30 grudnia 2018

12 lat~cz.2[Mark&Haechan]



                             
                         Stałem przy garach, przygotowując sobie późną kolację. Po powrocie z uczelni byłem głodny jak diabli, a moja półka w lodówce tradycyjnie świeciła pustkami. Muszę się nauczyć żyć na własną rękę. Do tej pory to Mark dbał o mnie, przygotowywał jedzenie, robił zakupy, prał... aish, miałem z nim stanowczo za dobrze. W momencie, w którym wrzuciłem do zlewu brudne rzeczy, usłyszałem dźwięk charakterystyczny dla naszego zamka w drzwiach. Westchnąłem jedynie, kontynuując swoje zajęcie.
- Naprawdę? - usłyszałem bardzo chłopięcy chichot, na dźwięk którego aż zadrżałem.
- No mówię ci. Zaraz z resztą ci pokażę. - o proszę... a jaki Mark jest w niebo wzięty. Dawno już nie słyszałem, by był tak podekscytowany.
- Ale coś pachnie. 
- Mmm.. pewnie Haechan gotuje.
- Haechan?
- Mój... mój współlokator. - jasna cholera, nie wytrzymam. Wyszedłem z kuchni, stając oko w oko z niesamowicie... uroczym chłopakiem. Kurczę, przystojny jest - Oo.. to właśnie Haechan.
- Jestem Jungwoo, miło mi.
- Mhm. - burknąłem, przenosząc wzrok na Marka.
- Haechan.. 
- No co? Mam prawo nie mieć dzisiaj humoru. 
- Coś się stało? - zapytał Jungwoo, uważnie mi się przyglądając.
- Może. - jednak może być gorzej. Już sobie kogoś znalazł? Pierwszy raz widzę tego chłopaka - Skąd się znacie? Chyba nie jesteś z naszej uczelni. 
- Ah.. - rudzielec widocznie się speszył, przenosząc wzrok na mojego byłego - Poznaliśmy się w klubie.
- W klubie. - powtórzyłem, czując coraz mocniej bijące serce - W którym?
- Haechan, co to za przesłuchanie? 
- Żadne przesłuchanie. Jestem po prostu ciekaw twojego nowego kolegi. 
- Byłem w naszym ulubionym klubie. - bardzo wyraźnie zaakcentował słowo "naszym". Wiem co to za klub. Jeden z kilku klubów gejowskich, znajdujących się w Seoulu, w dzielnicy Gangnam. Chodziliśmy tam w każdy piątek. Nie po to, by szukać wrażeń i wymieniać się partnerami jak co poniektórzy. Mieliśmy tam stałe grono, z którym miło spędzaliśmy czas. Trochę wypiliśmy, dużo rozmawialiśmy.. generalnie rzecz biorąc, bardzo fajnie spędzaliśmy tam czas. Nie sądziłem, że pójdzie tam beze mnie i to tak szybko.
- O.. - przełknąłem z trudem ogromną gulę zalegającą w moim gardle. Bardzo mnie to zabolało, ale nie chciałem tego przed nim pokazać - Fajnie.. wizualnie do siebie pasujecie. - dodałem, znikając pospiesznie za drzwiami kuchni. W sumie to odechciało mi się nawet jeść. Wyłączyłem kuchenkę, słysząc za plecami głos Marka.
- Na wprost jest mój pokój.. za moment przyjdę. 
- Okej.
- Haechan.. - chłopak zamknął drzwi, stając tuż za mną. Czując na karku jego ciepły oddech, myślałem, że wybuchnę - Co jest?
- Nic.. robię sobie kolację, nie widzisz?
- Przecież wiesz, że nie mówię o tym... dziwnie się zachowujesz.
- Wydaje ci się. Jestem po prostu zmęczony. 
- Haechan, znam cię na wylot..
- Szybko się pocieszyłeś, tyle ci powiem.
- Tu cię boli. - chłopak oparł się o blat, uważnie mi się przyglądając - Poszedłem do klubu zobaczyć się ze znajomymi... Jungwoo poznałem przez przypadek. Nie poszedłem tam z myślą znalezienia sobie kogoś. 
- Nie musisz mi się tłumaczyć, naprawdę. Nic nas już nie łączy. 
- To o co ci chodzi?
- Słuchaj... rób sobie co chcesz i z kim chcesz, ale nie w tym domu. Uszanuj to, okej? 
- Ale..
- Zostało nam osiem miesięcy.. spotykajcie się u niego.
- Ale mnie z nim nic nie łączy. Kolegów też nie mogę przyprowadzać? Nie przesadzasz trochę? - odwróciłem się w kierunku chłopaka, wpatrując się w jego twarz. Chcę go pocałować. Strasznie tęsknię za jego bliskością i czułością. Nie wyobrażam sobie, że całą swoją miłość i uwagę miałby przelać na kogoś innego.
- Zejdź mi z oczu, okej? 
- Dlaczego nie chcesz ze mną normalnie porozmawiać?
- Teraz? Za ścianą siedzi twój gość.
- No tak... obiecaj mi, że jutro pogadamy.
- Niby o czym? Mark, błagam cię, darujmy sobie to. Rób co chcesz. 
- Jasne.. - obserwowałem go uważnie, gdy wychodził z kuchni. Trzęsło mną z nadmiaru emocji, ale nie mogłem ich jeszcze uwolnić. Dopiero gdy usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi od jego pokoju, pobiegłem szybko do siebie, wybierając numer do Taeila - naszego wspólnego przyjaciela.
- No odbierz.. - pociągnąłem nosem, wycierając niezdarnie policzki rękawem od za dużej bluzy.
- Słucham cię Haechanie.
- Cześć.. jesteś teraz zajęty?
- Ty płaczesz?
- Moglibyśmy się spotkać? Proszę.
- Jasne, ale.. jestem teraz z Johnnym. Pijemy.
- Ah.. to przepraszam.
- Nie, czekaj. Jak ci to nie przeszkadza to przyjedź do nas... pogadamy. 
- Na pewno?
- No jasne... siedzimy w tym barze, w którym piliśmy w urodziny Doyounga. Pamiętasz?
- Tak. 
- To przyjedź, będziemy czekać. 
- Dzięki... do zobaczenia. - rozłączyłem się. Zawsze, kiedy miałem jakiś problem, dzwoniłem do Taeila, a on zawsze potrafił go rozwiązać. Zebrałem się najszybciej jak mogłem, po czym bez słowa wyszedłem z mieszkania. Wsiadłem w pierwszy lepszy autobus, podjeżdżając dwa przystanki do baru, w którym siedzieli moi znajomi. Na szczęście był niedaleko domu, więc będę mógł pogadać z chłopakami na gorąco. Po wejściu do środka ujrzałem siedzących w kącie sali Taeila i Johnnego, pijących tradycyjnie spore ilości soju.
- Cześć młody.
- Cześć.
- Hej. - burknąłem, siadając obok nich. Chłopcy wpatrywali się we mnie przez dłuższą chwilę, jednak Taeil przerwał to, machając w kierunku kelnera.
- Poproszę jeszcze dwie duże butelki i jeden kieliszek! 
- Przepraszam, że wam przeszkadzam..
- Daj spokój. Mów o co chodzi. 
- Chyba o kogo. - Johnny odchrząknął, wlewając w siebie porcję alkoholu - Co ten gnojek znowu zrobił?
- Skąd wiesz, że chodzi o niego?
- Nie jestem głupi. 
- Wal śmiało.. o co chodzi?
- Chodzi o to, że przyprowadził dzisiaj do domu jakiegoś chłopaka.. 
- A ty jesteś zazdrosny.
- Nie Johnny, nie jestem zazdrosny.
- W takim razie o co chodzi? - zapytał Taeil, podsuwając mi pełny kieliszek - Zerwałeś z nim.. Teoretycznie może już robić, co chce.
- Boże, jaki ty jesteś głupi. - Johnny westchnął, zachęcając mnie do picia. Brzydzę się alkoholem i niezbyt często mam na niego ochotę, ale są pewne sytuacje, kiedy nie odmawiam.
- Ale co? Przecież nie powiedziałem niczego złego. 
- Nie pomyślałeś, że po sześciu latach związku to nie jest tak hop siup o kimś zapomnieć i przestać go kochać?
- W sensie, że..
- W sensie, że Haechanowi nadal na nim zależy.
- Halo, ja tu siedzę. - burknąłem, pijąc kolejną kolejkę.
- Sorki.. nadal ci na nim zależy, co? - zamilkłem. Nie umiem się do tego przyznać przed samym sobą, a co dopiero przed znajomymi.
- Haechan..
- Tak, zależy mi. Tylko pytanie "co z tego"?
- Jak to co? On cię kocha jak głupi. Wystarczy, że mu wybaczysz i..
- A ty myślisz, że to jest takie proste?
- No.. nie wiem. Nie byłem nigdy z nikim sześć lat.
- No właśnie.. poza tym, jakie kocha, jak dzisiaj przyprowadził do mieszkania jakiegoś Jungwoo?
- No a powiedział coś o nim?
- Tak... że poznali się w klubie gejowskim. - Johnny aż się zapluł swoją porcją alkoholu - Odpowiednia reakcja.
- Sorki.. znaczy.. wiesz, to jeszcze o niczym nie świadczy.
- Proszę cię..
- Czekaj... oni są teraz u was w mieszkaniu? - skinąłem jedynie głową, nalewając sobie soju - No to co? Trzeba złożyć im wizytę.
- Co ty.. chory jesteś? 
- No czemu nie? Przy okazji zobaczymy co to za Jungwoo.
- W sumie nie takie głupie. - przytaknął Johnny - Skoro do niego przyszedł znajomy, to równie dobrze znajomi mogą przyjść do ciebie, nie?
- Niby tak. 
- No właśnie.
- Tylko błagam was. Nie wygadajcie się.
- Kurde.. wiem, że ciężko jest wybaczyć zdradę, ale musisz się do cholery przełamać. Byliście za fajną parą, żeby to się teraz tak nagle rozsypało. 
- Lepsi od nas się rozstają.. 
- Może.. ale nad wami można jeszcze popracować. 
- Dobra, pij. Nie gadajmy już o nim. 
- A tak poza tym, to wszystko u ciebie w porządku?
- Jak rodzice? - wzruszyłem ramionami, uciekając wzrokiem.
- Nie wiem.. o nich też nie chcę gadać. 
- Nie masz z nimi kontaktu?
- Nie. - westchnąłem, wstając ze swojego miejsca - Idziecie?
- No tak. - nie lubię rozmawiać o moich rodzicach i chłopaki doskonale o tym wiedzą. Wiem jednak, że się martwią i dlatego poruszają ich temat, jednak ja zawsze skutecznie go ucinam. Kiedyś pewnie i Wy dowiecie się o co chodzi... Ruszyliśmy spacerem w kierunku mieszkania. Wypite soju trochę nas rozgrzało, dzięki czemu ten spacer nie był taki zły.
- Boję się. - westchnąłem, zerkając na zmartwionego Johnnego.
- Czego?
- Tego, co tam zastanę.
- Nic... jestem święcie przekonany, że nic. Spokojnie.
- Dokładnie. A jakby coś się działo, wiesz, że możesz na nas liczyć.
- Wiem... dzięki. 
- Głowa do góry, będzie dobrze. - Taeil uniósł dłoń do góry, szeroko się przy tym uśmiechając - Patrzcie, śnieg pada.. to znak.
- Jaki znak? - zaśmiałem się, spoglądając w czarne niebo, spowite delikatnymi płatkami.
- Że wszystko będzie dobrze.
- Obyś miał rację. 
- Ja zawsze mam rację. - weszliśmy na klatkę schodową. Dawno się tak nie stresowałem. Naprawdę bałem się tego, co tam zastanę. Przecież jakbym zobaczył ich w dwuznacznej sytuacji, to przysięgam, że bym oszalał i wydłubał oczy temu lalusiowi. W ogóle nie wiem czy to dobry pomysł, żeby Taeil i Johnny do nas szli, ale z drugiej strony przecież im nie odmówię. Za dużo im zawdzięczam, by odmówić im czegokolwiek. Z mocno bijącym sercem włożyłem klucz w zamek, ostrożnie otwierając drzwi. W mieszkaniu panowała cisza, a światło dobiegało jedynie z pokoju Marka.
- Poczekaj moment. - uniosłem wzrok, widząc jak mój były wychodzi do przedpokoju - O.. cześć chłopaki. 
- No cześć. 
- Hej. 
- A.. co wy tu robicie?
- Haechan nas zaprosił.
- O.. - był niesamowicie zdziwiony.. o to właśnie chodziło - Dołączyłbym do was, ale mam gościa.
- Serio? - Johnny potrafi grać. Dlatego też właśnie wybrał studia, dzięki którym szkoli się w kierunku aktorstwa i muszę przyznać, że świetnie się w tym sprawdza - Ktoś od nas z uczelni?
- Nie, nie.. - aishh... widząc jak rudzielec wychodzi nieśmiało do przedpokoju, automatycznie moje dłonie zacisnęły się w pięści.
- Cześć wam. - powiedział nieśmiało, kłaniając się. Naszych znajomych zatkało... cholera jasna no! Co on ma, czego ja nie mam?! - Jestem Jungwoo, miło mi. 
- Em.. Taeil.
- Johnny.
- Johnny? - uśmiechnął się, ściskając jego dłoń - Też masz jakiś związek ze Stanami, tak jak Mark? - a tak... zapomniałem wspomnieć, że mój były urodził się w Stanach i mieszkał tam przez sześć lat. Johnny urodził się w Chicago i mieszkał tam przez bardzo długi czas. Wrócił do Korei dopiero gdy szedł do liceum.
- Tak.. przez długi czas mieszkałem w Chicago.
- Ale czad. Zawsze chciałem odwiedzić Stany. 
- Wszystko przed tobą. - uśmiechnął się w kierunku chłopaka, jednak gdy zobaczył moje spojrzenie, uśmiech z jego twarzy od razu zniknął - Taaak... to co Haechanie? Lecimy do ciebie, nie będziemy przeszkadzać chłopakom.
- Nie, nie, spokojnie.. Ja właśnie wychodzę.
- Już? - zapytał Mark, co spotkało się z niekontrolowanym parsknięciem z mojej strony.
- Późno już, a ty masz gości. Jeszcze się przecież zobaczymy. - Jungwoo podszedł do wieszaków, ubierając się. Całe szczęście... mam nadzieję, że nigdy więcej go tu nie zobaczę. Liczę też na to, że Mark nigdy się już do niego nie odezwie.
- Miło było poznać.
- Mi również.. trzymajcie się. - Jungwoo posłał przesłodki do porzygu uśmiech w kierunku mojego byłego, łapiąc za klamkę - Cześć Mark.
- Na razie. - widziałem, że wymusza uśmiech.. zbyt dobrze go znam. Ciężko będzie mu ukryć przede mną jakiekolwiek emocje. Gdy rudzielec opuścił nasze mieszkanie, przeniosłem wzrok na chłopaka, wpatrując się w niego z pogardą.
- Zawiedziony, że kolega poszedł?
- Znowu zaczynasz? Czemu jesteś do cholery taki złośliwy? 
- Panowie..
- Nie jestem złośliwy, tylko stwierdzam fakty. Czekaj, ile minęło od naszego zerwania? Miesiąc? 
- Skończ. Mówiłem ci, że to tylko znajomy. 
- Jasne..
- Ty przyprowadziłeś do domu Taeila i Johnnego... z którym z nich jesteś, co?
- Zwariowałeś? 
- Sam widzisz jaki siejesz absurd. Teraz każdego mojego znajomego będziesz traktować jako mojego nowego faceta? 
- Hej, uspokójcie się..
- Mam powody, wiesz? Zdradziłeś mnie, pamiętasz?
- Kurwa, spokój! - krzyknął Taeil, kręcąc głową z niedowierzaniem - Już się dzieciarnia wykrzyczała? 
- Taeil, nie wtrącaj się. 
- Właśnie, że będę. Byliście razem przez prawie sześć lat, a zachowujecie się jak skończone, niedojrzałe gnojki, a nie poważni ludzie. 
- Dobra.. nie stójmy w przedpokoju. Chodźcie do kuchni. - zarządził Johnny, idąc we wskazane miejsce. Poszedłem za nim. Ma łeb na karku i wie zwykle, co robić. Miałem szczerą nadzieję, że nie palnie czegoś głupiego podczas tego spotkania - Macie jakiś alkohol?
- A jak... Mark ma wszystkie swoje zapasy w lodówce.
- A ty znowu swoje.
- Ale ja się nie czepiam. Mówię tylko, że masz soju.. coś złego powiedziałem? 
- Boże, jak wy tak cały czas się żrecie, to ja dziękuję.
- No nie? Dawno bym zwariował. - Taeil usiadł z nami przy stole, wbijając w nas wzrok.
- Dobra dzieciaki.. Z Haechanem już trochę rozmawialiśmy, teraz czas na ciebie.
- Słucham? - Mark zaśmiał się, przenosząc na mnie wzrok - Poskarżyłeś się na mnie? Ile ty masz lat?
- Nie skarżyłem się..
- Nie skarżył się.. Haechan złego słowa o tobie nie powiedział.
- Jasne..
- Słuchaj Mark.
- Nie, to wy mnie posłuchajcie. Zdradziłem go, ale to jest sprawa tylko i wyłącznie między nami, jasne? Nie chcę waszych porad, bo ja doskonale wiem, co robić. 
- Tak? Masz na myśli sprowadzanie jakiś chłopaków do mieszkania? 
- Taeil, do cholery..
- Chcesz tym zrobić Haechanowi na złość? Nie wiem.. pokazać, że jesteś ponad to?
- Co ty pieprzysz? - Mark poderwał się od stołu, gwałtownie się do mnie nachylając - Coś ty znowu nawymyślał?
- Nic... musiałem się tylko wygadać..
- Z czego? Z tego, że odwiedzają mnie znajomi?!
- Poznałeś go w gejowskim klubie! - wstałem od stołu, czując, że lada moment znowu się rozkleję.
- I co z tego?! Zerwałeś ze mną! Zer-wa-łeś, dociera?! Mogę robić co chcę! 
- Tylko dlaczego na moich oczach?! 
- Jak tak ci tutaj źle, to pamiętaj, że masz jeszcze rodziców, do których możesz uciec! Na pewno przyjmą cię z otwartymi ramionami!
- Mark, dość.. - Johnny pociągnął chłopaka za rękę, co chyba lekko postawiło go do pionu. Ja natomiast nie wytrzymałem. Nie chciałem znowu płakać, a już na pewno nie przy naszych znajomych. Nie cierpię okazywać emocji.
- Jesteś podły. Koszmarnie podły.. - wydusiłem, idąc do swojego pokoju. Trzasnąłem tak mocno drzwiami, że aż zaszumiało mi w głowie. Jak on może w takiej sytuacji wyciągać moje rodzinne brudy i to jeszcze przy ludziach? Trzeba już naprawdę być dupkiem bez serca. Musiał być na mnie naprawdę wściekły, że aż czepił się mojej rodziny. Nigdy, przez 12 lat naszej znajomości, nie poruszył przy mnie tematu rodziców, no chyba że sam zacząłem rozmowę. Wtedy mi doradzał, uspokajał mnie, pocieszał, a teraz? Wystarczy, że nasze drogi się rozeszły, a ten od razu potraktował mnie jak ścierwo i to po tylu latach znajomości.
- Haechan.. - uniosłem głowę, widząc stojącego w drzwiach Marka.
- Odwal się. 
- Przepraszam, poniosło mnie. 
- W końcu powiedziałeś mi co myślisz. - wytarłem policzki, pociągając przy tym nosem.
- Nie, absolutnie tak nie myślę. - chłopak wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.
- Rano mnie tu nie będzie, nie martw się.
- Czekaj.. nie pozwolę ci do nich pójść.
- Nie? Przed chwilą powiedziałeś coś innego... Naprawdę nie chcę ci tu zawadzać. To twoi rodzice płacą za to mieszkanie, nie mam prawa już tu być.
- Przestań chrzanić, błagam cię.
- Idź do chłopaków.. chcę się spakować.
- Nie, nie pozwalam ci.
- Mam cię zacytować? Zerwałem z tobą... mogę robić, co chcę.
- Możesz, ale w tym mieszkaniu.
- Przestań, bo to już się robi śmieszne. Co za różnica czy wrócę do domu teraz czy za osiem miesięcy? 
- Przez taki czas może się dużo wydarzyć..
- Na przykład co? Wrócimy do siebie? Nie Mark, nie wrócimy. 
- Haechan, błagam cię..
- Od jutra Jungwoo będzie mógł przychodzić tutaj codziennie... fajny z niego chłopak, dogadacie się.
- Ale ja nie chcę żadnego Jungwoo! Chcę ciebie, rozumiesz?! - słysząc te słowa, poczułem ponowne kłucie w sercu. Chciałem się do niego przytulić i usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. Zawsze jak chowałem się w jego ramionach, czułem niesamowity spokój. Nie potrafię jednak się przełamać. Choćbym nie wiem jak go kochał, nie umiem tego zrobić..
- Proszę cię, wyjdź już.
- Haechan, nie rób tego. 
- Dobra.. jak musisz tu stać, to stój. - sięgnąłem po walizkę, rozkładając ją na niewielkim łóżku. Skręcało mnie od środka na samą myśl, że jutro zobaczę rodziców i że będę musiał z nimi znowu zamieszkać. Poza tym moja wyprowadzka będzie jednoznaczna z tym, że to ostateczny koniec między mną a Markiem. Jutrzejszy dzień to będzie jakiś koszmar.


