Haechan, kocham cię. - odwróciłem pospiesznie głowę, starając się zachować kamienną twarz - Popełniłem ogromny błąd, ale cię kocham najbardziej na świecie.
- Jakbyś mnie kochał, to byś mnie nie zdradził. 
- Wybacz mi do cholery.
- Puść mnie. Chciałbym już iść. 
- Czyli co? - jego głos wyraźnie się załamał. Spojrzałem na niego, widząc stojące w jego oczach łzy - To już koniec, tak?
- Na to wygląda.. - wziąłem głęboki oddech, by zahamować choć na chwilę towarzyszące mi emocje - Pamiętaj, że sam do tego doprowadziłeś.
- Przestań wpędzać mnie w poczucie winy.
- Chcę tylko żebyś miał tego świadomość. Może to będzie dla ciebie nauczka na przyszłość. 
- Haechan..
- Albo przestroga podczas twojego kolejnego związku.
- Jakiego związku dzieciaku? Naprawdę nie rozumiesz tego, że całe życie kochałem i kocham tylko i wyłącznie ciebie? 
- Pójdę już. 
- Pogadaj ze mną.
- Po tych wszystkich kłótniach? Teraz chcesz gadać? Kazałeś mi iść do rodziców, to idę.
- Nie.. zabraniam ci do nich iść. 
- Nie możesz mi już niczego zabronić. Na razie. - ruszyłem do przedpokoju, sięgając po kurtkę. Nie chciałem się stąd wyprowadzać i bałem się powrotu do domu jak jasna cholera, ale jakie miałem wyjście? Rozstaliśmy się, a to rodzice Marka płacą za to mieszkanie.. nie mam już prawa tu być - Klucze. - westchnąłem, wyciągając rękę z kluczami w jego kierunku.
- Zostaw... jak będziesz chciał wrócić to.. to możesz przyjść w każdej chwili. 
- Nie wrócę..
- Tego nie wiesz. Zatrzymaj je. - skinąłem jedynie głową, łapiąc za klamkę drzwi.
- Trzymaj się. - wyprowadziłem walizki na korytarz, po czym zawołałem windę. Mark milczał... nie odezwał się już do mnie ani słowem, co bolało mnie jeszcze bardziej. Cieszę się jednak, że to rozstanie przebiegło w taki sposób. Że nie kleiliśmy się do siebie jak głupi albo, co gorsza, nie zwyzywaliśmy się na do widzenia. Pora teraz zacząć żyć od nowa..


*

                            Dotarłem do rodzinnego domu, który znajduje się na wylocie z Seoulu. Wszędzie stąd jest niesamowicie daleko, a dojazd tutaj jest wręcz koszmarny. Z ostatniej stacji metra trzeba jechać jeszcze autobusem, a potem iść około 15-cie minut spacerem. Z mieszkania, które dzieliłem z Markiem, jechałem na uczelnię 10 minut... jest różnica. Po spacerze krętymi wąskimi, zaśnieżonymi uliczkami, dotarłem pod swój rodzinny dom, chociaż w tym przypadku sformułowanie "dom rodzinny", jest stanowczo wyolbrzymione. Z mocno bijącym sercem patrzyłem na rozpadającą się, niewielką chatkę, z okropnie zapuszczonym podwórkiem, na którym bawiłem się jako dzieciak. Bawiłem.. próbowałem się bawić, udając przed samym sobą, że wszystko jest w porządku. 
- Nie przeskoczymy tego.. - westchnąłem, otwierając skrzypiącą furtkę. Przed domem stała masa szklanych butelek po alkoholu. Widzę, że nic się nie zmienili.. Zapukałem do drzwi, czekając aż ktoś mi otworzy, jednak po kilku próbach dobicia się do nich, usłyszałem przepity głos mamy.
- Wlazł! Otwarte jest! - no tak. Przecież jakby zadziałał tu jakiś zamek to były cud. Z drugiej strony nie ma w tym domu nic, co można by było ukraść, więc w sumie nie dziwię się, że o to nie dbają. Po wejściu do domu poczułem smród papierosów i alkoholu. Dokładnie taki sam zapach zapamiętałem, jak się stąd wyprowadzałem. 
- Cześć.. - burknąłem, widząc wylegujących się na kanapie, pijanych rodziców. 
- Ty patrz! Haechan wrócił! 
- Haechan? - ojciec uniósł głowę, mrużąc przy tym niesamowicie oczy. Nie zdziwiłbym się, jakby alkohol uszkodził mu co nieco - A ty co? Nie mieszkałeś z tym swoim pedałem?
- Przestań stary! - upomniała go matka, uderzając go w ramię - Porządny chłopak przecież.
- Nie, już ze sobą nie mieszkamy. - westchnąłem, zerkając w kierunku swojego pokoju - Mógłbym... mógłbym tutaj zamieszkać?
- Twój pokój stoi pusty. - mama poderwała się z kanapy, jednak pospiesznie znów na niej usiadła - Nie wstanę. Idź tam sobie. 
- Dzięki. - burknąłem, idąc na koniec korytarza, gdzie znajdowała się moja sypialnia. W sumie jej widok również mnie nie zaskoczył. Materac, ta sama pościel, którą zostawiłem kilka miesięcy temu, biurko i niewielka szafa... standard, w którym żyłem 18-naście lat. Nie sądziłem, że kiedykolwiek upadnę tak nisko i znów trafię w to przeklęte miejsce.. koszmar.






~c.d.n.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Skarby! Wszystkiego najlepszego w nadchodzącym, 2019 roku! Żebyście się zawsze uśmiechali, byli zdrowi i cały czas się rozwijali. Spełniajcie marzenia, wyznaczajcie sobie nowe cele i walczcie o swoje, choćby nie wiem co! Nawet jeśli dopadną Was gorsze chwile, pamiętajcie, że ze wszystkim sobie poradzicie, bo jesteście silnymi, zdeterminowanymi osobami! 
Bardzo Wam dziękuję za to, że byliście ze mną przez kolejny rok. Naprawdę to dla mnie bardzo dużo znaczy i jestem niesamowicie poruszona faktem, że tyle osób wspiera moją działalność. Jesteście najlepsi, pamiętajcie!!!! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz