24 sierpnia 2019

Za zamkniętymi drzwiami~cz.9 [Chani&Rowoon] KONIEC





- Wróciłem! - zamknąłem drzwi, zdejmując z ramion jesienny płaszcz. Byłem tak cholernie zmęczony po pracy, że jedyne czego pragnąłem to kolacja z Rowoonem i chwila dla nas - Rowoonie! Jestem! - westchnąłem, wchodząc wgłąb mieszkania. Nie wrócił jeszcze z pracy? Dziwne.. mówił, że kończy o 17-tej i od razu ucieka do domu, a było grubo po 20-tej - Hyung! - wrzuciłem zakupy do kuchni, idąc leniwym krokiem w kierunku naszej sypialni, z której dobiegał mnie cichy dźwięk telewizora i bijące od niego, chłodne światło. Może biedak zasnął? - Row... - otworzyłem szeroko oczy, widząc leżącego na podłodze, pobrudzonego krwią bruneta. Obok niego leżał nasz kuchenny nóż, z którego sączyła się krew - Hyung! - upadłem na kolana, klepiąc mojego chłopaka po twarzy - Hyung, popatrz na mnie! Hyung! - po moich policzkach spływały łzy, a trzęsące się dłonie starały się za wszelką cenę ocucić 32-latka - Rowoonie! Skarbie, nie rób mi tego! - sięgnąłem po leżący na obok niego telefon, widząc w nim wiadomość, której ewidentnie nie zdążył wysłać... "Chanhee, oni tutaj są! Nie wracaj dzisiaj do domu". Będąc w absolutnym szoku, wybrałem numer na pogotowie, nie przestając przy tym cucić Rowoona - Rowoon, błagam cię.. proszę cię, ocknij się. - wtuliłem twarz w zakrwawioną koszulkę bruneta, zanosząc się przy tym łzami - Rowoon! 
- Byli tu.. - uniosłem gwałtownie głowę, spoglądając na ledwo kontaktującego chłopaka. Ułożyłem roztrzęsione dłonie na jego policzkach, muskając je najdelikatniej jak potrafiłem, ale każde moje dotknięcie zostawiało za sobą ohydną smugę krwi, która rozdzierała moje serce jeszcze bardziej.
- Rowoonie... karetka tutaj jedzie, słyszysz? Pomogą ci.
- Nikt... nie pomoże nam nikt.
- Skarbie o czym ty mówisz? - zdjąłem pospiesznie marynarkę, podkładając ją pod głowę Rowoona - Miałeś kolejny atak? 
- Byli tu..
- Hyung. - zacisnąłem dłonie na jego koszulce, płacząc przy tym jak dziecko. Nie mam siły. Nie mogę zostawić go nawet na minutę... co on znowu sobie dzisiaj ubzdurał? Mógł się zabić. Pieprzony kretyn mógł się zabić! - Boże, nie rób mi tego. 
- Broniłem... broniłem domu.. - przemawiający przeze mnie ból i strach były tak silne, że mój płacz z sekundy na sekundę nasilał się coraz bardziej. Nie wiem co mam robić. Nie wiem do cholery jasnej, co ja mam z nim zrobić! Siąść w domu i pilnować go 24 godziny na dobę? Przecież tak się nie da żyć.
                         Rowoon został przewieziony do szpitala. Powiadomiłem o wszystkim rodziców i Sowoon, spakowałem do torby najpotrzebniejsze Rowoonowi rzeczy, po czym udałem się do szpitala. Czekałem na korytarzu przed salą, zastanawiając się nad tym, co się właściwie stało. A jeśli to była próba samobójcza? Nie... absolutnie nie. Nie bredziłby wtedy o tym, że ktoś nas rzekomo nachodzi. Z resztą... sam już nie wiem. Po hyungu można spodziewać się wszystkiego. Jednego jestem pewien... nie mam już do tego wszystkiego siły.
- Chani, synku. - uniosłem wzrok, widząc kucającą przede mną mamę i siadającego obok mnie ojca.
- Przyjechaliśmy najszybciej, jak mogliśmy. - skinąłem jedynie głową, wycierając przy tym spływającą po policzku łzę.
- Jak się czujesz skarbie? - ukryłem twarz w dłoniach, szlochając. Nigdy nie chciałem pokazywać przy rodzicach i Sowoon swoich słabości, ale to dla mnie za dużo. Nie daję rady tego udźwignąć, przerasta mnie to - Chanhee..
- Pociął się nożem... cały, od stóp do głów, pociął się idiota nożem..
- Co?
- Nie mogę go spuścić z oczu nawet na sekundę... na sekundę, rozumiecie to?! - poderwałem się na równe nogi, uderzając z całej siły dłonią o ścianę.
- Synu..
- Nie mam siły.. Nie mam siły pracować, kontrolować Rowoona, pilnować godzin kiedy powinien brać leki, kiedy powinien zjeść, kiedy ma się wykąpać i położyć spać... Nie mogę normalnie pracować, bo mając w gabinecie pacjenta, muszę przerwać rozmowę i dzwonić do Rowoona, czy aby na pewno wszystko z nim w porządku... czy nie zapomniał o lekach, czy nie miał ataku.. - nabrałem dużo powietrza do płuc, przecierając twarz dłonią - Kocham go, ale tak bardzo mnie to wszystko przytłacza. 
- Jesteś bardzo dzielny Chani. - mama przytuliła mnie, głaszcząc mnie delikatnie po głowie - Żadna osoba, którą znam, nie podjęłaby się tak odpowiedzialnego zadania... Wiem, że jest ci ciężko, ale pamiętaj, że masz Sowoon, mnie i tatę. Zawsze wam pomożemy. 
- Chani! - uniosłem głowę, widząc wbiegającą na korytarz Sowoon. Kobieta podbiegła do nas, kłaniając się moim rodzicom - Dobry wieczór.
- Dobry wieczór.
- Co z nim? Żyje, prawda?
- Tak, ale..
- Co się stało? Co mu jest? 
- Nie wiem... miał chyba kolejny atak. 
- Co? Jaki atak?
- Jak wróciłem do domu, to leżał w sypialni cały we krwi... bredził coś, że ktoś nas szuka i że bronił domu. - pociągnąłem nosem, nie mogąc uwierzyć w to, jakie bzdury opowiadam. Przecież to brzmi jak wytwór science fiction, a nie prawdziwe życie.
- Gdzie wtedy byłeś? Jak mogłeś zostawić go samego?
- Do cholery jasnej, pracuję! - nie wytrzymałem. Opiekuję się Rowoonem jak dzieckiem. Jak ona śmie oskarżać mnie o cokolwiek? - Robię co mogę, nie rozdwoję się! Od rana do wieczora zapieprzam w pracy, kontrolując przy tym co godzinę Rowoona! Jak wracam, to mu gotuję, podstawiam pod nos, piorę, sprzątam i pilnuję leków! Jak możesz mi coś jeszcze zarzucać?! - kobieta odwróciła jedynie wzrok, przytakując.
- Masz rację, przepraszam. Po prostu strasznie się o niego boję. 
- Jestem coraz bliższy decyzji o oddaniu go do tego ośrodka. Nie wiem do cholery, nie widzę innego rozwiązania. 
- Skarbie, przemyśl to jeszcze. - wtrąciła moja mama, która od samego początku odradzała mi umieszczenia 32-latka w ośrodku.
- Myślę o tym od miesiąca... wystarczy. Tylko... tylko pogadam z nim o tym dopiero, jak dojdzie do siebie. Powinien teraz odpocząć. - usiadłem na krześle, chowając twarz w dłoniach.
- Chani... pomyśl jeszcze nad tym. To zbyt poważna decyzja..
- Mamo, zadecydowałem. - spojrzałem na nią, wzdychając - Jak dojdzie do siebie, będę z nim o tym rozmawiać. - oblizałem nerwowo wargi, przenosząc wzrok na przestraszoną siostrę mojego hyunga - Sowoon.
- Tak?
- Myślisz... myślisz, że te problemy Rowoona..to na pewno wynika ze śmierci waszych rodziców?
- Co masz na myśli?
- Nie powinienem do tego wracać, ale... wydaje mi się, że to wszystko trwa zbyt długo. - kobieta zmarszczyła brwi, kucając tuż przede mną.
- Chanhee, o czym ty..
- Nie zauważyłaś niczego podejrzanego w jego zachowaniu, kiedy... kiedy wasi rodzice żyli?
- Nie.. Rowoon zawsze był ambitnym, radosnym dzieciakiem. Nigdy nie działo się z nim nic niepokojącego. 
- To wszystko trwa już 16 lat, prawda? - Sowoon skinęła jedynie głową, poprawiając przy tym moje rozczochrane kosmyki włosów - Za długo... coś jest nie tak. 
- Chani, o czym ty mówisz?
- Rowoon doznał silnego urazu, po tym jak w jego życiu wydarzyła się tragedia, co jest całkowicie normalne, ale... boję się po prostu, że mogło się to przerodzić w coś jeszcze poważniejszego. 
- Dobry wieczór. - poderwaliśmy się na równe nogi, słysząc nad sobą głos lekarza.
- Co z nim?
- Wszystko w porządku?
- Tak, proszę się nie martwić.. Na szczęście rany, które znalazły się na ciele pańskiego partnera nie są poważne. Były dość płytkie, wystarczyło kilka szwów.
- A... a co z jego psychiką? 
- Póki co wszystko jest w normie, ale.. - mężczyzna westchnął, przeglądając coś w papierach chłopaka - Nie wolno tego lekceważyć. Wprawdzie nie znam całej historii choroby, ale sprawa wydaje się być bardzo poważna. 
- Mogę spojrzeć? - przejąłem dokumentację Rowoona, wczytując się w jej zawartość - Który psycholog zajął się diagnozą?
- Słucham?
- Dwubiegunowość? Naprawdę? - parsknąłem śmiechem, oddając lekarzowi papiery - Przecież to absurd... On ma napady paniki, nie panuje nad sobą, nie ma świadomości tego, co robi, a wy nazwaliście to dwubiegunowością, tak? 
- Chanhee, daj spokój. - ojciec pociągnął mnie lekko za ramię, chcąc mnie utemperować.
- Nie, nie dam spokoju. Nie wierzę, że chorzy ludzie trafiają pod opiekę takich konowałów, którzy nie znają się najwidoczniej na swoim fachu.
- Proszę wszelkie pretensje i uwagi kierować do pana Kim Byunghuna.
- Tak zrobię, proszę się o to nie martwić. 
- Chanhee..
- Moglibyśmy zobaczyć się z moim bratem? - lekarz westchnął, przytakując skinieniem głowy.
- Tak, proszę... tylko ostrożnie. - wściekły do granic możliwości spojrzałem na mężczyznę, wchodząc do sali, w której przebywał mój chłopak. Leżał spokojnie na łóżku, wpatrując się ślepo i kompletnie bez emocji w znajdujące się na wprost niego okno.
- Rowoonie.. - Sowoon usiadła na łóżku, łapiąc go ostrożnie za pozszywaną dłoń. Przełknąłem jedynie zalegającą w gardle gulę, czując cisnące się do oczu łzy. Jak przypomnę sobie widok leżącego na podłodze chłopaka, serce pęka mi na miliony kawałków. A gdybym wrócił później? Co bym zrobił, gdyby tego wieczoru doszło do tragedii? - Jak się czujesz? - wzrok hyunga powędrował w moim kierunku. Z trudem zatrzymałem cisnące się do oczu łzy, ale nie był to najlepszy moment na okazywanie swoich słabości.
- Chani, przepraszam. - szepnął, sprawiając, że nie wytrzymałem. Mimo szczerych chęci pozostania twardym, rozpłakałem się, klękając przy łóżku Rowoona. Chwyciłem jedynie za jego chłodną dłoń, przykładając ją do swojej twarzy. Tak strasznie się o niego boję, a czuję, że nie jestem wystarczająco silny, by zapewnić mu opiekę - Przepraszam. - wziąłem kilka głębokich oddechów, unosząc zapuchnięte oczy na mojego chłopaka.
- Jak się czujesz?
- Co ja znowu narobiłem.. - twarz Rowoona nabrała wyraźnego grymasu, a spod jego powiek wypłynęły stróżki łez - Mam siebie dość, Chanhee. 
- Nie mów tak, hyung. - usiadłem na łóżku, wycierając ostrożnie jego policzki - W końcu to minie, przecież ci to obiecałem. Musisz być cierpliwy i silny... jesteś silny, prawda? - gdy Rowoon skinął głową, złożyłem na jego czole pocałunek, uważnie mu się przyglądając - Wszystko będzie dobrze, obiecuję. - westchnąłem, pieszcząc opuszkami palców jego chłodną, bladą twarz - Najważniejsze jest to, że nic ci się nie stało. 
- Mogłoby..
- Co?
- Mogłoby... wreszcie byś się ode mnie uwolnił. 
- Rowoon, nie pozwalam ci tak mówić. - odwróciłem wzrok, z trudem łapiąc powietrze. Dlaczego on wygaduje takie rzeczy? Doskonale wie, że cholernie bolą mnie takie słowa, a mimo to, non stop twierdzi, że powinno coś mu się stać, bym wreszcie zaczął żyć swoim życiem - Wiesz, jak ważny dla mnie jesteś. Dlaczego ciągle mówisz takie rzeczy? - zacisnąłem dłonie na pościeli chłopaka, mając wrażenie, że lada moment uduszę się z nadmiaru stresu - Sprawiasz mi tym przykrość..
- Chodź. - mimo znajdujących się na jego dłoniach bandaży, 32-latek złapał mnie za nadgarstek, wtulając mnie w swoją klatkę piersiową.
- Uważaj.
- Nic mi nie będzie. - hyung pocałował mnie w głowę, wzdychając - Moglibyście nas na moment zostawić? 
- T...tak.. tak, oczywiście.
- Chodźcie na kawę. - gdy moi rodzice i Sowoon opuścili salę, uniosłem niepewnie głowę, spoglądając na mojego faceta. Był smutny, zmęczony, przestraszony... kłębiło się w nim tysiące emocji i czułem, że nie potrafię wyczytać ich wszystkich, mimo że kiedyś nie miałem z tym najmniejszej trudności.
- Wszystko w porządku? - pociągnąłem nosem, wycierając delikatnie jego mokry policzek.
- Chani.. - 32-latek przełknął nerwowo ślinę, drapiąc mnie po tyle głowy - Jest mi tak głupio, że nie wiem co mam ci powiedzieć i jak cię przepraszać. 
- Nie musisz mnie przepraszać hyung.. Musisz... musisz mi powiedzieć, co się dzisiaj stało, że to zrobiłeś. Dlaczego pociąłeś się nożem? - mój głos się załamał, a serce zakuło tak bardzo, że aż zacisnąłem dłoń na koszuli w jego miejscu.
- Co się dzieje?
- Nic.. nie, nie przejmuj się tym. 
- Chanhee..
- Nic mi nie jest. - powtórzyłem, odgarniając grzywkę z jego czoła, na którym po chwili złożyłem czuły pocałunek - Powiedz mi, co się stało. 
- Na pewno dobrze się czujesz?
- Na pewno, przysięgam. - Rowoon nabrał powietrza do płuc, odwracając przy tym wzrok.
- Dzisiaj... byłem święcie przekonany, że ktoś wchodzi do domu. Ci ludzie szukali ciebie Chani... coś mi odwaliło, nie wiem... byłem przekonany, że cię krzywdzą.. 
- Skarbie, mnie nie było przecież w domu.. 
- Wiem... wszedłem po pracy do domu, wszystko było normalne. Wziąłem prysznic, chciałem zrobić kolację i... i wtedy się zaczęło.. 
- Hyung. - ułożyłem twarz na jego klatce piersiowej, zanosząc się przy tym łzami. Nie wiem czy bardziej ze strachu czy ze stresu. O mały włos Rowoon nie zabił dzisiaj siebie. Kto wie, co mu wpadnie do głowy i co zechce zrobić. Czy któregoś dnia nie rzuci się na mnie, albo rzeczywiście poważnie zagrozi sobie. A co, jeśli dostanie ataku w pracy? Co jeśli rzuci się na jakiegoś pracownika?
- Chanhee, przepraszam. Przepraszam cię. 
- Rowoon. - usiadłem ponownie, przecierając twarz dłonią - Zrezygnujesz z pracy, ja będę przyjmować pacjentów w domu... poradzimy sobie.
- Słucham?
- Nie każ mi się powtarzać.
- Chani.. wiesz, że nie zrezygnuję z pracy.
- To nie jest dobry moment, żeby o tym rozmawiać. Odpoczniesz.. wrócimy do domu.. tam o wszystkim porozmawiamy. 
- Skarbie, ja wiem, że jest ci ciężko..
- Nie teraz, proszę cię. - wstałem z łóżka, czując jak kręci mi się lekko w głowie. Nerwy... zdecydowanie wychodzą teraz ze mnie wszystkie nerwy.
- Chanhee, usiądź. 
- Pójdę tylko po kawę. 
- Ale..
- Chcę iść tylko po kawę! - Rowoon zamilkł, cicho przy tym wzdychając. Zacisnąłem jedynie powieki, czując się przy tym jak ostatni śmieć. Jak mogłem podnieść na niego głos? I to teraz, kiedy mnie najbardziej potrzebuje? Boże, jestem beznadziejnym facetem i współczuje Rowoonowi z całego serca. Powinien mieć przy sobie kogoś z dużo większą empatią i cierpliwością - Rowoonie..
- Jesteś zmęczony, wiem... nie przepraszaj. 
- Ja... po prostu tak cholernie się o ciebie boję. - wypuściłem powietrze z płuc, czując ponownie cisnące się do oczu łzy - Nie powinienem na ciebie krzyczeć, przepraszam. 
- Daj spokój. - brunet złapał za moją dłoń, ostrożnie przesuwając po niej kciukiem - Należy mi się... Musisz czasem na mnie krzyknąć żebym oprzytomniał. 
- To nie tak..
- No już... leć na tą kawę, należy ci się. 




*


                      Po trzech dniach obserwacji, zabrałem Rowoona do domu, w którym zapewniłem mu absolutną ciszę i spokój, by w pełni doszedł do siebie. Wzięliśmy tydzień urlopu, by pobyć razem i zastanowić się nad tym, co dalej. Kiedy przedstawiłem Rowoonowi swoją propozycję, ten absolutnie się na nią nie zgodził. Powiedział, że nie zrezygnuje z pracy, bo jest ona jego jedyną odskocznią od smutnej rzeczywistości, co mogę jeszcze zrozumieć. Bardziej zdenerwował mnie jego argument mówiący o tym, że to on jest starszy i to jego obowiązkiem jest zapewnienie mi godnego życia... bzdury. Nie chcę jego pieniędzy i nigdy ich nie chciałem. Chcę jedynie, by był zdrowy, to wszystko. Chcę się z nim zestarzeć, patrzeć na jego szczery uśmiech i zadowolenie z życia. Mam dość jego napadów, tego jak źle się po nich czuje, jego wyrzutów sumienia względem mnie. Te momenty to kolejny, mały stopień do mojej trumny, do której mam wrażenie, jest mi coraz bliżej. 
Obiecałem Rowoonowi, że zrezygnuję ze swojego gabinetu na Gangnam, na rzecz przyjmowania pacjentów w naszym mieszkaniu. Jak obiecałem, tak zrobiłem. Powiedziałem sobie, że nie ruszę się z domu nawet na krok, w momencie, gdy Rowoon będzie do niego wracał. Chcę mieć go na oku przez cały czas. Dopiero dotarło do mnie, że był to zły pomysł, w momencie kiedy Rowoon dostał ataku paniki przy jednym z moich pacjentów. Było mi tak cholernie wstyd, że nie miałem pojęcia, jak się zachować i co zrobić. Wprawdzie zagospodarowaliśmy jeden, mały, nieużywany dotąd pokój na mój gabinet, ale gdy mój chłopak zaczął biegać po mieszkaniu i wykrzykiwać niestworzone rzeczy, nawet ściany i drzwi pokoju nie pomogły. W tamtym momencie dotarło do mnie, że nie chcę tak żyć.. że dłużej już tak nie mogę, nie mam siły. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się wyspałem. W nocy zamiast odpoczywać od tego wszystkiego, leżę wpatrzony w Rowoona i modlę się o to, by do rana wszystko było już dobrze. Moje życie nie może tak wyglądać... nie zniosę kolejnego, takiego dnia...



*

- Wróciłem! - ściągnąłem fartuch z bioder, słysząc wchodzącego do mieszkania Rowoona.
Dochodziła 20-ta. Przygotowałem dla nas niesamowicie dobrą kolację, którą planowałem od samego rana. Homary, wino, świece... ten wieczór był dla mnie niezwykle ważny i z pewnością jedyny w swoim rodzaju - Cześć bąblu.
- Hej. - wspiąłem się na palce, przywierając do zimnych warg bruneta - Zmarzłeś. 
- Trochę. - mruknął, całując mnie przy tym w ucho - Ale zapachy... czuć aż na klatce schodowej.
- Starałem się. - westchnąłem, rozpinając beznamiętnie jego płaszcz - Zrobię ci coś ciepłego do picia.
- Zrobisz mi kawki?
- Nie, jest za późno... zrobię ci herbatę. 
- Chaniiii..
- Herbata. - powtórzyłem, wracając do kuchni. Planowałem ten wieczór od kilku dni, mimo iż pomysł zrodził się w mojej głowie około trzech lat temu... Boję się tego, co się dzisiaj wydarzy..
- Mogę przyjść do kuchni?! Czy coś kombinujesz?! 