*

                    Nie zmrużyłem oka przez całą noc. Byłem tak bardzo zestresowany i zdenerwowany kłótnią z Markiem, że nie byłem w stanie zasnąć nawet na chwilę. Rano wyprowadziłem dwie solidne walizki do przedpokoju, po czym poszedłem do kuchni, by wypić ostatnią poranną kawę w tym mieszkaniu. To miejsce miało być początkiem dorosłego, niezależnego, pięknego życia. Cóż.. skończyło się jak zawsze. Nie można zaplanować sobie życia i przeżyć go tak, jakbyśmy tego chcieli. Z pewnością prędzej czy później, na naszej drodze stanie coś, co doszczętnie zniszczy nasze plany. 
- Cześć. - zadrżałem, odwracając się w kierunku głosu Marka.
- Hej. - burknąłem, odstawiając pusty już kubek do zlewu - Mam go umyć czy mogę to już tak zostawić?
- Zostań, proszę cię.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
- Myślałem o nas całą noc.
- To miło. - minąłem go, czując jak ten łapie mnie za ramię.
- Haechan, kocham cię. - odwróciłem pospiesznie głowę, starając się zachować kamienną twarz - Popełniłem ogromny błąd, ale cię kocham najbardziej na świecie.
- Jakbyś mnie kochał, to byś mnie nie zdradził. 
- Wybacz mi do cholery.
- Puść mnie. Chciałbym już iść. 
- Czyli co? - jego głos wyraźnie się załamał. Spojrzałem na niego, widząc stojące w jego oczach łzy - To już koniec, tak?
- Na to wygląda.. - wziąłem głęboki oddech, by zahamować choć na chwilę towarzyszące mi emocje - Pamiętaj, że sam do tego doprowadziłeś.
- Przestań wpędzać mnie w poczucie winy.
- Chcę tylko żebyś miał tego świadomość. Może to będzie dla ciebie nauczka na przyszłość. 
- Haechan..
- Albo przestroga podczas twojego kolejnego związku.
- Jakiego związku dzieciaku? Naprawdę nie rozumiesz tego, że całe życie kochałem i kocham tylko i wyłącznie ciebie? 
- Pójdę już. 
- Pogadaj ze mną.
- Po tych wszystkich kłótniach? Teraz chcesz gadać? Kazałeś mi iść do rodziców, to idę.
- Nie.. zabraniam ci do nich iść. 
- Nie możesz mi już niczego zabronić. Na razie. - ruszyłem do przedpokoju, sięgając po kurtkę. Nie chciałem się stąd wyprowadzać i bałem się powrotu do domu jak jasna cholera, ale jakie miałem wyjście? Rozstaliśmy się, a to rodzice Marka płacą za to mieszkanie.. nie mam już prawa tu być - Klucze. - westchnąłem, wyciągając rękę z kluczami w jego kierunku.
- Zostaw... jak będziesz chciał wrócić to.. to możesz przyjść w każdej chwili. 
- Nie wrócę..
- Tego nie wiesz. Zatrzymaj je. - skinąłem jedynie głową, łapiąc za klamkę drzwi.
- Trzymaj się. - wyprowadziłem walizki na korytarz, po czym zawołałem windę. Mark milczał... nie odezwał się już do mnie ani słowem, co bolało mnie jeszcze bardziej. Cieszę się jednak, że to rozstanie przebiegło w taki sposób. Że nie kleiliśmy się do siebie jak głupi albo, co gorsza, nie zwyzywaliśmy się na do widzenia. Pora teraz zacząć żyć od nowa..


