Ciemność. Widziałem tylko czarną plamę, na której od czasu do czasu pojawiały się zamglone postaci nieprzypominające pod żadnym pozorem ludzi. Próbowałem je zaczepić, ale mnie ignorowały... dlaczego? Za każdym razem gdy próbowałem coś powiedzieć nie wydobywał się ze mnie żaden dźwięk, ale mimo to nie odczuwałem niepokoju. Nie bałem się. Pośród ciemności słyszałem pojedyncze szepty... nie mogłem jednak rozponać ich właścicieli. Wydawało mi się, że słyszę wśród nich Marka... tylko jego mogłem rozpoznać. Wiedziałem, że jak jest przy mnie Mark to nie muszę się niczego bać. Powoli zacząłem się zastanawiać gdzie ja właściwie jestem i dlaczego jest tu tak ciemno i zimno. Przez moje ciało przebiegał okropny chłód jeżący włosy na głowie. Czułem, że w środku powoli zamarzam... czy ja w tej chwili umieram? Dlaczego? Mam dopiero osiemnaście lat, to nie jest jeszcze moja pora. Wielokrotnie myślałem o śmierci i kilka razy próbowałem odebrać sobie życie, ale odkąd poznałem Marka złe myśli i doświadczenia zaczęły powoli odchodzić w niepamięć. Chciałem żyć za wszelką cenę. Wiedziałem, że nigdy nie będę z nowo poznanym kolegą, ale mimo to chciałem kochać go ukrycie i wzdychać do niego w każdej minucie swojego życia. Dlaczego Bóg odbiera mi szansę na bycie szczęśliwym? Czym zawiniłem? Czy homoseksualizm to naprawdę życiowa przeszkoda i czy rzeczywiście blokuje nam furtki do szczęścia? To przecież nie ma sensu... to jest niesprawiedliwe. Nigdy nie rozumiałem dlaczego osoby o odmiennej orientacji są traktowane jak margines społeczeństwa i nie mają takich samych praw jak wszyscy. Ta świadomość, że jesteś inny..."gorszy"...cholernie boli. Może to, że teraz umieram to kara? Może tacy ludzie jak ja nie mają prawa żyć? W końcu jesteśmy mordercami i najgorszymi zwyrodnialcami, prawda?
- Jaebum...- hm? Wydawało mi się, że słyszałem koło siebie głos Marka. Mimo to nie mogłem go zobaczyć ani dotknąć. Dlaczego? Co się ze mną do cholery dzieje? - Jaebum otwórz oczy.
- Dostał paraliżu sennego... zaraz powinien się wybudzić. - głosy krążące wokół mnie były coraz bardziej wyraźne. Dostałem paraliżu sennego? Wydaje mi się, że dobrze słyszałem.
- JB... błagam cię do cholery.- znów zacząłem się zastanawiać skąd Mark wie, że w podstawówce i gimnazjum mówiono do mnie JB. Przecież mu o tym nie wspominałem. Chociaż z drugiej strony może jestem za bardzo podejrzliwy? W końcu nie trudno wpaść na to, by imię "Jaebum" skrócić do "JB".
Hm?... znów wokół mnie zapanowała głucha cisza. Może Markowi znudziło się siedzenie przy mnie? Ciekawe jak długo trwał mój paraliż skoro już nawet siedzenie u mojego boku było tak wyczerpujące. Powoli zacząłem ruszać palcami u rąk i nóg. Złapałem głębszy oddech i powoli otworzyłem oczy. W pokoju, w którym się znajdowałem panowała grobowa ciemność. Wokół łóżka na którym leżałem znajdowała się sterta przeróżnych rzeczy codziennego użytku. Nie znałem tego pomieszczenia... na pewno nie był to mój dom, do którego miałem trafić z pomocą Marka. Podniosłem lekko głowę. Widok na dalszą część pokoju przysłaniał mi okład spoczywający na moim barku. Dopiero podnosząc się do siadu poczułem ogromny ból promieniujacy ze wspomnianego wcześniej miejsca. Już miałem wstawać, gdy nagle usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła i czyiś krzyk.
- Po jaką cholere znowu go tutaj przyprowadzałeś?!
- Nie krzycz, bo go obudzisz...- spokojny Mark kłócący się znowu ze swoim bratem Jacksonem.
- Mam to głęboko w dupie!... Jak się obudzi ma stąd zniknąć, jasne?!