- Chwila! - nastawiłem wodę w czajniku, po czym trzęsącymi się dłońmi rozpaliłem stojące na stole i meblach świeczki. Następnie zgasiłem światło, wyłożyłem na stół przygotowane wcześniej homary, oraz wyjąłem z lodówki nasze ulubione wino - Idealnie. - szepnąłem, zalewając herbatę Rowoona. Wziąłem w obie dłonie jego ulubiony kubek, idąc z nim w kierunku sypialni, w której brunet przebierał się w swoje ulubione, domowe rzeczy - Proszę.
- Dzięki słońce.
- Jak było w pracy? Wszystko w porządku?
- Pozyskałem nowego klienta. 
- Jak to?
- Został wybrany mój projekt.
- Mówisz o tym parku wodnym?
- Dokładnie.
- Wow. - cieszyłem się... cholernie się cieszyłem i byłem z niego niesamowicie dumny, ale nie potrafiłem tego okazać... moje myśli cały czas krążyły wokół czegoś innego.. - Gratuluję... wiedziałem, że ci się uda.
- Mmmm Chani, co z tobą? - Rowoon podszedł do mnie, głaszcząc mnie po policzku - Wszystko w porządku?
- Tak, przepraszam.
- Przecież widzę, że coś cię gryzie... znam cię nie od dzisiaj. 
- Y y... wszystko jest okej, ja... po prostu się dzisiaj nie wyspałem i.. nie wiem, gorszy dzień. - Rowoon uśmiechnął się jedynie, dając mi przy tym buziaka w czoło.
- Ale jesteś dumny ze swojego starego chłopa, co?
- Oczywiście, że jestem. Zawsze w ciebie wierzyłem hyung. 
- I to mi wystarczy. - szepnął, obdarowując mnie drugim całusem - Powiesz mi, co dobrego zrobiłeś?
- A tak... zapraszam do kuchni. - muszę oprzytomnieć, ale jak? Mam ochotę strzelić sobie w twarz i rozpłakać się w tym momencie... jak mogłem wpaść na taki pomysł? Nie wiem... moje zmęczenie i chęć normalnego, spokojnego życia przegrały ze zdrowym rozsądkiem i jakimkolwiek ludzkim zachowaniem.
- Wow, Chanhee... - brunet spojrzał na przygotowany stół, podczas gdy w jego czarnych, dużych oczach stanęły łzy - Z jakiej to okazji?
- Bez okazji. - wtuliłem się w jego plecy, głęboko przy tym wzdychając - Po prostu bardzo cię kocham, hyung. - Rowoon chwycił delikatnie za moje dłonie, przesuwając po nich swoimi długimi, wiecznie chłodnymi palcami.
- Też cię kocham Chani... wiem, że nie jest ci ze mną łatwo, ale będę się starać. - zagryzłem wargę, czując przy tym słony posmak krwi. Do moich oczu napłynęły łzy, a dłonie zacisnęły się na czarnej bluzce 32-latka - Zrobię dla ciebie wszystko, tylko potrzebuję czasu. Kiedyś będzie dobrze... po prostu normalnie.. - szepnął sprawiając, że moje serce ponownie rozdarło się na miliony kawałków, a wyrzuty sumienia sprawiać, że chciałem wycofać się z tego, na co przygotowywałem się psychicznie latami - Ale dzisiaj nie będziemy o tym rozmawiać, hm? - Rowoon uniósł moje dłonie, składając na nich czułe pocałunki - Moje spracowane łapki... może po kolacji coś obejrzymy? 
- Pewnie.. zrobimy wszystko, na co będziesz mieć ochotę.
- Wszystko?
- Wszystko Rowoonie. - odkleiłem twarz od jego pleców, unosząc wzrok na chłopaka. Jego idealna twarz oświetlana była ciepłym światłem dobiegającym z płomieni drobnych, poustawianych wszędzie świeczek. Wyglądał idealnie... tak spokojnie. Będę cholernie tęsknić za tym widokiem.. Jego dłoń znalazła się po chwili na moim policzku, głaszcząc go w delikatny, niemalże niewyczuwalny sposób, a kąciki ust uniosły się lekko ku górze. W tym momencie byłem posiadaczem najpiękniejszego widoku na świecie... - Chciałbym móc zrobić dla ciebie wszystko. 
- Jesteś przy mnie, opiekujesz się mną i mnie kochasz... robisz dla mnie wszystko. 
- Mam wrażenie, że to za mało. 
- Chani, co się znowu stało?
- Nic, naprawdę nic. Znasz mnie już 12 lat... wiesz, że czasami mam gorsze dni.
- Wiem.. niestety to wiem. - westchnął, wbijając się w czuły sposób w moje wargi. Odwzajemniałem jego pocałunki najczulej jak potrafiłem. Chciałem cieszyć się tą chwilą do końca życia... do końca swojego życia pamiętać i czuć ten moment - Zobaczysz, że wszystko się ułoży. - szepnął, całując mnie w czoło - Czas i jeszcze raz czas... daj mi go jeszcze trochę. - nie Rowoon, ja już nie mam na to siły. Słyszę o tym czasie odkąd dowiedziałem się o tym, że chorujesz. Nie mam już siły znosić twoich zmiennych nastrojów, nie mam siły cię uspokajać, pilnować, pocieszać... po tym, jak dostanę w twarz, zapewniać cię, że nic się nie stało... to mnie przerosło już dawno, dawno temu. Mimo to skinąłem tylko głową, odsuwając krzesło, na którym zawsze siedzi Rowoon.
- Usiądź... wystygnie ci kolacja. 