*

                            Dotarłem do rodzinnego domu, który znajduje się na wylocie z Seoulu. Wszędzie stąd jest niesamowicie daleko, a dojazd tutaj jest wręcz koszmarny. Z ostatniej stacji metra trzeba jechać jeszcze autobusem, a potem iść około 15-cie minut spacerem. Z mieszkania, które dzieliłem z Markiem, jechałem na uczelnię 10 minut... jest różnica. Po spacerze krętymi wąskimi, zaśnieżonymi uliczkami, dotarłem pod swój rodzinny dom, chociaż w tym przypadku sformułowanie "dom rodzinny", jest stanowczo wyolbrzymione. Z mocno bijącym sercem patrzyłem na rozpadającą się, niewielką chatkę, z okropnie zapuszczonym podwórkiem, na którym bawiłem się jako dzieciak. Bawiłem.. próbowałem się bawić, udając przed samym sobą, że wszystko jest w porządku. 
- Nie przeskoczymy tego.. - westchnąłem, otwierając skrzypiącą furtkę. Przed domem stała masa szklanych butelek po alkoholu. Widzę, że nic się nie zmienili.. Zapukałem do drzwi, czekając aż ktoś mi otworzy, jednak po kilku próbach dobicia się do nich, usłyszałem przepity głos mamy.
- Wlazł! Otwarte jest! - no tak. Przecież jakby zadziałał tu jakiś zamek to były cud. Z drugiej strony nie ma w tym domu nic, co można by było ukraść, więc w sumie nie dziwię się, że o to nie dbają. Po wejściu do domu poczułem smród papierosów i alkoholu. Dokładnie taki sam zapach zapamiętałem, jak się stąd wyprowadzałem. 
- Cześć.. - burknąłem, widząc wylegujących się na kanapie, pijanych rodziców. 
- Ty patrz! Haechan wrócił! 
- Haechan? - ojciec uniósł głowę, mrużąc przy tym niesamowicie oczy. Nie zdziwiłbym się, jakby alkohol uszkodził mu co nieco - A ty co? Nie mieszkałeś z tym swoim pedałem?
- Przestań stary! - upomniała go matka, uderzając go w ramię - Porządny chłopak przecież.
- Nie, już ze sobą nie mieszkamy. - westchnąłem, zerkając w kierunku swojego pokoju - Mógłbym... mógłbym tutaj zamieszkać?
- Twój pokój stoi pusty. - mama poderwała się z kanapy, jednak pospiesznie znów na niej usiadła - Nie wstanę. Idź tam sobie. 
- Dzięki. - burknąłem, idąc na koniec korytarza, gdzie znajdowała się moja sypialnia. W sumie jej widok również mnie nie zaskoczył. Materac, ta sama pościel, którą zostawiłem kilka miesięcy temu, biurko i niewielka szafa... standard, w którym żyłem 18-naście lat. Nie sądziłem, że kiedykolwiek upadnę tak nisko i znów trafię w to przeklęte miejsce.. koszmar.






~c.d.n.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Skarby! Wszystkiego najlepszego w nadchodzącym, 2019 roku! Żebyście się zawsze uśmiechali, byli zdrowi i cały czas się rozwijali. Spełniajcie marzenia, wyznaczajcie sobie nowe cele i walczcie o swoje, choćby nie wiem co! Nawet jeśli dopadną Was gorsze chwile, pamiętajcie, że ze wszystkim sobie poradzicie, bo jesteście silnymi, zdeterminowanymi osobami! 
Bardzo Wam dziękuję za to, że byliście ze mną przez kolejny rok. Naprawdę to dla mnie bardzo dużo znaczy i jestem niesamowicie poruszona faktem, że tyle osób wspiera moją działalność. Jesteście najlepsi, pamiętajcie!!!! 

26 grudnia 2018

12 lat~cz.1 [Mark&Haechan]





- Możesz w końcu przestać rozrzucać swoje brudne gacie gdzie popadnie?! - wrzasnąłem zaraz po wejściu do łazienki. Krew mnie zalewa, jak widzę ten bałagan, ale z Markiem tak jest. Można go prosić o coś setki razy, a on i tak zrobi swoje... dupek.
- Daj mi spokój! Potem to posprzątam! - krzyknął ze swojego pokoju.
- Masz to zrobić teraz! Nie będę się kąpać w towarzystwie twoich brudów! - strasznie mnie irytuje odkąd zerwaliśmy. Wcześniej byłem w nim strasznie zakochany, przez co te rzeczy kompletnie mi nie przeszkadzały, ale teraz momentami nie mogę na niego patrzeć... niego i jakąkolwiek jego rzecz.
- Boże, nigdy się nie zmienisz. - westchnął, wchodząc do łazienki - To zerwanie niczego cię nie nauczyło.
- A przepraszam, czego miało mnie nauczyć? Życia w syfie?
- Nie dzieciaku... dystansu i odrobiny luzu. Masz wiecznie spiętą dupę, ile można.. 
- Po prostu nie toleruję takich rzeczy.
- Wcześniej ci to zbytnio nie przeszkadzało. - powiedział, wymachując mi swoimi skarpetkami przed oczami. Odtrąciłem jedynie jego rękę, czując jak się we mnie coraz bardziej gotuje.
- Bo wcześniej cię kochałem. Przymykałem oczy na pewne rzeczy. 
- Mmm... jak ten czas przeszły czasami boli. 
- Przypominam ci Mark, że to przez ciebie zerwaliśmy. - złapałem go za bluzę, wypychając go tym samym z łazienki - A teraz won... chcę się wykąpać. - to ja może zacznę od początku. Mam na imię Haechan, mam 19 lat i tak... mieszkam ze swoim byłym chłopakiem. Znamy się od szkoły podstawowej. Mark był w klasie wyżej, jednak nasze drogi zeszły się podczas wspólnej lekcji wf'u. Złapaliśmy wspólny język. Dogadywaliśmy się w absolutnie każdej sprawie, umieliśmy się śmiać i płakać nad tymi samymi rzeczami. W drugiej klasie gimnazjum zostaliśmy parą. Wtedy jednak tak się na to nie zapatrywaliśmy. Traktowaliśmy to bardziej jak zabawę, wiecie... śmiech podczas pocałunków, nieśmiałe łapanie się za dłonie. W sumie jak tak teraz o tym myślę, to miało to swój urok. Dopiero w liceum zaczęliśmy traktować naszą znajomość niesamowicie poważnie. Obiecaliśmy sobie, że po egzaminach pisanych na koniec liceum, wynajmiemy razem mieszkanie i będziemy studiować i pracować. Tak też się stało. Rodzice Marka znaleźli nam przyjemne, niewielkie mieszkanko w dzielnicy Gwangjin-gu. Piąte piętro, widok na Han.. cudo. Z początku, przez rok, Mark mieszkał tam sam, ale byłem u niego codziennie. Po rozpoczęciu studiów byłem święcie przekonany, że złapałem pana Boga za nogi. Studiowałem, mieszkałem bez rodziców, miałem przy sobie osobę, którą bardzo kocham... do czasu. Po kilku miesiącach takiej sielanki poszliśmy na imprezę do znajomych z uczelni. Wiem, że Mark wtedy dużo wypił, ale to go nie tłumaczyło. Wylądował w pokoju z jakąś dziewczyną i zaczął się z nią całować. Nasz wspólny przyjaciel, z roku mojego byłego mnie o tym powiadomił. W życiu nie widziałem tak okropnego widoku. Nigdy nic tak bardzo mnie nie zabolało. Płakałem, krzyczałem, nawet uderzyłem go w twarz, czego później cholernie żałowałem, mimo że w pełni na to zasłużył. Powiedziałem, że to koniec... że nie chcę z nim być i że nigdy w życiu nie pogodzę się z jego zdradą. Problem polega na tym, że mamy grudzień, a umowa na mieszkanie obowiązuje aż do sierpnia przyszłego roku. Także jestem z nim uwięziony w jednym mieszkaniu przez kolejne osiem miesięcy. Jest to niesamowicie niekomfortowe i kłopotliwe. Mimo że mamy dwa pokoje, do których się teraz rozdzieliliśmy, to i tak spotykamy się w kuchni, łazience, przedpokoju... dramat. Najgorsze jest to, że nadal go kocham, ale jednocześnie pałam do niego tak ogromnym żalem i nienawiścią, że to się w głowie nie mieści. Żeby znać się 12 lat, być razem prawie 6 i tak dostać po dupie...
Wyszedłem spod prysznica, czując unoszący się z kuchni, cudowny zapach smażonego mięsa. Z ciekawości poszedłem w tamto miejsce, widząc stojącego przy płycie grzewczej Marka.
- Co robisz? - burknąłem, opierając się o blat.
- Bulgogi... masz ochotę? 
- Nie. 
- Daj spokój.. przecież wiem, że lubisz.
- Lubię, ale nie mam ochoty. Jak będę chciał jeść, to sobie sam zrobię.
- I tak ci dam. - westchnął, wracając do gotowania. Obserwowałem go bardzo uważnie. Gotował niesamowicie spokojnie.. tak jak zawsze. Nic nie było w stanie go rozproszyć - Bardzo ci przeszkadzały moje brudy podczas kąpieli?
- Nie.. w końcu je zebrałeś. 
- Sorry... taki już mam nawyk. 
- Wiem. Znam cię 12 lat, a nie dwa dni. - chłopak skinął głową, dodając do mięsa pokrojone wcześniej warzywa - 12 lat i zrobić coś takiego..
- Nie zaczynaj. Po cholerę jątrzysz? 
- W sumie to nie wiem.. i tak to nic nie da.
- A co chcesz tym uzyskać? Chcesz żebym znowu przepraszał cię na kolanach i błagał o wybaczenie? Mogę to robić, ale wiem, że to nic nie da.
- Właśnie.. oszczędź sobie upokorzeń. 
- Upokorzeń? Chciałem o ciebie walczyć idioto.
- Trzeba było się nie oddawać pierwszej, lepszej panience. Mało ci było wrażeń? Wystarczyło ze mną pogadać.
- Ile razy mam ci tłumaczyć tamtą sytuację?! - krzyknął, rzucając drewnianą łyżką o blat - Haechan, jesteś uparty jak baba. 
- Nie, nie uparty... nienawidzę kłamstwa i zdrady, rozumiesz? Nie zasłużyłem na to. 
- Nie, nie zasłużyłeś i jest mi cholernie głupio..
- Dobra, daj spokój. - westchnąłem, podchodząc do lodówki - Tylko soju? Nie ma nic normalnego do picia?
- Każdy miał robić sobie sam zakupy. 
- Wiesz, że miałem ciężki tydzień. Nie miałem kiedy iść na zakupy.
- Wiem.. W szafce masz sok. - burknął, wracając do gotowania. Wiecie co jest najgorsze? Że przez kilka dni po naszym rozstaniu, spaliśmy wciąż w jednym łóżku. Boże, to był koszmar. Wstydziłem się przy nim nawet oddychać. Dopiero potem doszliśmy do wniosku, że pokój, w którym trzymaliśmy ubrania, odkurzacz, jakieś graty, przerobimy na pokój dla mnie. Nie byłem w stanie znieść jego obecności w łóżku. Poza tym, jak to wygląda... zerwać z kimś i spać obok siebie. Paranoja - Masz. - Mark podał mi miskę pełną jedzenia, uważnie mi się przyglądając.
- Dzięki. - wziąłem swoją porcję, idąc z nią do pokoju. Nie mogłem spojrzeć mu w oczy. Czuję się przy nim bardzo źle. Czasami mam ochotę go uderzyć i zwyzywać, a za moment przytulić się do niego i obejrzeć nasz ulubiony film. Kocham go i bardzo mi na nim zależy. Może właśnie dlatego nie potrafię się przy nim normalnie zachować?