Nie wiedziałem czy mam się położyć udając sen i to, że tego nie słyszałem, czy wstać, podziękować za opiekę i wyjść. Czułem się teraz jak w pułapce i za wszelką cenę próbowałem zrozumieć niechęć Jacksona do mojej osoby. Czym mu podpadłem?
- A co jeśli mu o nas powiem i przekonam go żeby przeszedł na naszą stronę?
Co takiego? O czym on mówi? Może Mark i Jackson są razem i o tym chce mi powiedzieć? Szczerze mówiąc nic innego nie przychodziło mi do głowy.
- Do końca cię popieprzyło?- mimo ostrych słów, głos Jacksona nieco złagodniał. Postanowiłem uważniej przysłuchać się tej rozmowie - Nie znam takiej drugiej łajzy jak on... po kilku dniach wymięknie psychicznie. - po tych słowach zapanowała chwila ciszy i po chwili poczułem papierosowy dym. Widocznie chłopcy stali tuż za drzwiami pokoju - Poza tym co ty o nim wiesz? Znasz go dopiero dwa dni, a już chcesz go do nas wciągnąć. Najpierw zdobądź jego zaufanie, a później ewentualnie to rozpatrzymy.
- Znam go dłużej niż ci się to wydaje...
- Ta? To może łaskawie sprawdź czy śpi i nas nie podsłuchuje.
Serce mało mi nie stanęło. Położyłem się gwałtownie na łóżku i zamknąłem oczy. W środku cały się trząsłem. O czym oni rozmawiali? Może należą do jakiejś sekty czy coś? Liczyłem na to, że z czasem Mark mi to wytłumaczy... sam wolałem nie poruszać tego tematu. W końcu drzwi do pokoju otworzyły się. Poczułem na ciele chłodny przeciąg.
- Jaebum...- chłopak szepnął i usiadł przy łóżku. Czułem jak serce podchodzi mi do gardła. Chyba jeszcze nigdy tak się nie bałem. Mark westchnął i pogłaskał mnie po policzku - Jeszcze śpisz śpiochu?
Starałem się grać. Mrugnąłem kilka razy oczyma i westchnąłem.
- Hm?- otworzyłem powoli oczy i spojrzałem na uśmiechniętą twarz kolegi.
- Jak się czujesz?
Jak się czujesz? Jak zastraszone, poranione zwierze. A jak miałem się czuć po usłyszeniu takiej rozmowy?
- Dobrze... trochę tylko boli mnie bark...
- Muszę ci powiedzieć, że nas wystraszyłeś. Spałeś dobre osiem godzin.
- Co?... to która jest godzina?
- Dochodzi 23.
Przespałem w jego mieszkaniu cały dzień? Dlaczego? Nigdy tak długo nie spałem. Może podali mi silne leki przeciwbólowe, po których padłem jak mucha?
- Zostań już u mnie na noc... rano cię odprowadzę.
- N...nie...muszę wracać do domu.- poderwałem się gwałtownie z łóżka, zapominając o przeszywającym mnie bólu - Aishh...
- Uważaj na tą rękę.- Mark pomógł mi wstać i lekko się uśmiechnął. Patrząc na jego uśmiech znów zapominałem o otaczającym mnie świecie. Chwilowo zapomniałem o wszystkich problemach, o dziwnej rozmowie Marka z bratem, o tajemnicy łączącej rodzine kolegi, ogólnie zapomniałem o wszystkim co złe i przytłaczające. Cieszyłem się jedynie tą chwilą i pięknem Marka - Odprowadzę cię, skoro ci się tak spieszy.
- Hm? - mrugnąłem kilkakrotnie i zmieszany wbiłem wzrok w podłogę - Jest późno... pójdę sam.
- Właśnie dlatego, że jest ciemno i późno nie wypuszczę cię stąd samego... nie słyszałeś o grasująych tu gangach?
- Mieszkam tu od 18 lat... jak mógłbym o nich nie słyszeć?