- Zrobiłeś takie pyszności, że już nie mogę się doczekać. 
- Mam nadzieję, że będzie ci smakować. - usiadłem na przeciwko chłopaka, nalewając sobie wino... mimo wszystko w mojej głowie zachował się obraz niepijącego chłopaka. Nie powinien tego robić, choć dzisiaj to już nie powinno mieć najmniejszego znaczenia.
- Nalejesz mi?
- A powinieneś pić?
- Chyba dzisiaj mogę zrobić wyjątek, co? - po chwili czerwony płyn zaczął rozlewać się po ściankach kieliszka Rowoona, otulając kuchnię swoim cierpkim, mocnym zapachem.
- Jeszcze raz bardzo ci gratuluję. - wymusiłem uśmiech, unosząc swój kieliszek ku górze. Po chwili wlałem w siebie całą zawartość szklanego kieliszka, sięgając ponownie po butelkę.
- Chanhee..
- Tak?
- Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, prawda? - uniosłem wzrok na 32-latka, odstawiając czarną butelkę na stół.
- A... wiem, a coś się stało?
- Ty mi lepiej powiedz. 
- Chodzi ci o to, że wypiłem cały kieliszek na raz?
- Chodzi mi o twoje zachowanie. Co się dzieje? 
- Rowoon.. - oblizałem nerwowo wargi, nabierając przy tym dużo powietrza do płuc - Jestem po prostu zmęczony. Ostatnio nie dosypiam, stresuję się... gorszy okres, to wszystko. 
- Dlaczego mi o niczym nie powiedziałeś?
- Masz teraz dużo na głowie.
- Ale to ty jesteś dla mnie najważniejszy. - wbiłem nóż w homara, zastanawiając się nad tym, czy to, co chcę zrobić jest aby na pewno słuszne... Nie... to najgorszy pomysł, na jaki mogłem wpaść, ale nie dam rady. Po prostu nie dam rady. Jak myślę o jutrzejszym dniu i tym, że miałby on być znów pełen nerwów, stresu, niepewności i niepokoju, mam ochotę wybiec z domu z wrzaskiem i rzucić się pod najszybciej pędzące auto. Przerosło mnie dorosłe życie i opieka nad osobą, którą mimo wszystko kocham najbardziej na świecie. Mimo to, nie dam najzwyczajniej po ludzku rady dalej tego ciągnąć. Czuję, że w tym wszystkim zaczynam powoli głupieć - Bąblu.. - pierwszy raz powiedział tak do mnie, gdy ukończyłem liceum. Na ceremonii rozdania świadectw i dyplomów, Rowoon podszedł do mnie z ogromnym bukietem kwiatów i zaproszeniem na kolację, nazywając mnie przy tym swoim 'bąblem'. Tłumaczył to tym, że dopiero co miałem 16-cie lat i się poznaliśmy, a już ukończyłem liceum i będę starać się o miejsce na najlepszej uczelni w Korei. Mimo to zawsze będę dla niego małym, kochanym dzieciakiem, którym chce się opiekować... szkoda, że te role się pozamieniały.
- Skarbie, wszystko jest w porządku. Zobaczysz, że jutro już mi przejdzie. - wypiłem kolejną lampkę wina, wzdychając - Przepraszam, że nie mam humoru właśnie dzisiaj, kiedy odniosłeś w pracy tak ogromny sukces... naprawdę przepraszam. - na buzi mojego chłopaka pojawił się szeroki, szczery uśmiech. Brunet wstał ze swojego krzesła, po czym kucnął obok mnie, głaszcząc mnie przy tym po udzie.
- W porządku, nie martw się tym. - mówiąc to złapał za moje dłonie, lekko muskając je wargami - A teraz zjedz, weź gorącą kąpiel... musisz dzisiaj wypocząć.
- Weźmy ją razem Rowoon. - spojrzałem na hyunga, widząc jak ten przytakuje skinieniem głowy.
- No pewnie. Musimy dobrze wykorzystać ten wieczór.
- Mówisz, że masz ochotę coś obejrzeć..
- Mhm.. ale jeśli nie chcesz..
- Y y, obejrzyjmy coś. Komedia?
- Czemu nie. - niech wybierze co chce... niech robi dzisiaj ze mną, na co tylko ma ochotę... to jego wieczór. Ja spełnię jedynie każdą jego zachciankę. Po kolacji i trzech butelkach wina, wzięliśmy z Rowoonem długą kąpiel, dużo znów rozmawialiśmy, a ja z każdą kolejną minutą chciałem wycofać się ze swojego planu. Przygotowywałem się jednak do niego latami... wiem, że gdy nie zrealizuję go dzisiaj to się wykończę. Później przygotowałem kolejną butelkę wina oraz przekąski... Wino dla siebie.. zdrowe przekąski dla Rowoona. Mimo wszystko, z czystego przyzwyczajenia, chcę trzymać jego dietę i nadal wciskać w niego same zdrowe rzeczy - Znowu będziesz pić? - brunet rozsiadł się na kanapie, zaczesując przy tym swoje lekko mokre jeszcze włosy.
- Wiem, nie powinienem. - westchnąłem, odstawiając butelkę na jej miejsce.
- Chani, pij jeśli masz dzisiaj taką ochotę... tylko uważaj, okej? 
- Nie, wystarczy już na dzisiaj. 
- Cieszę się, że nad tym panujesz. - usiadłem obok Rowoona, opierając się o jego ramię.
- Nie jestem alkoholikiem.