*

- Cześć.
- Hej. - burknąłem, idąc w stronę przedpokoju. Było wcześnie rano i szedłem na zajęcia. Całe szczęście, bo nie wysiedziałbym z nim w mieszkaniu. 
- Idziesz na uczelnię?
- Mhm.
- Ja też.. podrzucę cię.
- Nie trzeba. Zaraz mam autobus. 
- Ale po co masz jechać autobusem, jak mogę cię podwieźć pod same drzwi? - westchnąłem jedynie, łapiąc za klamkę - Wyglądałeś przez okno?
- Co to ma do rzeczy?
- Ulice są zasypane po kolana... autobus na bank się spóźni. - wywinąłem oczami, czując jak ponownie się we mnie gotuje - Możemy nie gadać całą drogę.
- Możemy? My w ogóle nie powinniśmy ze sobą gadać w tej sytuacji, wiesz?
- Haechan... ze zwykłego, pieprzonego szacunku do siebie, zachowujmy się jak ludzie.
- Ty chcesz mnie pouczać w kwestii szacunku? 
- Dobra... jedziesz czy nie? 
- Chyba nie mam innego wyjścia. - nie odezwaliśmy się do siebie słowem przez całą drogę. Dziesiątki razy korciło mnie, by złapać go za rękę, uśmiechnąć się do niego, pożartować tak, jak kiedyś, ale duma mi na to nie pozwoliła - Dzięki za podwózkę. - burknąłem, wychodząc z auta.
- O której kończysz? - zapytał, idąc w moje ślady.
- Co za różnica? Mam klucze, spokojnie.
- Może cię zabiorę.
- Po południu drogi będą już przejezdne. 
- Ale..
- Na razie. - gdy ruszyłem w kierunku uczelni, poczułem cisnące się do moich oczu łzy. Strasznie za nim tęsknię, mimo że jest na wyciągnięcie ręki. Właśnie dlatego to wszystko jest takie ciężkie. Gdybym od razu się od niego uwolnił, może inaczej bym to wszystko przeżywał, a tak, siedząc z nim pod jednym dachem czuję, że powoli wariuję. 
- Ooo Haechan! - nie zatrzymałem się. Wszedłem do środka, idąc pod salę wykładową. Rozmowa z naszym wspólnym znajomym jest ostatnią rzeczą, na jaką mam teraz ochotę - Heeej, młody.
- Co jest? - odwróciłem się gwałtownie, widząc przed sobą zdziwionego Doyounga.
- Oh.. jechałeś z Markiem, ale widzę, że humorek nie dopisuje.
- Ty tak serio?
- Ej, co jest? Myślałem, że..
- Że co? Że mu wybaczyłem? Że się pogodziliśmy i żyjemy jak w bajeczce? Nie, nie jest tak. 
- Przepraszam... nadal ze sobą nie gadacie?
- Hyung, nie mam siły.. - odwróciłem głowę, poprawiając wiszącą na ramieniu torbę - Nie chcę ciągle o nim gadać. 
- Jasne.. w ogóle idziemy dzisiaj wszyscy pić i..
- Mark też? - Doyoung skinął jedynie głową - Super..
- Chodź z nami.. Tak, jak kiedyś. 
- Już nie jest tak, jak kiedyś Hyung i... pójdę już.. za moment mam zajęcia. - przynajmniej nie straciłem kontaktu z naszymi znajomymi. Wszyscy wciąż nam kibicują i mają nadzieję, że do siebie wrócimy. Gdyby wybaczenie zdrady i zapomnienie o niej było takie proste, już dawno bylibyśmy razem..


*

                           Dochodziła pierwsza w nocy. Siedziałem do późna nad notatkami, przygotowując się do kolokwium, które miałem mieć na drugi dzień. W momencie, w którym zgasiłem światło i położyłem się do łóżka, usłyszałem donośne pukanie do drzwi. Wiedziałem, że to Mark... dureń poszedł do baru ze znajomymi, a ten jak zacznie imprezować to nie zna umiaru. Jeszcze jak chodziłem z nimi, to zawsze go pilnowałem, a ten posłusznie się mnie słuchał, ale odkąd zerwaliśmy, robi już co chce. 
- Haechan! Słońce, otwórz! 
- Jezu, co za pajac.. - zerwałem się pospiesznie, biegnąc w kierunku drzwi.
- Ooo nie śpisz.
- Właź, nie rób wstydu. - wciągnąłem chłopaka do środka, słysząc jak leci z hukiem na ziemię - No idiota.. - zamknąłem drzwi, kucając obok pijanego Marka. Gdy go odwróciłem, zauważyłem, że całkowicie rozkwasił sobie nos podczas upadku. Dobrze, że jest pijany... przynajmniej nie czuł, że coś mu się stało - Wstawaj.
- Hmm?
- Wstań, dasz radę?
- A pewnie.. ja nie dam? - widząc jak nieudolnie stara się podnieść z ziemi, stwierdziłem, że mimo ogromnej złości i nienawiści jaką do niego pałam, jednak mu pomogę. Posadziłem go pod ścianą, pozbawiając go butów i kurtki - Czekaj.. Haechanie..
- Nie ruszaj się stąd.
- Nie ruszam. Jak Haechan coś mówi.. to jest słowo święte.. 
- Ta.. - pobiegłem do łazienki po najpotrzebniejsze rzeczy, by opatrzyć mu nos. To śmieszne, żebym pomagał mu w takich rzeczach. Żebym w ogóle w czymkolwiek mu pomagał. Nie cierpię go.. nie znoszę go dotykać. Nie mam z tego już żadnej przyjemności. Wręcz przeciwnie... zaczęło mnie to brzydzić. Mam w sobie tyle sprzecznych emocji, których za nic w świecie nie potrafię wyrazić.. Z jednej strony go kocham i chcę żeby wszystko było jak dawniej. Z drugiej natomiast na myśl o spędzeniu czasu w jego towarzystwie czy dotknięciu go, zbiera mi się na wymioty - Boli? - zapytałem, przykładając mokry ręcznik do jego nosa.
- Ale co?
- Nic.. siedź. 
- Ale było..
- Na piciu?
- Mmm... chłopaki.. chłopaki pytali o ciebie.
- I co im powiedziałeś?
- Co powiedziałem?
- Mhm.
- A komu? 
- Boże.. - westchnąłem, opatrując jego nos - No chłopakom. Że dlaczego mnie nie ma?
- Aaa.. bo się uczy moje słońce. - zacisnąłem jedynie zęby, starając się wyprzeć z głowy to, co właśnie usłyszałem - Daj buzi.
- Zerwaliśmy. 
- Co? - podniosłem go z trudem, prowadząc go powoli w stronę pokoju - Ale dlaczego?
- Wytrzeźwiej. Rano sobie przypomnisz.
- Ale ja chcę wiedzieć teraz. - położyłem go na łóżku, narzucając na niego kołdrę.
- Dobranoc. 
- Powiedz mi. - czknął, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca.
- Niedobrze ci?
- N.. nie.. nie, jest okej. 
- To śpij już. - zamknąłem drzwi od naszej byłej sypialni, czując jak znów się rozklejam. Po wejściu do swojego pokoju trzasnąłem drzwiami, czując spływające po policzkach łzy. Nie potrafię panować nad emocjami.. nigdy nie potrafiłem. Jak coś mnie bolało, za każdym razem wybuchałem, by dać upust emocjom. Miałem w swoim życiu wiele nieprzyjemnych sytuacji, ale to, co dzieje się obecnie między mną a Markiem, uderzyło mnie najbardziej. Boję się tego, co stanie się w sierpniu. Boję się, że wtedy całkowicie zerwiemy ze sobą kontakt, a jakby nie patrzeć, Mark był dla mnie chłopakiem, przyjacielem, psychologiem... każdym po trochu. Nie wyobrażam sobie życia bez niego, mimo że jego zdrada tak cholernie boli. Do sierpnia została jeszcze masa czasu.. tyle może się jeszcze wydarzyć. Mam tylko nadzieję, że już nic gorszego do tego czasu mnie nie spotka. Z resztą sami zobaczymy..




~c.d.n.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

22 grudnia 2018

Paring~




Skarby!
Tradycyjnie... paring poszukiwany! :D 
Wprawdzie mam teraz bardzo dużo na głowie w związku z uczelnią i pracą, ale wieczorami chętnie przysiądę do bloga żeby się odstresować i coś dla Was naskrobać.:) 
Czekam na Wasze propozycje.

Buziaki!~

21 grudnia 2018

Zakład~cz.8 [Yuta&WinWin] KONIEC





- Denerwujesz się?
- Nie. - spojrzałem na zaniepokojonego Taeyonga, popijającego szpitalną kawę z automatu. Kilka dni temu, gdy u niego spałem, zaciągnął mnie na badania. Opowiedział lekarzowi o moich krwotokach, o tym, że miewam gorączkę, o nadużywaniu alkoholu. Byłem badany przez kilka godzin pod różnym kątem, a teraz od ponad godziny siedzieliśmy na korytarzu, czekając na wyniki - Wiem po prostu, że nic mi nie jest.
- No to się zaraz okaże. 
- Ładnie mi życzysz. - zaśmiałem się, upijając kilka łyków wody.
- Yuta.. przecież wiesz, że mam nadzieję, że nic ci nie jest.
- Wiem, przecież żartuję. - uniosłem wzrok, widząc jak drzwi do gabinetu lekarza w końcu się otwierają.
- Nakamoto Yuta?
- Tak, to ja. 
- Zapraszam. - wziąłem głęboki oddech, idąc w kierunku mężczyzny. Tae od razu poderwał się z krzesła, chcąc wejść ze mną do gabinetu - Niech pana chłopak lepiej zostanie.. Chcę najpierw porozmawiać na osobności.
- A.. nie, to nie jest mój chłopak. 
- Tym lepiej.. proszę zostać i poczekać na kolegę. - skąd w jego głowie uroił się taki pomysł, że Taeyong to mój chłopak? Głupota.. - Niech pan siada. - zająłem wyznaczone miejsce, wbijając wzrok w mężczyznę.
- Wiadomo, co mi jest?
- Tak. - moje serce zabiło dwa razy mocniej. Od samego początku liczyłem na odpowiedź: "Nic ci nie jest".
- No to..
- Jeśli na korytarzu siedzi pański partner, lepiej będzie dla niego, jeśli też wykona badania.
- Słucham? Niby dlaczego miałby to robić? - lekarz sięgnął po kopertę z dokumentami, podsuwając ją pod mój nos. Drżącymi rękoma wyjąłem z niej kilka kartek, mierząc się z ostatecznym wyrokiem - HIV? - poczułem, jak tracę grunt pod nogami. Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Doigrałem się... złapałem to gówno na własne życzenie i przez własną głupotę - Ale jak to..
- Rozumiem, że jest pan zdenerwowany.. 
- Ja umrę? - pociągnąłem nosem, starając się walczyć z emocjami, ale nie potrafiłem. Był to dla mnie tak bolesny cios, że nie potrafiłem nad sobą zapanować.
- Nie.. proszę mnie posłuchać. - lekarz westchnął, uważnie mi się przyglądając - Na pana szczęście, wykryliśmy to w początkowym stadium, dzięki czemu od razu zabierzemy się za leczenie. Nie pozbędzie się pan choroby, ale zapewniam pana, że dzięki leczeniu, nie będzie ona postępować. - wytarłem nerwowo mokre od łez policzki, spoglądając na mężczyznę - Będzie pan musiał przyjmować leki, ograniczyć kontakty seksualne.. Jeśli będzie pan chciał się kochać, będzie pan musiał się zabezpieczać. Pan i pana partner. 
- Boję się.
- Rozumiem.. Ale proszę mi uwierzyć, że jest pan w dobrych rękach. - skinąłem głową, starając się uspokoić. Wiedziałem, że za moment stanę twarzą w twarz z Taeyongiem, a nie chcę, by wiedział o chorobie - Proszę ochłonąć.. umówimy się za kilka dni na badania, opowiem panu o lekach.. Wszystko będzie dobrze. 
- Mam prośbę.
- Słucham.
- Te wyniki.. to sprawa między mną a panem. 
- Nie chce pan nikogo upoważniać do wglądu w wyniki.
- Nie... nikt nie może się dowiedzieć.
- Rozumiem. 
- Dziękuję.. - wstałem z krzesła, czując jak robi mi się słabo.
- W porządku?
- Tak.. tak, jest okej. - zakleiłem dokładnie kopertę z wynikami, idąc w kierunku drzwi - Do widzenia. 
- Głowa do góry. - wziąłem głęboki oddech, przyklejając uśmiech do twarzy.
- I co? - Taeyong wyrwał w moim kierunku, łapiąc mnie za nadgarstek - Wiedzą co ci jest?
- Wszystko jest w porządku. 
- Serio?
- Tak.. to tylko zmęczenie.
- O Jezu, jakie szczęście. - przyjaciel uśmiechnął się, klepiąc mnie po plecach - Tak się denerwowałem, że myślałem, że jajko tu zniosę. 
- Szkoda, że nie zniosłeś. To byłoby coś. - chciałem być już sam. Chciałem w końcu się wypłakać i wykląć swoją głupotę, ale przy chłopaku musiałem być twardy - To co? Odwiozę cię do domu i spadam do siebie. 
- Chodź na jakieś żarcie. Musimy to uczcić. 
- Nie jestem głodny. Może skoczymy wieczorem?
- Yutaaaa..
- Tae, proszę cię.. Chcę trochę ochłonąć.
- Dobra no. Niech ci będzie. - gdy wsiedliśmy do samochodu, rzuciłem kopertę z wynikami na tylne siedzenie, odpalając auto.
- Zajedziemy jeszcze na stację. Muszę zatankować. 
- Okej. A na którą się wstępnie umawiamy?
- Hm.. może 20-ta?
- Spoko. Może pogadam z Sichengiem, żeby z nami poszedł? - HIV... przecież to brzmi jak wyrok. Jak mogłem być takim idiotą? Zachowywałem się tak irracjonalnie, tylko dlatego, że nie mogłem pogodzić się z odejściem Sichenga. A teraz do końca życia będę walczyć z chorobą, która kojarzy się z narkomanami i dewiantami. Gdybym nie wiózł teraz Tae, wjechałbym w jakiś słup i oszczędził sobie takiego upokorzenia.. - Hej, Yuta.
- Hm? - spojrzałem na chłopaka, ruszając.
- W porządku?
- Tak.. zamyśliłem się. 
- Nad czym?
- Nad tym, gdzie pójdziemy. - chłopak parsknął śmiechem, uważnie mnie obserwując.
- Jaja se robisz?
- Czemu?
- Co to za dylemat? 
- No widzisz... każdy jakieś miewa. 
- Tak błahe? 
- Co cię wzięło na takie filozoficzne myśli?
- A bo ja wiem. - chłopak wzruszył ramionami, rozsiadając się wygodnie - No.. mówiłem, że może Sicheng by z nami poszedł, co?
- Daj spokój. 
- Dlaczego? Ostatnio odwaliłeś taką akcję, że może wreszcie zrozumie, że ci na nim zależy? 
- Dobrze się stało. 
- Yuta, co z tobą? - zatrzymałem się na stacji benzynowej, otwierając drzwi.
- Chcesz coś? 
- Nie, dzięki. - to jakiś żart. Nie wierzę w to, że jestem nosicielem tego gówna. Kocham Sichenga nad życie, ale dobrze się stało, że się rozstaliśmy. W życiu nie wybaczyłbym sobie, gdybym go zaraził. Jest tak delikatnym i wrażliwym chłopakiem, że w życiu nie udźwignąłby takiego ciężaru. A Tae? Jest moim przyjacielem do cholery. Nie dam rady ukrywać przed nim faktu, że jestem chory. Prędzej czy później się o tym dowie. Jestem ciekaw jak zareaguje... Zatankowałem, po czym poszedłem zapłacić i kupić sobie coś do picia. Trochę mi to zajęło przez tłok panujący na stacji. Gdy w końcu udało mi się wszystko załatwić, wróciłem do samochodu. W momencie, w którym do niego wsiadałem, zauważyłem przeglądającego dokumenty chłopaka.
- Kto pozwolił ci to ruszać?! - wrzasnąłem, wyrywając z jego rąk moje wyniki - Musiałeś je przejrzeć, prawda?! Inaczej nie byłbyś sobą! 
- Yuta.. 
- Jak mogłeś.. - warknąłem, rzucając je na tylne siedzenia. Ale wstyd. Co ja mam mu teraz powiedzieć?
- HIV? - szepnął, kładąc rękę na moim udzie - Dlaczego mi nie powiedziałeś? 
- Nie chcę o tym gadać. 
- Yuta, jesteśmy przyjaciółmi.. - zagryzłem wargę, czując spływającą po policzku, chłodną łzę. Przeniosłem wzrok na chłopaka, mając wrażenie, że moje serce lada moment eksploduje.
- To nie jest proste, Taeyong... Poza tym, czym mam się chwalić? 
- Nie chwalić, ale porozmawiać ze mną.. szczerze. 
- Wszystko już wiesz. - ruszyłem. Ten dzień to dla mnie kolejny, silny szok. Naprawdę mam już dość tego wszystkiego.
- I co teraz będzie?
- Nic. - wzruszyłem ramionami, przyspieszając - Będę się leczyć.. tyle w temacie. 
- Wiem, że się boisz.. - zahamowałem gwałtownie, zatrzymując się na bocznej, niewielkiej uliczce, którą jechaliśmy.
- Nie, niczego nie wiesz Tae! I błagam cię, skończmy ten temat! 
- Nie krzycz.
- To wszystko jest cholernie ciężkie. - uderzyłem ręką o kierownicę, biorąc przy tym głęboki oddech.
- Wiem, jak musisz się teraz czuć, ale jestem przy tobie i będę, rozumiesz? Pomogę ci. 
- Jak? - spojrzałem na przyjaciela, pociągając przy tym nosem - Jestem nosicielem, dociera to do ciebie? 
- Dociera, ale to nie jest wyrok, Yuta. Żyjemy w takich czasach, że lekarze na pewno ci pomogą. 
- To wszystko to kara. - Tae otworzył szerzej oczy, przełykając przy tym dość głośno ślinę - To kara za Sichenga.
- Co ty opowiadasz?
- Mówię ci... karma wraca. Najpierw straciłem osobę, którą kocham, a dzisiaj dowiedziałem się, że jestem chory. - sięgnąłem po chusteczki, wydmuchując przy tym nos - Boże, gdybym go zaraził..
- Nie kochaliście się?
- Nie.. na szczęście nie. Poza tym złapałem to gówno po tym, jak mnie zostawił. Przegrałem nie tylko nasz zakład.. w tym momencie przegrałem absolutnie wszystko. - Taeyong szarpnął mnie za rękę, mocno mnie przytulając.
- Obiecuję ci, że wszystko się dobrze skończy. Daj sobie tylko trochę czasu. 
- Nie dam rady..
- Dasz. Jesteś silnym, dzielnym facetem. Musisz tylko wziąć się w garść. 
- Nic nikomu nie mów, błagam cię.
- Jasne.. wszystko zostanie między nami. Nie bój się. 