- Więc sam widzisz.- Mark uśmiechnął się i narzucił mi na ramiona swoją kurtkę. Kurtkę przepełnioną jego cudownym, delikatnym zapachem. Znów odpłynąłem. Co ten chłopak w sobie miał, że tak na mnie działał? Jeszcze nigdy nikt tak na mnie nie oddziaływał. Nikim się tak nie fascynowałem i do nikogo tak nie wzdychałem. Nie porządałem Marka seksualnie... wręcz przeciwnie... chciałem się z tym wstrzymać do późnych lat życia. Chciałem czuć ciągle jego obecność. Pragnąłem jego delikatnego dotyku i czułych słów wypływających z jego ust. Łaknąłem wręcz jego słodkich, filigranowych warg, które pieściłyby moje ciało tak delikatnie jakbym był figurką z bardzo kruchej porcelany. Chciałbym słuchać jaki jestem dla niego ważny, że żyje tylko i wyłącznie dla mnie i... przede wszystkim pragnąłem od niego słów "kocham cię". Te dwa cudowne słowa słyszałem tylko od mojej mamy i to w latach wczesnoprzedszkolnych. Później nawet ona przestała mi to mówić, a ja tak bardzo pragnąłem się zakochać z wzajemnością i żyć z tą osobą jak w komedii romantycznej. Dlaczego z pozoru tak błaha rzecz była tak trudna do osiągnięcia? Pewnie miłość damsko męska była o wiele łatwiejsza i prostsza w jej realizacji. Dlaczego bycie gejem tak wszystko komplikuje... to nie fair - Idziemy?
- Hm?- podniosłem oczy na chłopaka, który wpatrywał się we mnie z wielkim przejęciem i zaciekawieniem.
- O czym tak cały czas myślisz?
- A...w sumie to często tak mam.... no... że się wyłączam.- boże, co za denna wymówka. Mark chwilę na mnie patrzył, po czym cicho zachichotał.
- Słodki jesteś.- o jezu... poczułem jak moja twarz zalewa się wielkim, czerwonym jak burak rumieńcem. Aishh... dlaczego on to powiedział?! W duszy strasznie go za to przeklinałem i miałem ogromną ochotę zapaść się pod ziemię lub wtulić twarz w poduszkę i wykrzyczeć wszystkie emocje - Co to za rumieniec?
- Aaaa.... cicho bądź.- starałem się brzmieć groźnie, ale chyba mi nie wyszło, bo po chwili Mark znów się zaśmiał.
- Chodź już... i nie złość się tak, bo złość piękności szkodzi.- powtórzyłem słowa kolegi przedrzeźniając go i w wesołych nastrojach ruszyliśmy w niezbadany świat Seoulskich ulic. Całą drogę rozmawialiśmy o szkole, przeprowadzce Marka, ja z chęcią opowiadałem mu o Seoulu, Mark opowiadał mi o życiu w Ameryce. Tak zaszliśmy pod mój dom, który stał jak zwykle ciemny i pusty. Westchnąłem i spuściłem głowę. Mój smutek spowodowany był nieobecnością mamy i faktem, że nie chciałem rozstawać się z chłopakiem. Ten spacer był dla mnie czymś cudownym, czym chciałbym się cieszyć przez wiele długich godzin... i to by było w sumie za mało. Mark uniósł delikatnie mój bodbródek i spojrzał mi w oczy. Przyglądał się im z wielką uwagą i skupieniem. Co chwilę nerwowo przełykałem ślinę, a spocone do granic możliwości dłonie błądziły po kieszeniach spodni. Po chwili zobaczyłem na twarzy chłopaka cwaniacki uśmiech, który w tym momencie przeraził mnie jeszcze bardziej.
- Jesteś bardzo wrażliwą osobą, ale nie boisz się wyzwań jakie stawia przed nami życie... hm... nie należysz raczej do tchórzy, mam racje?
- O czym ty mówisz?
(włączamy) Mark zbliżył się do mnie czym odruchowo wywołał u mnie krok w tył. Nie lubiłem tak bliskiego kontaktu z ludźmi... okropnie mnie krępował. Jako że staliśmy pod murem mojego domu nie miałem już się gdzie cofnąć. Chłopak złapał za moje biodra, przywierając mnie tym samym do ogrodzenia. Czułem jak szybko bijące serce rozsadza mi klatkę piersiową. Chłopak lekko się uśmiechnął i po chwili połączył delikatnie nasze wargi. Poczułem jak przez moje ciało przechodzi ciepły prąd. Czułem jak ręce odmawiają mi posłuszeństwa. Chciały one za wszelką cenę odepchnąć Marka, po czym dać sygnał nogom do szybkiej ucieczki. Niestety przegrałem wewnętrzną walkę ciała z pragnieniami. Ułożyłem dłonie na klatce piersiowej Marka i już miałem go odepchnąć gdy ten złapał za nie i narzucił sobie na szyję, tym samym przybliżając się bardziej do mojego wątłego z emocji ciała. Przegrałem... nie chciałem, a raczej nie potrafiłem już z tym walczyć. W stu procentach oddałem się Markowi, który z sekundy na sekundę pogłębiał nasz pocałunek coraz bardziej. Nie potrafiłem opisać tego, co w danej chwili działo się w mojej głowie. Szalałem ze szczęścia. Jednocześnie jednak chciałem płakać, bo nie wierzyłem, że to dzieje się naprawdę. Nigdy nie byłem tak cholernie szczęśliwy i zakochany. Mark mimo śmiałego pocałunku, robił to bardzo czule i delikatnie jakby obchodził się z figurką. Czy nie tego właśnie pragnąłem? Przestałem się teraz zastanawiać nad tajemnicą jego rodziny... miałem wrażenie, że jest Aniołem, którego dostałem po tylu latach walki z samym sobą.