- Wiem, ale każdy ma czasami ochotę się napić... mimo wszystko cieszę się, że umiesz powiedzieć sobie "stop". - uniosłem wzrok na chłopaka, czując buziaka na swoim czole.
- Rowoonie..
- Hm?
- Jesteś czymś najlepszym, co spotkało mnie w życiu, wiesz? - 32-latka zatkało. Chłopak zmarszczył jedynie czoło, uważnie mi się przyglądając.
- Chani, co jest?
- Nic... po prostu chcę żebyś wiedział, że cię bardzo... bardzo mocno kocham. Musisz to wiedzieć. 
- Wiem kochanie... bardzo dobrze to wiem. 
- Czasami nie jestem dla ciebie wystarczająco dobry, ale się staram..
- Chanhee, wiem to.. Jesteś najlepszym facetem na świecie. - Rowoon nachylił się do mnie, muskając moje wargi - Gdyby nie ty, dawno bym całkowicie oszalał. - pogłębiłem pocałunek, siadając na nogach mojego chłopaka. Moje dłonie pieściły jego klatkę piersiową, a biodra wykonywały ostrożne, powolne ruchy - Widzę, że odpuszczamy sobie film.
- Zdecydowanie. - to, co wydarzyło się tego późnego wieczoru, było czymś najprzyjemniejszym i najbardziej zaskakującym, co mnie w życiu spotkało. Był to pierwszy raz, kiedy kochałem się z Rowoonem tak delikatnie, czule i długo. Nie miałem pojęcia, że taki stosunek z nim jest w ogóle możliwy. Pamiętam nasze pierwsze zbliżenia... pełne brutalności, nieracjonalnego popędu i szczeniackich emocji. Szybkie załatwienie swojej potrzeby, zakończone najczęściej kłótnią czy sprzeczką. Wszystko zmieniło się w momencie gdy skończyliśmy szkołę i poszliśmy na studia... nasze myślenie i postrzeganie siebie, diametralnie się zmieniło. Weszliśmy w dorosłość, myśląc o sobie niezwykle poważnie. Mimo to nasz seks nigdy nie był tak czuły i subtelny jak dzisiaj. Potrzebowałem tego... cholernie tego potrzebowałem i z tego co widzę, Rowoon chyba też.
                          Dochodziła 3 nad ranem. Odkleiłem się od rozgrzanego ciała hyunga, narzucając na siebie bokserki i koszulkę.
- Dokąd uciekasz?
- Przez to wszystko zapomnieliśmy o twoich lekach. - mój głos się załamał, a ja poczułem cisnące się do oczy łzy i coraz bardziej trzęsące się dłonie. Już za moment to się stanie... jeszcze chwila i się od tego uwolnimy.. Mam coraz większe wątpliwości i obawy, ale myślałem o tym trzy lata... trzy pieprzone lata. Wydaje mi się, że mam dopięte wszystko na ostatni guzik, tylko... tylko przemawiające przeze mnie wyrzuty sumienia, starają się teraz za wszelką cenę mnie powstrzymać.
- Chodź po prostu ze mną poleżeć. Dajmy sobie dzisiaj z nimi spokój.
- Nie możemy hyung. Nie możemy tego zaniedbać. - brunet jedynie przeciągnął się, obdarowując mnie przy tym najcudowniejszym i najcieplejszym uśmiechem na świecie. Nie, nie zniosę tego ani chwili dłużej - Za moment wrócę. - ruszyłem niepewnie w kierunku kuchni, w której trzymane były leki chłopaka. Bałem się. W tym momencie nienawidziłem samego siebie, ale jestem gotowy i zdecydowany... muszę wreszcie to zrobić. Wiem, że trafię przez to do piekła nie widząc już nigdy więcej mojego ukochanego Rowoona. Wiem, że będę się smażyć przez wieki... zasłużę sobie na to.. Przygotowałem stały zestaw leków. Siedem tabletek, szklanka wody... jeszcze tylko jedna rzecz. Ponad rok temu na jednej z aukcji internetowych, działających w ukrytej sieci, zakupiłem truciznę... Truciznę tak silną, że potrafi wykończyć dorosłego człowieka w przeciągu minuty. Długo myślałem nad jej zakupem... długo walczyłem z tym, jak ją odebrałem. Tysiące razy chciałem się jej pozbyć, ale nie potrafiłem. Moje zmęczenie i strach przed kolejnym dniem wygrały. Nie mogłem już znieść widoku cierpiącego Rowoona. Tego jak się okalecza, jak krzyczy, płacze, boi się, ma wyrzuty sumienia... nie mogłem już najzwyczajniej po ludzku tego znieść. Trzęsącą się dłonią wlałem zawartość buteleczki do szklanki z wodą. Jej zapach oraz kolor nie uległy żadnej zmianie. Ponoć smak trucizny jest także niewyczuwalny.. Za moment zabiję osobę, którą kocham... Dzisiaj, 6 sierpnia, na dzień przed jego 33 urodzinami. Dzisiejszego wieczoru i nocy starałem się cieszyć absolutnie wszystkim. Każdym jego spojrzeniem, dotykiem, słowem i uśmiechem... ale wiem, że dziś rano ta magiczna bańka mydlana by pękła, a ja otrzymałbym kolejny, bolesny dla nas obu atak. Wszedłem do naszej sypialni w kompletnej ciszy, stawiając na szafce nocnej talerzyk ze szklanką oraz tabletkami. Następnie usiadłem koło bruneta, wpatrując się w niego ze łzami w oczach i tak mocno bijącym sercem, że byłem pewien, iż całe osiedle jest w stanie je usłyszeć.