*


                               Leżałem na kanapie, przeglądając wyniki badań. W moim mieszkaniu panowała kompletna cisza. Zagłuszał ją jedynie dudniący o szyby deszcz i silny wiatr, próbujący włamać się w szczeliny okien. Od dłuższego czasu wpatrywałem się beznamiętnie w swój wynik.. Trzy proste litery, a narobiły tyle zamieszania i napędziły tyle strachu, że to się w głowie nie mieści. W pewnym momencie usłyszałem dzwonek do drzwi. Nawet nie drgnąłem.. Wpatrywałem się w karty badań, czując coraz większą gorycz i żal do całego świata. Dzwonek i pukanie do drzwi nie ustępowały. Odłożyłem kartki na stół, po czym ruszyłem niechętnie do przedpokoju.
- Moment! - wywinąłem oczami, szarpiąc gwałtownie za klamkę. Ujrzałem stojącego w progu przemokniętego i zmarzniętego Sichenga. Płakał... nie rozumiem, co musiało się stać, że przyszedł akurat do mnie - Sichengie.. - 18-latek wszedł do środka, mocno mnie przytulając. W momencie, w którym przywarł do mojego ciała, zaczął zanosić się łzami jak dziecko. Mimo że był zimny i mokry jak diabli, przytuliłem go z całej siły, całując go odruchowo w głowę - Co się stało?
- Yuta..
- Rozbierz się. - pchnąłem drzwi nogą, po czym zabrałem się za rozpinanie jego kurtki.
- Taeyong mi o wszystkim powiedział. - zawiesiłem się. Trzymając za materiał jego ubrania, wpatrywałem się w jego klatkę piersiową, przeklinając w myślach swojego przyjaciela - Yuta.
- O czym ci powiedział? 
- O tym, że jesteś chory. - wydusił przez ściśnięte gardło, wpatrując się we mnie zapłakanymi oczyma - Nie zostawię cię z tym.
- Słucham? - nastolatek chwycił mnie za twarz, przywierając do mnie wargami. Rozpłynąłem się. Czułem, że jest to najlepsze lekarstwo na całe zło tego świata.
- Przepraszam.. przepraszam, że to powiem, ale dopiero jak uświadomiłem sobie, że mogę cię stracić, zrozumiałem jak mocno cię kocham. - wyszeptał, ponownie się do mnie przytulając - Kocham cię. - jak się czułem? Czułem się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Nie sądziłem, że taki moment jeszcze kiedykolwiek nadejdzie. Wiedziałem, że powinienem mu powiedzieć, że to koniec, bo ryzyko zarażenia go jest ogromne, ale nie potrafiłem. Mając go znów przy sobie nie myślałem racjonalnie. Znów wyszedłem na pieprzonego egoistę. Chwyciłem jego drobną buzię w obie dłonie, uważnie mu się przyglądając. Chciałem się uśmiechać. Śmiać się tak, jak dawniej, ale widząc wymalowany na jego twarzy ból i smutek, miałem ochotę płakać razem z nim..
- Nie płacz. 
- Wiem, nie powinienem... przepraszam.
- Wyjdę z tego, obiecuję. Dla ciebie..
- Yuta..
- Tylko bądź przy mnie. Bądź przy mnie dzieciaku. - przywarłem do niego czołem, głęboko przy tym oddychając - Przepraszam cię za wszystko. Dostałem już odpowiednią karę..
- Nie gadaj głupot, błagam cię. 
- Kocham cię najbardziej na świecie, pamiętaj. Cokolwiek by się nie stało, pamiętaj o tym. Zrozumiałeś?
- Yuta..
- Powiedz mi, czy to rozumiesz.
- Rozumiem. - był w totalnej rozsypce. Nigdy nie widziałem go w tak opłakanym stanie. Było mi go tak potwornie żal, ale co miałem zrobić? Powiedzieć mu, czy pozbędę się choroby? Że będziemy żyć długo i szczęśliwie, jak w bajce? Nie, nie będziemy. Możemy do tego dążyć, ale zawsze natrafimy na jakieś problemy. Nie wiem co ze mną będzie. Nie wiem, co stanie się jutro, za tydzień, za pół roku.. Nie wiem i nie chcę obiecywać mu rzeczy, których nie spełnię.


*


- Misiek.. - zatrzymałem się, słysząc za sobą zaspany głos Sichenga. Minęło wiele czasu. Jego rodzice po tym, jak dowiedzieli się, że jest gejem i że jest w związku ze mną, byli bardzo szczęśliwi, że trafił na takiego chłopaka jak ja. Przez to jestem w ich domu jeszcze częściej i często zostaję tutaj na noc.. teraz jednak śpię w łóżku nastolatka, a nie Taeyonga. 
- Śpij, jest późno.
- Ale dokąd idziesz? - mruknął, leniwie siadając. Podszedłem do łóżka, po czym nachyliłem się do chłopaka, delikatnie go całując.
- Idę do łazienki.
- Źle się czujesz?
- Nieee, spokojnie. - uśmiechnąłem się, głaszcząc go po głowie - Kładź się, okej? Za moment wrócę. 
- Szybko. Chcę się przytulić. 
- Słodki jesteś. - uśmiechnąłem się, dając mu buziaka w głowę - Wracaj do spania. - musiałem wyjść. Obudził mnie kujący ból w klatce piersiowej, który uniemożliwiał mi spanie. Miałem nadzieję, że przemknę przez pokój niezauważony, ale Sicheng ma niesamowicie czujny sen. Wystarczy, że coś stuknie, poczuje, że coś się obok niego rusza i od razu się budzi. Gdy znalazłem się w łazience, otworzyłem okno, głęboko oddychając. Z każdym kolejnym oddechem ból powoli puszczał, a ja cieszyłem się, że nie jest to noc, podczas której się przekręcę.. mam jeszcze na to czas.
- Yuta. - zamknąłem oczy, czując jak drobne ręce Sichenga owijają się wokół mojej talii. Chłopak wtulił się w moje plecy, głęboko przy tym wzdychając - Co się dzieje? 
- Nic skarbie... miałeś spać. 
- Coś cię boli?
- Już nie. 
- A co cię bolało? - odwróciłem się w kierunku nastolatka, mocno go przytulając.
- Nic Sicheng.. nie martw się. - 18-latek uniósł na mnie wzrok, wpatrując się we mnie zmęczonymi i smutnymi oczami.
- Dlaczego nie jesteś ze mną szczery?
- Jak to nie?
- Szczerość to nie tylko mówienie sobie, jak bardzo się kochamy, Yuta... Chcę żebyś mi mówił o tym, co cię boli. Boję się o ciebie, rozumiesz? - wziąłem głęboki oddech, wtulając go w swoją klatkę piersiową.
- Właśnie dlatego, że tak mocno cię kocham, nie chcę cię martwić. 
- Ale Yuta..
- Chcę ci oszczędzić nerwów za wszelką cenę. 
- I chcesz mnie ciągle okłamywać, tak?
- Nie, po prostu..
- Po prostu mów mi o tym, jak się źle poczujesz, okej? 
- Okej. - westchnąłem, całując go w czoło. Nastolatek uniósł głowę, wbijając się w moje wargi. Odwzajemniałem jego pocałunki, czując jak z każdą kolejną sekundą, chłopak nabiera coraz więcej śmiałości - Kotek.. 
- Tak?
- Chodź już do pokoju. - szepnąłem, głaszcząc go po plecach - Rano musisz wstać do szkoły.
- A jak się czujesz?
- Dobrze.. naprawdę dobrze. 
- Na pewno?
- Przysięgam. - nastolatek uśmiechnął się, całując mnie przy tym w policzek.
- To chodź. - Sicheng złapał mnie za rękę, ciągnąc mnie w kierunku pokoju. Gdy do niego weszliśmy, zamknął drzwi na klucz, uważnie mi się przyglądając.
- Co kombinujesz? 
- Wiem, że to nie najlepszy moment..
- Ale?
- Ale chciałbym się z tobą kochać, Yuta... teraz. - westchnąłem, odwracając przy tym wzrok. Odkąd poszliśmy do łóżka po raz pierwszy, Sicheng nie daje mi spokoju. Tak mu to zasmakowało, że najchętniej nie wypuszczałby mnie z łóżka. To nie jest tak, że nagle doznałem magicznej przemiany i seks już kompletnie mnie nie interesuje... nie. Po prostu cholernie się boję o to, że go zarażę tym gównem, mimo że się zabezpieczamy na sto różnych sposobów - Yutaaaa. - chłopak przywarł wargami do mojej szyi, sprawiając, że automatycznie się rozpłynąłem.
- Rozmawialiśmy o tym setki razy.
- No wiem, ale no nie daj się prosić. - jego drobna łapka zsunęła się na mojego członka, przez co zapomniałem o zdrowym rozsądku. Uwielbiam się z nim kochać... ubóstwiam, naprawdę. Jest tak delikatną i słodką istotką, że odklejenie się od niego jest niemalże niemożliwe - Strasznie cię kocham.
- Źle robimy Sicheng. - położyłem go na łóżku, po czym zawisłem nad nim, nurkując pod jego koszulką. Po chwili usłyszałem jego cichy chichot. Moje usta pieściły jego klatkę piersiową i brzuch.. wiem, że ten dzieciak to uwielbia.
- Kochamy się.. to nic złego. - chłopak zawsze śpi w przeogromnej koszulce, przez co mieścimy się w niej we dwójkę. Wyłoniłem spod niej głowę, całując go przy tym w policzek.
- Nie, to nie jest nic złego... ale ja jestem chory.
- A ja nie chcę o tym myśleć chociaż przez chwilę. Chcę mieć namiastkę normalności. 
- Wiem kotek. - westchnąłem, wychodząc spod jego bluzki. Nastolatek klęknął przede mną, ściągając ze mnie koszulkę. Nie odrywał ode mnie wzroku. Wpatrywał się w moje oczy z tak ogromną troską i jednoczesnym pożądaniem, że nie byłem w stanie mu odmówić.
- Pocałuj mnie. - usiadłem, łapiąc go za biodra. Sicheng usiadł na mnie okrakiem, smakując moich warg. Jego dłonie błądziły po mojej klatce piersiowej, dotykając jej niesamowicie ostrożnie i nieśmiało. Jest przeuroczy. Rozebrałem go, pieszcząc opuszkami palców jego uda, czując jak z każdym moim dotykiem, jego ciało drży. Nastolatek poruszał delikatnie biodrami, słodko się przy tym uśmiechając.
- Ale kombinujesz. - zaśmiałem się, widząc jak na jego buzi pojawia się rumieniec.
- Zawstydzasz mnie.
- Nie chciałem. - szepnąłem, kładąc go ostrożnie na pościeli. Po chwili przywarłem do jego rozgrzanego ciała, zakładając za jego głowę, jego chude jak patyki ręce. Zacząłem całować go niesamowicie zachłannie, ale wiem, że Sicheng to lubi. Niby gra takiego nieśmiałego i zamkniętego w sobie, ale jak przychodzi co do czego, to potrafi wyjść z niego mała bestyjka.
- Hyung..
- Hyung? - zaśmiałem się ponownie, spoglądając na swojego chłopaka - Nigdy tak do mnie nie powiedziałeś. 
- Jestem Chińczykiem, a ty Japończykiem... trochę dziwnie. - uśmiechnął się, wijąc się pod moim ciałem.
- A jednak ci się wyrwało. 
- Mogę cię tak nazywać?
- Nazywaj mnie jak chcesz. - szepnąłem, zdejmując z siebie bokserki.
- Ooo wreszcie. - chłopak aż klasnął w dłonie z podekscytowania, co wywołało jedynie śmiech z mojej strony.
- Jesteś niemożliwy. - sięgnąłem do szuflady, w której chowamy prezerwatywy, jednak po chwili odwróciłem się gwałtownie w jego stronę, dając mu buziaka - I cholernie uroczy. 
- Kochasz mnie Yuta? 
- Oczywiście, że cię kocham. Czemu w ogóle o to pytasz? - mówiąc to przygotowywałem się, siadając za chłopakiem.
- Lubię po prostu, jak mi to mówisz. 
- Cukierku. - przywarłem do jego ciała, ostrożnie w niego wchodząc. Sicheng jedynie owinął ręce wokół mojej szyi, cicho przy tym pojękując - Będę ci to mówić codziennie, milion razy dziennie, dopóki nie umrę... obiecuję. 
- Ale ty nigdy nie umrzesz.
- Nigdy? - zachichotałem, powoli się w nim poruszając - Nie pozwolisz mi?
- Y y.. nie pozwalam. - nastolatek złapał moją twarz, całując mnie po niej, centymetr po centymetrze - Byłem idiotą, że ci od razu nie uwierzyłem, wiesz?
- O czym ty mówisz? - tak... to taki nasz standard. Za każdym razem jak się kochamy, dużo ze sobą rozmawiamy. Zazwyczaj bardzo szczerze, momentami nawet niesamowicie emocjonalnie, przez co ta kulka słodyczy pęka i płacze.
- Jak zapewniałeś mnie, że mnie kochasz.. a ja wolałem unieść się dumą.. 
- Skarbie, nie ma o czym mówić. - pocałowałem go w czoło, czując jak jego smukłe palce pieszczą moje ramiona. Spojrzałem na jego twarz, widząc na niej ogromną zmianę... z wielkiego podekscytowania do ponownego smutku i zatroskania - Sicheng..
- No bo ja sobie nie wyobrażam, że kiedyś cię zabraknie. - szepnął, rozklejając się. O tym właśnie mówiłem..
- Na każdego z nas przyjdzie kiedyś pora. 
- Ale.. - pochyliłem się nad chłopakiem, subtelnie go całując.
- Ale ja będę przy tobie baaaardzo długo... tak długo, że już będziesz miał mnie dosyć. 
- Nigdy nie będę miał cię dosyć. 
- Jesteś dla mnie największą motywacją do walki z tym gównem, wiesz? 
- Tak?
- Mhm. - skinąłem głową, mocno go przytulając - Proszę cię, nie płacz... uwielbiam cię uśmiechniętego.
- Przepraszam. Czasami jak mnie najdą czarne myśli, to gadam takie głupoty.. - chłopak objął mnie, coraz ciężej oddychając - Tylko... tylko co ja na to poradzę, że tak bardzo mi na tobie zależy. 
- Chciałeś żyć normalnie, prawda?
- Tak.
- To proszę cię, przestań się tym zadręczać. Przecież wszystko jest ze mną w porządku.
- Wiem.. - szepnął, owijając nogi wokół moich bioder - Mam nadzieję, że tak już zostanie, Yuta.
- Zostanie, zapewniam cię. - uniosłem głowę, całując jego zapłakane oczy - Głupoty gadam.. będzie tylko lepiej, zobaczysz. 
                                Wiele się nie pomyliłem. Mój stan zdrowia stoi w miejscu. Nie jest lepiej, ale najważniejsze jest to, że choroba nie postępuje. Kazałem Sichengowi badać się raz w tygodniu. Wiem, że to gruba przesada, ale strasznie się o niego martwię. Lepiej żeby biegał co kilka dni na badania, niż żebyśmy później, całkowicie przez przypadek dowiedzieli się, że zachorował. Czasami się o to pokłócimy, bo gnojek uważa, że przesadzam, ale co mi tam. Wolę się z nim kłócić i mieć czyste sumienie, że jest zdrowy, niż żyć z nim jak w różowej bajeczce, ale z wirusem na karku. Chyba podziękuję za taki scenariusz... Sicheng skończył szkołę i uwaga... dostał się na studia medyczne. Z tego, co wiem, nigdy nie chciał być lekarzem. Jego mama twierdzi, że nigdy nawet o tym nie wspomniał, więc bardzo się zdziwiła, że wybrał właśnie taki kierunek. Cóż... dobrze, że nie zna przyczyny jego decyzji. Radzi sobie póki co świetnie, mówi, że jest zadowolony, więc o to właśnie chyba chodzi. Ja z Taeyongiem skończyliśmy studia licencjackie i szarpnęliśmy się na magistra. Znalazłem też pracę, do której chodzę po zajęciach i w weekendy, dzięki czemu mogę trochę rozpieszczać mojego bąbla. Hm.. chyba nie wypada mi już tak o nim mówić, bo wyrósł z niego kawał chłopa, ale dla mnie zawsze będzie słodką, zakompleksioną kluską, przez którą o mały włos nie popadłem w alkoholizm i nie stoczyłem się na samo dno. Mówcie co chcecie, ale druga osoba, o ile natrafimy na to odpowiednią, naprawdę jest w stanie wiele zmienić. Gdyby nie Sicheng, nie wiem, jaką bym był teraz osobą i jak wyglądałoby moje życie. Czy lepiej? Szczerze w to wątpię. Wszystko tak naprawdę zacząłem sobie porządkować dopiero po tym, jak go bliżej poznałem. On otworzył mi oczy na wiele spraw i sprawił, że stałem się lepszym człowiekiem. To on wyciągnął mnie z największego bagna i tylko dzięki niemu się opamiętałem. Dlaczego? Bo go kocham i właśnie dla niego chcę być lepszym facetem. Takim, na jakiego w pełni zasługuje...





~Koniec.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jeśli nie dodam nic do poniedziałku, pragnę życzyć Wam wesołych, przede wszystkim rodzinnych i spokojnych świąt Bożego Narodzenia. Żebyście w końcu wypoczęli i zapomnieli o codziennych troskach. Odpoczywajcie, napełniajcie brzuchy na maksa, cieszcie się z prezentów i integrujcie się z rodzinami.:) Wszystkiego dobrego!~

18 grudnia 2018

Zakład~cz.7 [Yuta&WinWin]



         
                          Nie potrafię wysiedzieć w domu. Samotność strasznie mnie przytłoczyła, a ja na siłę szukam coraz to nowszego sposobu, by mieć kontakt z ludźmi. Szlajam się po klubach, kłamiąc przed samym sobą, że się świetnie bawię. Prawda jest taka, że piję na umór, wracając później z ogromnym trudem do mieszkania. Czasami przejdę się na uczelnię, jednak w większości przypadków spędzam całe dnie w domu. Bardzo tęsknię za Sichengiem. Nie ma chwili, podczas której bym o nim nie myślał, jednak z każdą, kolejną myślą uświadamiam sobie, że straciłem go na dobre...
- Dobrze, że nie brałeś samochodu. - spojrzałem na Taeyonga, otwierając drzwi do jego ulubionego klubu.
- Czemu?!
- Będziemy mogli pić do nieprzytomności!
- Idę dzisiaj jako twój opiekun! Ostatnio przeginasz! - parsknąłem jedynie śmiechem, podchodząc do baru.
- Yuta! Co dla ciebie?! - cóż... ostatnio bywam w tym miejscu codziennie, przez co stałem się rozpoznawalny wśród tutejszych barmanów.
- To co zwykle!
- Już się robi! - Tae spojrzał na mnie wielkimi oczyma, szturchając moje ramię.
- To co zwykle?!
- 40 szotów! Wystarczy nam na rozgrzewkę! 
- Zapytam jeszcze raz! To co zwykle?! To ile razy byłeś tutaj beze mnie?! - wzruszyłem jedynie ramionami, wpatrując się w chłopaka, przygotowującego nam alkohol - Yuta! 
- Daj już spokój! Chcę się dobrze bawić, a nie słuchać twoich pouczeń! - oparłem się o bar, obserwując przy tym parkiet. Znam tu już praktycznie każdego. Ten klub to najgorsza speluna z możliwych, więc przychodzi tu raczej stałe grono. Nowi ludzie po zobaczeniu go od razu się wycofują. W pewnym momencie podbiegła do mnie krótkowłosa dziewczyna, szeroko się przy tym uśmiechając.
- Yuta! 
- Hej! - objąłem ją, dając jej przy tym buziaka w policzek - Co tam?! 
- To co zwykle! - Yuji przeniosła wzrok na Taeyonga, lekko się przed nim kłaniając - Przyszedłeś z kolegą?! 
- Dzisiaj możesz zabawić się z nim! Na pewno nie odmówi!
- W sumie czemu nie! Przemyślę to! - mówiąc to, uśmiechnęła się w kierunku mojego przyjaciela. Zaraz po tym jednak zniknęła na parkiecie wśród rozbawionych ludzi.
- Yuta, szoty dla ciebie! - spojrzałem na barmana, rzucając na ladę pieniądze.
- Dzięki! - wypiłem jednego z nich, spoglądając na zdezorientowanego Tae - Częstuj się!
- Co to miało być?! 
- Niby co?!
- Co to za laska?!
- Stara znajoma! - wypiłem pięć kolejnych kolejek, po czym podsunąłem jeden z kieliszków pod nos chłopaka - Pij! 
- Kurwa, co z tobą?! Kto to był?! 
- Nieważne.. - burknąłem pod nosem, wpatrując się w jeden z kieliszków. Ostatnio robię złe rzeczy i zachowuję się jak skończony idiota, ale gdy wypiję, mój umysł przestaje pracować. Poza tym czuję się jak kompletne gówno i nie jestem w stanie poradzić sobie z niczym. Czasem odnoszę wrażenie, że przy Sichengu stałem się lepszym człowiekiem. Bez niego znów jestem starą wersją siebie, której nie cierpię.
                  Po upływie kilku godzin, czułem, że ledwo trzymam się już na nogach. Moje i Tae drogi się rozeszły i każdy z nas bawił się we własnym gronie znajomych. Dopiero gdy było ze mną naprawdę źle, poczułem, że potrzebuję jego pomocy. Wstałem więc od stolika, idąc powoli w kierunku sali. Dudniąca muzyka i ciężkie opary alkoholu nie ułatwiały mi sprawy. Czułem się fatalnie.. jak co wieczór. Usiadłem na jednym z barowych krzeseł, kładąc głowę na betonowej ladzie. Wiem, że upadłem bardzo nisko, ale tak cholernie tęsknię za tym dzieciakiem, że nie potrafię sobie z tym wszystkim poradzić.
- Coś ci podać?! - zaprzeczyłem skinieniem głowy, czując jak skręca mnie od środka - A gdzie ten twój kolega?!
- Nie wiem.
- Co?!
- Nie wiem! 
- Poszukam go! Źle wyglądasz! - czekałem i czekałem i nie mogłem się doczekać. Przecież Taeyong by mnie tu nie zostawił. Fakt... miał prawo być na mnie zły, ale znam go i wiem, że choćby nie wiem jak źle było między nami, nigdy by mnie nie opuścił - Tu siedzi!
- Yuta! - poczułem ostre szarpnięcie. Skrzywiłem się jedynie, niechętnie prostując swoje ciało - W porządku?! Hej! 
- Zabierz go lepiej do domu! 
- Zawsze taki jest?!
- Co wieczór!
- Co.. co wieczór?! Ja pierdzielę.. - Tae pomógł mi wstać, łapiąc mnie przy tym w pasie - Wychodzimy! - nie pamiętam, jak znalazłem się na dworze, ale gdy uderzyło we mnie chłodne, nocne powietrze, poczułem się znacznie lepiej - Siadaj. - usiadłem na chłodnej ziemi, opierając się plecami o boczną ścianę klubu - Oddychaj głęboko. 
- Przepraszam. - usłyszałem głośne westchnięcie. Chłopak kucnął przede mną, głaszcząc mnie przy tym po głowie.
- Yuta, co z tobą? 
- Jestem kompletnym zerem.. - pociągnąłem nosem, rozklejając się. Co noc, gdy za dużo wypiję, nachodzą mnie różne myśli, jednak za każdym razem towarzyszy mi jedna i ta sama myśl: "jestem zerem i nic tego nie zmieni".
- Nie pieprz głupot.
- Kiedy to prawda. - czknąłem, czując jak zbiera mi się na wymioty - Fuck.. - odwróciłem się plecami do przyjaciela, zwracając to, co wypiłem.
- Nigdy nie widziałem cię w takim stanie. - westchnął ponownie, głaszcząc mnie po plecach - Wal na maksa.. może się lepiej poczujesz. - pod jakim względem? Jedynie pozbędę się alkoholu, ale to nie naprawi mojej psychiki i nie uspokoi moich wyrzutów sumienia - Yuta.. - wytarłem usta, wstając dość chwiejnym krokiem.
- Przepraszam.
- Wymiotowałeś krwią. - nie pierwszy raz. Spojrzałem jednak na przyjaciela, wymuszając przy tym uśmiech.
- To szoty.
- Nie rób ze mnie kretyna.
- Poważnie.. później piłem coś.. coś czerwonego. Nie wiem co to było. 
- Yuta, wiem co piłeś.
- Chodźmy już do domu.. strasznie źle się czuję. 
- Ale rano o tym pogadamy. Nie odpuszczę ci.
- Rano.. a teraz już chodź. - po około 40-stu minutach dotarliśmy do mojego mieszkania. Taeyong pomógł mi dojść do łóżka i jako tako przygotować się do spania. W momencie, w którym kładł mnie do łóżka, usłyszałem jego głośne westchnięcie - Co jest?
- Masz na szafce zdjęcie z Sichengiem. 
- Szczyt żenady, co? 
- Nie. - chłopak sięgnął po ramkę ze zdjęciem, na którym obejmuję roześmianego w najlepsze 18-latka. Uwielbiam to zdjęcie. Byliśmy wtedy w kinie. Po filmie zabrałem go na kolację, gdzie zrobiliśmy to zdjęcie. Wyszło to zupełnie spontanicznie, a uwierzcie mi, że efekt jest niesamowity - To samo zdjęcie wisi nad biurkiem Sichenga.
- Naprawdę?
- Mm... nigdy nie widziałem, żeby się tak uśmiechał. 
- Mam nadzieję, że wkrótce znowu zobaczysz. - szepnąłem, kładąc się do łóżka.
- Tylko ty potrafiłeś tak na niego wpłynąć. - zacisnąłem dłoń na kołdrze, starając się powstrzymać łzy. Jestem pewien, że jakbym był teraz sam, już dawno dałbym upust emocjom. Za każdym razem gdy kładę się spać, patrzę na to zdjęcie. Na ten piękny uśmiech, w którym się zakochałem i za którym teraz tak bardzo tęsknię. Ile bym dał żeby cofnąć czas. Dlaczego to nie jest takie proste? - Pogadamy o tym rano.. śpij. 



*

                             Obudziłem się z koszmarnym bólem głowy. Jęknąłem jedynie, szukając po omacku butelki z wodą, którą zawsze trzymam przy łóżku.. tak na wszelki wypadek.
- Wody?
- Mhmm. - nie otwierając oczu, oparłem się na przedramionach, starając się jakoś dojść do siebie. 
- Pomóc ci?
- Nie no.. dam radę. - odpowiedziałem ochrypniętym głosem, wypijając całą, półtoralitrową butelkę wody - O matko.
- Jak się czujesz? - położyłem się z powrotem do łóżka, biorąc przy tym głęboki oddech.
- Bywało lepiej. 
- Zrobię ci herbatę.
- A daj spokój. - przerzuciłem rękę przez leżącego obok mnie Taeyonga, czując jak znów odpływam. Przyjaciel ułożył jedynie dłoń na moim ramieniu, delikatnie mnie po nim głaszcząc. Cieszę się, że przy mnie jest. Cholernie go teraz potrzebuję, więc jestem mu za to niesamowicie wdzięczny.
- Yuta..
- Mmm.
- Cholera jasna. - chłopak zerwał się, sięgając po leżące na szafce nocnej chusteczki - Siadaj. - chyba nie wytrzeźwiałem do końca. Usiadłem z lekkim trudem, czując jak ten przykłada do mojego nosa wspomniane wcześniej chusteczki.
- Co..
- Wstawaj... No wstawaj, musisz iść do łazienki. - spojrzałem na nie, widząc że są one pobrudzone krwią. Kurwa mać, co się ze mną dzieje? Mam tak od kilku dni i niesamowicie zaczyna mnie to irytować. Do tego jestem ciągle śpiący, a wieczorami miewam podwyższoną temperaturę. Z początku myślałem, że to jedynie przeziębienie, ale te wymioty i krwotoki z nosa mogą zwiastować coś poważniejszego - Pochyl się nad umywalką. Przyniosę ci lód. - skinąłem jedynie głową, robiąc to, co nakazał mi przyjaciel. Może to na wskutek stresu? Albo ostro przeginam z alkoholem? W sumie te opcje są dość prawdopodobne - Jutro idziesz do lekarza, nie żartuję. - Tae przyłożył lód do mojego nosa, uważnie mnie przy tym obserwując.
- Nie ma takiej potrzeby.
- Nie pieprz, okej? Osobiście cię tam zaprowadzę. 
- Po prostu jestem zmęczony.
- Tak? A to, że rzygasz jak kot i to na dodatek krwią, też jest ze zmęczenia?
- Kto wie..
- Jak cię słucham, to mam ochotę cię zabić, wiesz? Pieprzysz jak potłuczony..
- Dobra, nie denerwuj się.
- Nie denerwuj się.. coś ci jest i trzeba to sprawdzić. 
- Sprawdzisz, okaże się, że nic mi nie jest i będziesz tylko zły, że zmarnowałeś na to czas.
- Przynajmniej będę zły mając spokojną głowę. - mówiąc to, zabrał chusteczki z mojej twarzy, wzdychając - Chyba jest okej. 
- Oczywiście, że jest okej. - przepłukałem twarz zimną wodą, wymuszając przy tym uśmiech - To co? Kawy?
- Ja zrobię. Idź do pokoju.
- Nie rób ze mnie kaleki.
- Nie robię, ale idź się położyć.
- Ale..
- Będę chciał z tobą pogadać. - znacie ten dyskomfort gdy ktoś ci mówi, że musi z tobą pogadać, a ty przypominasz sobie najczarniejsze scenariusze ze swojego życia? Właśnie tak się teraz czułem.. Rozsiadłem się wygodnie na kanapie, przykrywając się ciepłym kocem. Byłem bardzo ciekaw tego, o czym chce rozmawiać ze mną Taeyong. Mam nadzieję, że poprzedniego wieczoru nie zrobiłem niczego głupiego... - Trzymaj. Tylko się nie poparz. 
- Dzięki. - chłopak usiadł obok mnie, wbijając we mnie wzrok - Coś zrobiłem, tak?
- Po kolei. - Tae westchnął, przecierając dłońmi zmęczoną twarz - Za dużo się dzieje od samego rana..
- Taeyong, co jest? - naprawdę się bałem, a każda kolejna sekunda jedynie potęgowała mój lęk.
- Słuchaj.. wczoraj w klubie rozmawiałeś z jakąś dziewczyną..
- Tak... z Yuji. 
- Właśnie.. powiedziałeś... powiedziałeś coś w stylu, że może się ze mną zabawić. - chłopak parsknął śmiechem, sięgając po swoją kawę - Rozumiem, że wcześniej kochała się z tobą. - zagryzłem wargę, odwracając przy tym wzrok - Wiem, że potrafiliśmy robić różne głupie rzeczy na imprezach, tylko... tylko chciałbym wiedzieć, ile miałeś takich lasek?
- Jakie to ma znaczenie?
- Spałeś z nią po tym, jak rozstałeś się z Sichengiem?
- Nie rozumiem tego przesłuchania...
- Nie, to nie jest przesłuchanie.. Chcę cię zrozumieć. Widzę, że coś jest nie tak. 
- Następne pytanie.
- Yuta.. chciałeś ze mną poważnie rozmawiać. Rozmawiajmy. - wziąłem głęboki oddech, odkładając kubek na stół, po czym nakryłem się dokładniej kocem - Powiedz mi, co cię boli.. 
- Nie dam rady. 
- Stary.. - Tae usiadł bliżej mnie, łapiąc mnie za rękę - Tęsknisz za Sichengiem, tak? 
- Oczywiście, że tak.. Cholernie za nim tęsknię. - westchnąłem, unosząc niepewnie wzrok - Czuję się jak skończony idiota.. To miał być tylko głupi zakład.
- Ale się zakochałeś i nie widzę w tym nic złego.
- Jasne... doskonale wiemy, że gardzisz pedałami. 
- Nie.. chcę żebyś był szczęśliwy z Sichengiem.
- Ale nie będziemy... Nie będziemy, bo spieprzyłem sprawę, a Sicheng nie chce mnie znać. - zacisnąłem wargi, czując cisnące się do moich oczu łzy - Zaraz będę wyć, a nie chcę wyjść na debila. 
- Daj spokój... płacz, jeśli chcesz. 
- Tae, o co ci chodzi? - chłopak splótł nasze dłonie, wzdychając.
- Biegasz na imprezy i sypiasz z przypadkowymi laskami żeby zapomnieć o Sichengu? - poczułem jak moje serce przyspiesza. Przełknąłem jedynie głośno ślinę, uciekając przy tym wzrokiem.
- Nie zapomnieć... i nie tylko z laskami. - wydusiłem przez ściśnięte gardło, wstając gwałtownie z kanapy. W pokoju panowała kompletna cisza. Czułem się z tym okropnie, bo wiedziałem, że wyszedłem przed swoim najlepszym kumplem na dewianta i zboczeńca, który szuka przygód na każdym kroku - Taeyong, ja sobie nie radzę.. Potrzebuję go, rozumiesz? - uderzyłem ręką o ścianę, po czym osunąłem się na podłogę, płacząc przy tym jak dziecko - Bez niego jestem nikim.. Nikim! - poczułem jedynie jak chłopak klęka za mną. Po chwili odwrócił mnie do siebie, mocno mnie przytulając. Nic nie mówił.. i dobrze. Wystarczyło mi to, że w końcu wyrzuciłem z siebie coś, co koszmarnie mnie męczyło i że Tae chyba mnie zrozumiał - Czuję się jak śmieć. 
- Coś ty nawywijał.. - szepnął, głaszcząc mnie po plecach.
- Potrzebuję go. Tae..
- Wiem. Wszystko wiem. - płakałem przez najbliższą godzinę. Musiałem w końcu wyrzucić z siebie cały żal... chciałem, by ktoś mnie wreszcie wysłuchał. Żeby ktoś po prostu przy mnie był. Zmęczony płaczem i męczącym mnie kacem, zasnąłem. Obudziłem się, gdy na dworze było już ciemno. Przynajmniej czułem się znacznie lepiej niż rano, a czułem, że przede mną kolejna rozmowa z moim przyjacielem. Wyszedłem niechętnie z sypialni, widząc palące się w kuchni światło. Taeyong siedział przy stole popijając przy tym intensywnie pachnącą kawę. Wpatrywał się w nią z wyraźnie zmartwioną miną, bardzo mocno o czymś rozmyślając.
- Taeyong.. - chłopak uniósł głowę, lekko się uśmiechając.
- Jak się spało?
- W porządku. - usiadłem na wprost niego, wbijając wzrok w drewniany stół.
- Zrobię ci coś jeść.
- Nie.. niczego nie przełknę. 
- Rozmawiałem z Sichengiem. - uniosłem gwałtownie głowę, widząc lekki uśmiech na twarzy przyjaciela - Prosił żebyś przeszedł się do lekarza.
- Po co mu o tym mówiłeś?
- Żebyś miał motywację. Wiem, że mnie byś nie posłuchał. 
- Nie powinieneś się nim wysługiwać... wyrządziłem mu wystarczająco krzywdy. 
- Wyrządziliśmy... ale on nadal cholernie się o ciebie martwi. - skinąłem głową, głęboko przy tym wzdychając - Słuchaj Yuta... ja wiem, że ten dzień nie należy do najlepszych, ale mam do ciebie jeszcze parę pytań.
- Chyba już nie mam nic do ukrycia. 
- Jest mi cholernie niezręcznie, ale.. 
- Dawaj. - wzruszyłem ramionami, patrząc na niego beznamiętnie.
- Co ci przyszło do głowy żeby sypiać z facetami?
- Chyba nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. 
- Ale..
- Nie wiem... może to była forma sprawdzenia się? Ukarania?
- Ukarania? 
- Robili ze mną co chcieli.. - parsknąłem śmiechem, czując jak po moim policzku spływa łza - Błagam cię, nie mów o niczym Sichengowi. 
- Niczego mu nie powiem.. Boże, Yuta..
- Wiem, jestem idiotą. Skończonym idiotą.. - spojrzałem na przyjaciela, wycierając pospiesznie policzek - Przepraszam Tae, ale chciałbym już zostać sam.
- Nie mogę cię zostawić..
- Nie mam dwóch lat. Poradzę sobie. 
- Yuta..
- Za dużo się dzisiaj wydarzyło. Zrozum, że muszę sobie wszystko poukładać.
- A twoje zdrowie?
- Taeyong.. doceniam to, że się o mnie martwisz, naprawdę. Ale dzisiaj już wystarczająco się nad sobą użalałem... czuję się jak frajer. 
- Powiedziałem ci, że to nie wstyd.. 
- Przestań już, okej? - wstałem od stołu, podchodząc do kuchennego okna - Chcę zostać sam. 
- Nie potrafisz mówić o swoich emocjach.. 
- Nie potrafię.. czasami pewne rzeczy wolę zostawić dla siebie. 
- Myślisz, że powrót Sichenga by wszystko zmienił? - uderzyłem ręką o blat, ponownie się rozklejając - Postaram się o to.. nie mogę patrzeć, jak się męczycie. 
- Taeyong.. 
- Jasne.. już mnie nie ma. - westchnął, idąc w kierunku drzwi. Wiem, że nie powinienem go tak traktować, ale nagromadziło się we mnie tak wiele emocji, że nie potrafiłem nad nimi zapanować. Doceniam to, że był przy mnie cały dzień, ale czuję, że muszę teraz pobyć sam ze sobą i swoimi pogmatwanymi myślami... tak chyba będzie lepiej.


*

                          Minęło kilka dni. Był już dość późny wieczór. Po kolejnej walce z krwotokiem z nosa, ruszyłem do swojego ukochanego łóżka. W momencie, w którym na nim usiadłem, usłyszałem dźwięk telefonu. Nie patrząc na to, kto dzwoni, odebrałem go, wbijając wzrok w zdjęcie uśmiechniętego 18-latka.
- Słucham.
- Cześć Yuta. - zamurowało mnie. Autentycznie zaniemówiłem. Gdy usłyszałem głos Sichenga, moje serce niemalże się roztopiło - Ja... dzwonię tylko żeby się zapytać, czy wszystko z tobą w porządku.
- T... tak.. Strasznie się cieszę, że zadzwoniłeś. - usłyszałem jego ciche westchnięcie. Przysięgam, że jest to najlepsza rzecz, jaka spotkała mnie od wielu, wielu dni.
- Byłeś u lekarza? 
- Nie miałem na to czasu. 
- Yuta, proszę cię. 
- Dlaczego tak ci na tym zależy? 
- Sam nie wiem.. Powinieneś być mi całkowicie obojętny. - przełknąłem z trudem narastającą w gardle gulę, sięgając po moje ulubione zdjęcie.
- Sicheng..
- Zadzwoniłem tylko, żeby ci przypomnieć o badaniach..
- Posłuchaj mnie..
- Na razie. - rozłączył się. Zacisnąłem wargi, czując cisnące się do oczu łzy. Chciałem go przeprosić.. powiedzieć, że bardzo za nim tęsknię i że go kocham, ale Sicheng nie dał mi nawet dojść do słowa. Jedno jest pewne.. nie poddam się tak łatwo i będę o niego walczyć, choćby nie wiem co. Muszę tylko odpowiednio to rozegrać. Fakt, że Sicheng sam do mnie zadzwonił, okazując mi przy tym odrobinę uwagi i zainteresowania moją osobą sprawił, że znów nabrałem chęci do działania.


*

                         Piłem dziś cały dzień. Czuję, że staję się osobą, którą nigdy dotąd nie byłem. To Taeyong pił zawsze na umór, nie umiejąc się kontrolować, a ja byłem tym "porządnym" chłopakiem, który go pilnował. A teraz? Teraz role całkowicie się odwróciły. Piję już nie tylko na imprezach i z moim przyjacielem. Piję, kiedy jestem sam w domu, a to jest bardzo niepokojące. 
Wsiadłem do samochodu, sięgając po leżącą na podłodze butelkę wody. Po wypiciu kilku solidnych łyków, zapiąłem pasy odpalając auto.
- No to jazda.. - czknąłem, ruszając w kierunku willi mojego przyjaciela i jego młodszego brata. Czułem, że jeśli nie porozmawiam z Sichengiem, to oszaleję. Tęsknota za nim zabija mnie z każdym, kolejnym dniem. Nigdy nie byłem zakochany, a już na pewno nie w chłopaku. Nie sądziłem, że tak mocno przywiążę się do tego dzieciaka i że będę w stanie zrobić dla niego absolutnie wszystko. Po przejechaniu dość sporej odległości, która była dla mnie niezłym wyzwaniem, dotarłem pod dom Taeyonga i Sichenga. Mój plan nie był zbyt mądry, ale jestem już tak zdesperowany, by go odzyskać, że jestem w stanie zrobić każdą, nawet najgłupszą rzecz. Wszedłem do ogrodu, po czym poszedłem za dom, gdzie znajdował się pokój nastolatka. Wiedziałem, że mi nie wybaczy, ale chciałem spróbować, by mieć choć na moment czyste sumienie. Włączyłem na przenośnym głośniku piosenkę, przy której Sicheng pocałował mnie po raz pierwszy. Zawsze gdy jej słucham, myślę o tym gnojku. W końcu jakby nie patrzeć, mówi samą prawdę. Gdy Freddie Mercury zaczął śpiewać fragment "Love of my life...", zacząłem mu wtórować, czując, że robię z siebie kompletne pośmiewisko. 
- Sicheng, kocham cię! - wtedy też ujrzałem w ogromnym oknie, smukłą sylwetkę chłopaka. Wpatrywał się we mnie przez chwilę wielkimi oczyma, jednak zaraz po tym zasłonił ciemne zasłony, całkowicie się ode mnie odcinając. Nie poddawałem się. Darłem się w niebo głosy, starając się pokazać mu, jak ważną jest dla mnie osobą. W pewnym momencie drzwi wychodzące na ogród otworzyły się, a z nich wybiegł zaskoczony nastolatek. 
- Co ty wyprawiasz? - zapytał, ściszając muzykę - Oszalałeś?
- Poznajesz tą piosenkę? 
- Poznaję.. - chłopak owinął się dużym, puchatym swetrem, uważnie mi się przyglądając - Jesteś pijany. 
- Sichengie. - upadłem przed nim na kolana, łapiąc go za drobne dłonie - Wybacz mi, błagam cię. Strasznie cię kocham i tęsknię za tobą.
- Przestań. - owinąłem ręce wokół jego bioder, wtulając tym samym twarz w jego płaski brzuch - Yuta..
- Sicheng, przepraszam. Ten zakład to był błąd... błąd, rozumiesz? Kocham cię, uwierz mi.
- Yuta, okłamałeś mnie i strasznie skrzywdziłeś.. 
- I zrobię wszystko, żeby to naprawić. Daj mi szansę. 
- Co.. Yuta, co ty tu robisz? - oderwałem się od 18-latka, widząc wybiegającego z domu Taeyonga.
- Zajmij się nim.. - burknął Sicheng, robiąc gwałtowny krok w tył.
- Ale co tu się dzieje? - przyjaciel chwycił mnie w pasie, pomagając mi wstać - Wstań chłopie... Śmierdzi od ciebie alkoholem.
- Znowu się upił. - szepnął nastolatek, wycierając mokry policzek.
- Sichengie.. - chciałem dotknąć jego twarzy, jednak ten odtrącił moją rękę, wybuchając przy tym płaczem.
- Mówiłem ci, że nie chcę cię nigdy więcej widzieć. 
- Młody..
- Dajcie mi święty spokój. - po tych słowach ruszył pędem do domu, trzaskając ostentacyjnie drzwiami. 
- Sicheng..
- Chodź.. chodź do środka, ja z nim pogadam. 
- Co ja mam robić? 
- Weź się w końcu w garść, do cholery. Walisz jak menel z dworca. 
- Ja chcę tylko go odzyskać. 
- Raczej mało kto będzie chciał być z chłopakiem-alkoholikiem, wiesz? Musisz się w końcu za siebie wziąć. - Tae wprowadził mnie do domu, po czym zaczął prowadzić mnie do swojego pokoju - Jak się tu dostałeś w tym stanie?
- Samochodem. 
- Chyba sobie żartujesz.
- Nie.
- Kurwa... jesteś największym idiotą jakiego znam. 
- Wiem. - chłopak położył mnie na swoim łóżku, zdejmując ze mnie kurtkę i buty.
- Zostaniesz na noc u mnie, a jutro rano osobiście zawiozę cię do lekarza... dalej tak nie będzie. 
- Ale..
- Nie dyskutuj, bo oberwiesz w pysk. Ten alkohol całkowicie wyżarł ci mózg. 
- Ale Sicheng..
- Zostaw to mi, okej? Pokazując mu się w takim stanie, ranisz go jeszcze bardziej. - pewnie ma rację, ale ja nie potrafię zapanować nad tęsknotą za nim. Przez to robię masę głupich rzeczy, robiąc z siebie kompletnego debila. Może to, że go nachodzę i ciągle o sobie przypominam, rzeczywiście go rani? Ale jak z drugiej strony mam o niego zawalczyć? Pierwszy raz w życiu czuję się tak pogubiony...





~c.d.n.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------