W pewnym momencie chłopak delikatnie musnął moje usta i odsunął się od mojej twarzy. Powoli otworzyłem oczy. Ujrzałem przed sobą delikatną, spokojną twarz Marka. Mrugnąłem pare razy, by upewnić się, że przed chwilą nie śniłem. Po chwili ten uśmiechnął się i mocno mnie przytulił.
- Do jutra.- dostałem od niego buziaka w czoło, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł... tak po prostu. Oderwałem od niego oczy dopiero w momencie gdy zniknął za murem ostatniego domu, wychodząc tym samym na główną ulicę. Miałem ochotę skakać, piszczeć i przytulać każdego kogo spotkam. Mało męskie... fakt, ale strasznie pragnąłem dzielić się moim szczęściem z innymi. Wszedłem do domu. Zamykając drzwi uśmiechnąłem się szeroko i ruszyłem do kuchni. Nic nie jadłem cały dzień... chociaż nawet nie miałem ochoty na jedzenie, bo mój brzuch wypełniało stado szalejących motyli. Po wejściu do wspomnianego pomieszczenia ujrzałem rzeczy, których raczej nikt normalny nigdy nie chciałby zobaczyć. Wszystkie talerze, miski, kubki leżały na podłodze potłuczone w drobny pył. Szafki wisiały luźno ze ścian, a na blacie leżał nóż otoczony ciemnymi, wyschniętymi już plamami krwi.
- MAMO!!
Spanikowany pobiegłem do salonu, w którym stały rozprute meble. Wokół fruwały dokumenty i resztki podartych już firanek i zasłon.
- MAMOOO!!!
Poczułem jak całe moje życie legło w jednej chwili. Z ostatnimi resztkami nadziei ruszyłem schodami na górę. Od razu skierowałem się do sypialni mamy. Na drzwiach do jej pokoju zobaczyłem kartkę przybitą gwoździem.
" Jeśli chcesz zobaczyć matkę żywą, postępuj zgodnie ze wskazówkami jakie otrzymasz. Jeśli policja zacznie węszyć zginiesz razem z nią."
Zerwałem list z drzwi i wszedłem do pokoju.
- Mamo...- czułem jak po policzkach spływają mi wielkie, słone łzy. Zwątpiłem wtedy w świat i zamieszkujących go ludzi. Czułem, że moje szczęście zostanie zastąpione czymś złym. Czułem, że radosne chwile nie są mi pisane... dlaczego do cholery?! Zgniatając w ręku znalezioną kartkę opadłem na łóżko mamy... czułem się bezbronny i zagubiony jak jeszcze nigdy w życiu...
~c.d.n.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przygotujcie się na to,że będzie to bardzo długie, wielorozdziałowe opowiadanie:)
O Jezu...
OdpowiedzUsuńTyle mogę powiedzieć. Zatkało mnie.
Nie mogę się doczekać następnych rozdziałów ^^
Nie mam słów ;;;; Cudne! /Lee
OdpowiedzUsuńNo, z rozdziału na rozdział robi się coraz ciekawiej. Fajnie, że będzie ich dużo. I jedna uwaga: czasem na końcu niektórych wyrazów zamiast "ę" piszesz "e"... Niestety brzmi to dosyć... prymitywnie. Nie obraź się, tylko poćwicz ortografię w tym zakresie :)
OdpowiedzUsuńJeżeli rzeczownik kończy się na ę to piszemy tę, nie tą. Rozdział ciekawy, coraz więcej tajemnic. HWAITING.
OdpowiedzUsuńCudne, robi się coraz ciekawiej. Czekam na cd. Hwaiting
OdpowiedzUsuńAle emocje :o
OdpowiedzUsuń