- Jesteś chyba bardzo zmęczony, co? - skinąłem jedynie głową, patrząc jak długie palce Rowoona zaciskają się na szklance. Przełknąłem jedynie z trudem ślinę, obserwując uważnie każdy jego ruch. Miałem wrażenie, że ta rutynowa czynność trwała wieki. Tak bardzo go kocham.... za moment stracę osobę, którą tak bardzo kocham... - Wezmę to cholerstwo i pójdziemy spać. A jutro zabiorę cię na spacer w jakieś fajne miejsce, co ty na to?
- T..tak.. pewnie. - odwróciłem głowę, czując spływającą po policzku łzę. Za moment nie wytrzymam i wybuchnę przy nim płaczem. Tabletki znikały, a wraz z nimi zawartość jego szklanki. Minuta... została mu w tym momencie ostatnia minuta życia.
- Pomyśl na co byś miał jutro ochotę.. może jakiś dobry obiad? 
- Hyung. - usiadłem między jego nogami, wtulając go w swoje ciało. Chciałem czuć jego ciepło choć przez moment... ostatni już raz. Rowoon wtulił twarz w moją szyję, obdarowując ją czułymi pocałunkami, jednak z sekundy na sekundę były one coraz słabsze i mniej wyczuwalne.
- Tak... tak dziwnie się czuję.. - zacisnąłem powieki nie będąc w stanie kryć już swoich emocji. Moje dłonie zacisnęły się na jego koszulce, a twarz znalazła się w jego włosach, napawając się ich zapachem - Cha.. ni.. 
- Przepraszam... hyung przepraszam, nie miałem wyjścia!
- Ciężko mi.. nie mogę... nie mogę oddychać..
- Przepraszam, to za moment minie... minie, słyszysz?! Zaraz wszystko minie.. - wybuchnąłem płaczem, ściskając w ramionach ciało mojego chłopaka. Jego obejmujące mnie dłonie spadły po chwili na łóżko, a niespokojny, ciężki oddech, w jednej chwili zanikł... tak po prostu... to koniec - Rowoonie.. - wrzasnąłem, dotykając roztrzęsioną dłonią jego twarzy - Przepraszam, wybacz mi... wybacz mi, ja już nie mogłem tego znieść! - nie odpowiadał.. za 10 minut będę mieć pewność, że już nigdy się nie obudzi. Że to już koniec jego męki... nareszcie - Boże, co ja narobiłem.. - zabiłem człowieka. Byłem w tak silnym szoku, że nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić. Poszedłem do kuchni po nóż... leżał na dnie szuflady, przygotowany od kilku miesięcy. Po wyciągnięciu go, wróciłem do sypialni, siadając obok ciała Rowoona.. mojego Rowoona, którego uważam za swój najcenniejszy skarb i którego kocham najbardziej na świecie. A mimo to postanowiłem go zabić... nie zawahałem się nawet przez moment. Jestem potworem... pieprzonym potworem, który będzie smażyć się w piekle. Sięgnąłem po leżący na szafce nocnej telefon, wybierając numer na policję. Mój wzrok cały czas wbity był w hyunga. Tak spokojnego i bezbronnego hyunga. Jego wszelkie problemy w końcu minęły. To koniec jego męki...
- Policja, Seoul, słucham zgłoszenia. - przełknąłem z trudem ślinę, wypuszczając przy tym zalegające w płucach powietrze - Halo... słucham zgłoszenia. 
- Zabiłem swojego chłopaka. - wyszeptałem, zaciskając palce wolnej dłoni na rączce noża.
- Gdzie pan teraz jest? 
- On był chory psychicznie... ja już nie miałem na to siły.. - nie mogłem złapać oddechu. Było mi tak źle... tak ciężko... Boję się, co ja narobiłem?!
- Proszę mi podać adres, wysyłam pomoc. 
- Nazywam się Kang Chanhee.. 6 sierpnia zabiłem Rowoona.. zabiłem go na dzień przed jego urodzinami.. - pociągnąłem nosem przykładając nóż do swojej klatki piersiowej - Nie mogłem patrzeć, jak się męczy. Jego ataki wykańczały nas obu... nie miałem już na to siły.. 
- Chanhee, wysyłam pomoc. Policja i pogotowie przyjadą za kilka minut. 
- Nie miałem już na to wszystko siły.. - rozłączyłem się, spoglądając ostatni raz na Rowoona. To koniec... koniec nas obu. Niewiele myśląc wymierzyłem nóż w swoją klatkę piersiową, czując jak chłodne strużki potu zalewają moje skronie. Zasłużyłem na to, by teraz cierpieć. Nie dałem mojemu chłopakowi odpowiedniej opieki, której potrzebował. Nie potrafiłem się nim odpowiednio zająć... - Przepraszam hyung. - były to moje ostatnie, wypowiedziane słowa. Nigdy nie sądziłem, że skończę w ten sposób... że tak pożegnam się z osobą, którą kocham... że umrę w wieku 28 lat. Byłem jednak niesamowicie wymęczony psychicznie. I zamiast racjonalnego myślenia, przemówiło przeze mnie owe zmęczenie i chęć ucieczki od problemów... jestem tchórzem. Zwykłym tchórzem i mordercą...






~Koniec.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nie wiem skarby, czy zaczynać kolejnego ficzka, czy póki co się wstrzymać. Wyjeżdżam we wrześniu do Korei, nie będzie mnie przez miesiąc, a nie będę raczej brać ze sobą laptopa. Jeszcze nad tym pomyślę. :)
Buziaki~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz