29 kwietnia 2015

Mark & JB ~cz.5 [Miłość ze szkolnej ławki]

~1 ~2 ~3 ~4


                Całą noc myślałem nad tym, czy porwanie mamy ma jakieś powiązanie z moją przeszłością. Może dorosły już teraz Jihoon chce się na mnie zemścić? W końcu przynosiłem mu spore dochody... codziennie miałem klientów płacących grube tysiące za spotkanie ze mną. Jihoon nie miał na co narzekać, bo zwykle połowa tych pieniędzy szła do niego. Nawet jeśli to odwet z jego strony, to co wspólnego ma z tym moja mama? Czemu to właśnie ona ma płacić za moje szczeniackie błędy i wybryki? Strąciłem z blatu kubek z gorącą kawą i wziąłem głęboki oddech.... wariowałem. Czułem, że powoli przestaje być tym samym, potulnym chłopakiem co kiedyś. Dopiero teraz widzę jak przekroczenie progu w dorosły świat boli. Zaczynam odpowiadać za błędy z lat gimnazjalnych i teraz to ja muszę pomóc mamie i chronić ją jak największy skarb. Do tej pory ona to robiła, ale w ciągu ostatnich dni role się odwróciły. 
Byłem cholernie zmęczony. Nie spałem od dwóch dni, bo ciągle myślałem o mamie, Marku i tym pieprzonym, Seoulskim życiu. Przyjezdni zachwycają się pięknem i odmiennością tego miejsca. Owszem... Seoul jest niesamowity pod każdym względem. To właśnie tutaj tradycja miesza się z nowoczesnością... to stąd pochodzą trendy, które z czasem promowane są na całym świecie... stąd wywodzi się muzyka uwielbiana przez młodzież i to właśnie tutejsze jedzenie jest tak bardzo chwalone przez turystów. Można by rzec, że Seoul jest takim przyziemnym rajem. Z pozoru może i tak. Dopóki miasto cię nie wciągnie, jesteś bezpieczny i dalej możesz żyć cudownymi, wyimaginowanymi wyobrażeniami. Gorzej jeśli po dłuższym czasie bytowania tutaj poznasz prawdziwe, niebezpieczne oblicze stolicy Korei. Podczas zwykłego spaceru po Seoulskich ulicach możesz być świadkiem gwałtu, morderstwa czy porwania. W ulicznych zakamarkach, zamieszkiwanych przez gangi możesz stracić życie od tak...np. dlatego, że nie spodobała im się twoja fryzura czy kolczyk w nosie. Dalej nie rozumiem tego, skąd w ludziach jest aż tyle nienawiści i agresji? Dlaczego w dzisiejszym, zabieganym świecie nie potrafimy już ze sobą normalnie rozmawiać, tylko wszystko załatwiamy pięścią i wrzaskiem? Dokąd dalej chce zmierzać ten popieprzony świat? Niedługo na śmierć skazywani będą ludzie nieumiejący poprawnie zaparkować. To śmieszne i zarazem bardzo smutne i niestety prawdziwe. Miałem dość... dość takiego życia. Życia w ciągłym strachu i niepewności. Jednego dnia jesteś, na drugi dzień twoja klepsydra wisi na drzwiach domu, w którym mieszkałeś. 
Lekko poddenerwowany spojrzałem na zegarek.... dochodziła 15. Moje serce biło jak szalone. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak się bałem. Bałem się kogo spotkam w umówionym miejscu... kto jest porywaczem i przede wszystkim czy spotkam tam moją mamę żywą. Powolnym krokiem ruszyłem do pokoju, z którego słyszałem dźwięk dzwoniącego telefonu. Czułem się jak w scenie wyciągniętej rodem z horroru. Dziwne porwanie, niespełniona miłość, pusty, zagracony dom i dźwięk telefonu rozbrzmiewający w głuchej ciszy. Znów się bałem... w sumie powinienem przywyknąć... każdy mój dzień był przepełniony strachem. Spojrzałem na komórkę... Mark. Odetchnąłem z ulgą i odebrałem.
- Słucham..
- Możemy się spotkać i porozmawiać?
- Jestem dzisiaj zajęty...
- Wi....- Mark odchrząknął - Cholerny wiatr...nie słyszę cię przez niego...
Coś mi tu nie grało... Czy on chciał powiedzieć "wiem"? Skąd do cholery jasnej wie, co dzisiaj będę robił?! Może to rzeczywiście on stoi za porwaniem mojej mamy? Ale po co miałby ją porywać? O co tu chodzi do diabła?!
- Chciałeś powiedzieć "wiem"?....skąd wiesz co będę dzisiaj robił?
- Nie wiem o czym mówisz... chciałem się z tobą spotkać i porozmawiać o wczorajszej sytuacji.
- Zapomnij o tym...to nic takiego.- rzuciłem, po czym pośpiesznie się wyłączyłem. Czyli to Mark? Nie... to nie niemożliwe... to musi być tylko moja chora fantazja. Wariuję... powoli zamieniam się w kogoś kim nie jestem. Nie dość, że muszę użerać się z tym zagmatwanym światem, to jeszcze mam z nim walczyć w nie swoim ciele? Nie... to za dużo jak dla mnie. Błagam, niech mnie ktoś stąd zabierze. Gdziekolwiek...byle jak najdalej stąd. Jeśli zasłużyłem na niebo, to chcę się już w nim znaleźć. Może tam odetchnąłbym w końcu od zmartwień życia codziennego? Nie wiedziałem już co mam myśleć o tej sprawie. Każdy był dla mnie podejrzany i każdy wyglądał jak porywacz. Jeśli poznam prawdziwego sprawcę porwania mojej mamy dam mu wszystko czego zechce... niech da tylko mojej rodzinie spokój. Osunąłem się na ziemię i wbiłem wzrok w garderobę znajdującą się na końcu korytarza. Nie wiem czy było to spowodowane zmęczeniem, ale wydawało mi się, że coś poruszało ubraniami... zupełnie tak, jakby ktoś się tam ukrywał. Czułem jak żołądek podchodzi mi do gardła. Co jeśli to jeden z członków gangu? Przecież w domu panowała głucha cisza...usłyszałbym jakby ktoś tutaj wchodził. Chybaże ten ktoś przesiadywał tu od dawna... zamarłem. Czy od trzech dni przebywam pod jednym dachem z zabójcą? Na samą myśl przechodziły mnie ciarki. Miałem ochotę uciec i nigdy nie wracać do tego domu. Z drugiej jednak strony, skoro chciałem odejść z tego świata, to chyba nie powinienem bać się spotkania ze śmiercią. Nie ma sensu uciekać od czegoś, czego się pragnie, prawda? Mimo początkowego oporu, coś pchnęło mnie bym poszedł w stronę garderoby. Chwiejnym krokiem ruszyłem na spotkanie ze śmiercią. Ciekawiła mnie. Odkąd pamiętam pragnąłem zobaczyć co się ze mną stanie po mojej ostatniej sekundzie życia. Teraz możliwość dostrzeżenia tego jest tak blisko. Niemalże na wyciągnięcie ręki. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka. Wcześniejsze ruchy ubrań jakby nagle ustały.
- Kto tu jest?- starałem się być opanowany, ale mimo starań mój głos drżał. Nikt nie odpowiadał... czyżby rzeczywiście były to tylko i wyłącznie objawy zmęczenia? W pewnym momencie poczułem za sobą czyjś oddech... zamurowało mnie. Wbiłem oczy w ścianę znajdującą się naprzeciwko mnie. Bałem się poruszyć nawet jednym palcem - K... kim jesteś?- szepnąłem i zacisnąłem mocno oczy. Zawsze tak robiłem, gdy byłem dzieckiem... zamykałem oczy i potwór z szafy znikał. Nie wiem w jakim celu zrobiłem to teraz. Czyżbym za wszelką cenę pragnął powrotu do przeszłości? A może po prostu chciałem, by i ten potwór po zamknięciu oczu zniknął i zostawił mnie w spokoju? Czułem jak w przeciągu sekundy całe moje życie przemknęło mi przed oczami. 
- Nie odwracaj się, dobrze ci radzę...- niski, męski głos. Miałem wrażenie, że gdzieś go już słyszałem. Stałem wbity w ziemię, wpatrując się w białą ścianę. Czułem jak do oczu napływają mi łzy. Fakt... wielokrotnie próbowałem zmieniać swoje życie i starałem się by nie było ono zwyczajne, ale odkąd zaczęły mnie dotykać te wszystkie złe i bolesne doświadczenia, pragnąłem by wróciło ono do spokojnych chwil sprzed kilku lat. Teraz już wiem, że nie wolno pogrywać ze swoim życiem. Każdy ma przypisany scenariusz, którego musi się trzymać. Podjęta próba zmienienia go grozi poważnymi konsekwencjami, które wyjdą wcześniej czy później. 
- Kim jesteś?.... i co robisz w moim domu?- poczułem ostre narzędzie przesuwające się po moim karku. Wstrzymałem oddech i czekałem na następny krok mężczyzny. Bałem się, że jego kolejny krok będzie moim ostatnim. 
- Obserwuję cię.... to powinno ci wystarczyć.
- Po co?.... masz coś wspólnego z porwaniem mojej mamy?
- Nie mówię "nie"...Hm... szkoda, że taki los dotknął akurat ciebie. 
- Dlaczego wybrałeś akurat mnie?
- To nie ja cię wybrałem. Ja tylko miałem za zadanie obserwowanie ciebie. Muszę przyznać, że od czasu porwania twojej matki, twoje życie jest okropnie nudne.
- Gdzie ona jest...?
Usłyszałem cichy chichot mężczyzny i ostrze jadące wzdłuż mojego kręgosłupa. 
- Naprawdę myślisz, że ci powiem?... A właśnie, bym zapomniał... Jak tam układa ci się z Markiem?- co? Skąd on o nim wie? Czyżby rzeczywiście mój.. nazwijmy to chłopak należał do tego gangu? A może obserwują go ze względu na mnie? W tym momencie miałem w głowie totalny mętlik.
- Skąd o nim wiesz?
- Hmmm... Mark jest mi dość bliską osobą. Można by rzec, że jest mi.......jak brat.- nie wytrzymałem. Odwróciłem się gwałtownie, ale nikogo za sobą nie widziałem. Szybko sprawdziłem piętro i zbiegłem na dół, jednak nikogo nie znalazłem. O czym on mówił? Od samego początku czułem, że cała ta sprawa z Markiem śmierdzi. Czy to o jego rodzinie dudni cały Seoul? Czy to oni są nowym gangiem? Dlaczego Mark zrobił mi coś takiego? Pamiętam jego rozmowę z Jacksonem... mówił, że zna mnie dłużej niż mu się to wydaje. Do tego wiedział, że kiedyś mówiono do mnie JB. Skąd... skąd on o tym wszystkim wiedział? O co tu do cholery chodzi?
Szybko nałożyłem buty i ruszyłem w stronę metra. Byłem roztrzęsiony jak zastraszone zwierze. Po mojej głowie pałętała się setka różnych myśli związanych głównie z Markiem. Chyba źle zrobiłem wiążąc się z nim. Teraz dopiero widzę, że spowodowało to mnóstwo problemów w moim życiu. Wsiadłem w linię metra i ruszyłem w stronę umówionego miejsca. O niczym już nie myślałem... może nawet nie chciałem. Doszedłem do wniosku, że za dużo o wszystkim myślę i właśnie między innymi przez to mam tyle kłopotów. Wysiadając z metra skierowałem się do opuszczonej fabryki. Czułem dziwny spokój. Nie miałem przeczucia, że wszystko będzie dobrze... wręcz przeciwnie, ale mimo to mój umysł pochłonięty był błogą beztroską. Czyżby zmęczenie dawało się we znaki? Czy naprawdę jest mi już wszystko jedno? Chcę tylko by wypuścili moją mamę... ze mną mogą już robić co chcą. Wszedłem do fabryki. Dookoła panowała głucha cisza. Czułem ohydny zapach grzyba pomieszany ze stęchlizną... coś obrzydliwego. W środku nie widziałem nikogo, a mimo to czułem się obserwowany z każdej strony. Wyszedłem na środek budynku nerwowo się rozglądając. Z każdego okna parował dziwny, biały dym. Znów zacząłem się bać... nienawidzę tego uczucia.
- Punktualny jak zawsze. 
Odwróciłem się w stronę dobiegającego głosu i szeroko otworzyłem oczy. Nie spodziewałem się czegoś takiego...
- M...Mark?


~c.d.n.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

27 kwietnia 2015

Mark & JB ~cz.4 [Miłość ze szkolnej ławki]


                   
                   Nie spałem całą noc. Dochodziła 12, a ja z szeroko otwartymi oczyma leżałem na łóżku w pokoju mamy. Cały czas nerwowo zerkałem na znaleziony poprzedniej nocy list jakby to miało w czymś pomóc. Półprzytomny wsłuchiwałem się w cichy dźwięk chodzącego zegarka. Czułem jak mocno bije moje serce, które kłóciło się ze wspomnianym wcześniej odgłosem. Starałem się zrozumieć czym zawiniła moja mama i kto mógłby chcieć zemsty na niej, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić i jak jej pomóc. Wśród wszystkich złych i przytłaczających myśli przewijał się obraz Marka z wczorajszego wieczoru. Chciałem by teraz przy mnie był i powiedział co mam robić... chciałem żeby mi pomógł. Wyciągnąłem z kieszeni spodni telefon. Cztery nieodebrane połączenia od Marka. Nie miałem siły do niego oddzwaniać. Liczyłem na to, że zadzwoni jeszcze raz i będę mógł mu o wszystkim powiedzieć. Wtedy przypomniałem sobie, że od czterech godzin powinienem być w szkole. Jak gdyby nigdy nic poszedłem do swojego pokoju i zacząłem ubierać się w mundurek. Coś kazało spędzić mi ten dzień w normalny sposób. Podczas wykonywania codziennej monotonii myślami krążyłem wokół wczorajszego wypadku i porwania mamy. Schodząc na dół zerknąłem przelotnie na kuchnię i salon. Po ujrzeniu krwawej plamy do oczu ponownie napłynęły mi łzy. Co jeśli ją zabili i już nigdy jej nie zobaczę? Co jeśli zadania, które dostanę będą tylko grą mającą na celu przynieść jakieś korzyści porywaczom, a z czego ja nie dostanę nic? Dlaczego każdy dzień musiał być kolejnym gwoździem do mojej trumny? Czym zawiniłem, że ciągle dostaję po dupie? Dlaczego moje życie nie mogłoby być po prostu... zwyczajne... szare, monotonne, ale spokojne? Czemu każdego dnia musiałem zmagać się z przeciwnościami losu? Wiem... nikt nie mówił, że życie jest lekkie, ale wydaję mi się, że zwalanie całego zła na moje 18-letnie barki to stanowcza przesada. Wchodząc do kuchni sięgnąłem po notes, z którego mama zawsze wyrywała kartki, by napisać mi jakąś wiadomość. Wyrwałem jedną z nich i położyłem na stole. Następnie wyjąłem z plecaka długopis i napisałem wiadomość do niej: "Jestem w szkole. Nie martw się o mnie.". Sam nie wiem po co to zrobiłem. Gdzieś z tyłu głowy kryła się chyba iskierka nadziei, że po powrocie ze szkoły zobaczę w domu mamę, całą i zdrową. Zerknąłem ponownie na list i wyszedłem z mieszkania. Znalazłem się na osiedlowej uliczce z pozoru cichej i spokojnej. Wczoraj te wyobrażenia zostały zburzone. Zastanawiam się, dlaczego nikt z sąsiadów nie zareagował? Od środka dom wyglądał jak pobojowisko... nie wierzę, że nikt nic nie słyszał. Może nikt nie chciał słyszeć? Czemu ludzie widząc zło udają, że tego nie odczuwają? Czemu nie zareagują, nie pomogą? Rzucą tylko okiem na sytuację, po czym odwrócą się na pięcie i pośpiesznie odejdą, zostawiając ofiarę samej sobie. Ta świadomość, że żyję w tak zepsutym, pełnym nienawiści i egoizmu świecie boli. Gdybym mógł stworzyłbym świat na nowo. Wybiłbym wszystkich przestępców i kryminalistów, zgładziłbym grasujące gangi, wykastrował wszystkich zboczeńców i zwyrodnialców. Sądzę, że potrafiłbym uczynić ten świat lepszym. Teraz tylko pozostało pytanie jak to zrobić? Hm... chyba od tych wszystkich złych doświadczeń i przeżyć poprzewracało mi się w głowie. Ale z drugiej strony, czy to coś złego, że marzę o świecie pełnym dobra i spokoju? Z równymi prawami bez względu na to skąd pochodzisz i jaki status społeczny posiadasz. To chyba nie takie głupie... Zamyślony znalazłem się pod szkołą. Spojrzałem na budynek i westchnąłem. Nie miałem ochoty siedzieć w niej przez jeszcze pół dnia. Nie wiedziałem jak powinienem zachować się po spotkaniu Marka. Jesteśmy razem czy nie? W końcu się całowaliśmy...hm...ale co z tego? W dzisiejszych czasach każdy całuje się z każdym, potem idą ze sobą do łóżka i do widzenia... udają, że się nie znają. Nie chciałem, by po wczorajszym wieczorze nasza relacja wyglądała właśnie w ten sposób. Dzwonek... wzdrygnąłem się nieco na jego dźwięk. Po zerknięciu na zegarek zorientowałem się, że to czas na tzw. długą przerwę. Nienawidziłem kiedy na szkolne korytarze wylatywała masa uczniów... irytowali mnie. Ogólnie ludzie działali mi na nerwy. Grali przyjaznych, uczciwych, pomocnych... a tak naprawdę każdy nadawał na ciebie za plecami jak tylko miał do tego okazję. Za to właśnie nienawidzę ludzi... za ich dwulicowość, fałszywość i brak empatii.
Wszedłem do szkoły i skierowałem się w stronę szatni. Szczerze mówiąc miałem nadzieję, że nie natknę się dzisiaj na Marka... w sumie nikt inny poza nim by się do mnie nie odezwał...może to i lepiej. Zmieniłem buty i ruszyłem w stronę sali. Po drodze minąłem wiele osób, z którymi uczęszczałem do klasy, jednak nikt nie był łaskawy się ze mną przywitać. Jak już mówiłem byłem dla nich niewidzialny. W końcu stanąłem przed drzwiami do klasy, wziąłem głębszy oddech i je otworzyłem. Pusto... wszyscy uczniowie, włącznie z Markiem znajdowali się poza salą, co było dla mnie dziwne. Przecież Mark był nowy. Znam moją klasę i wiem, że nigdy nie zaproponowała by mu wspólnego wyjścia. Sam raczej też nigdzie nie poszedł. Wolałem jednak dać sobie z tym spokój... miałem teraz poważniejsze sprawy na głowie niż Mark i moja przygłupia klasa. Usiadłem w ławce i wyciągnąłem zeszyty. Cały czas zastanawiałem się nad zniknięciem mamy i nad tym, kto byłby do tego zdolny. Wprawdzie krążyły plotki, że w Seoulu grasuje nowy gang, ale jakoś specjalnie nie przykuwałem do tego uwagi. Hm... a może to rzeczywiście oni? Może moja mama to tylko przykrywka i tak naprawdę chodzi im o mnie? Ale z drugiej strony czego mogą chcieć ode mnie wyrzutki społeczne i zwyrodnialce? Jestem przecież tylko zwyczajnym uczniem klasy maturalnej... nic specjalnego. Wątpię żeby jakaś w miarę rozgarnięta, zorganizowana grupa przestępcza chciała mnie w swoich szeregach. A może im czymś podpadłem? Ale czym? Przecież całymi dniami siedzę w szkole, a później grzecznie wracam do domu. Nie wydaje mi się, by mój powrót do mieszkania w czymś im przeszkadzał. Westchnąłem i odwróciłem głowę w stronę okna wybiegającego na szkolny dziedziniec. Był ogromny. Zawsze w ciepłe dni gromadził setki uczniów. Ja tradycyjnie przebywając w klasie mogłem podziwiać ich głupie i dziecinne zachowanie. Czułem się jakbym patrzył na zwierzęta w zoo. Mnóstwo pustych panienek uganiąjąych się za szkolnymi przystojniakami, grupka kujonów, sportowcy, cheerleaderki, "gwiazdy" pochodzące z obrzydliwie bogatych rodzin, szkolni "gangsterzy" chcący za wszelką cenę zasłynąć tak jak prawdziwe, Seoulskie gangi, dusze artystyczne i zwyczajni szarzy uczniowie, nie przynależący do żadnej grupy. Chociaż ci ostatni siedzieli raczej w klasach i zajmowali się podziwianiem tego cyrku. W pewnym momencie poczułem przeciąg... ktoś musiał otworzyć drzwi do klasy. Przewróciłem oczami i spojrzałem w stronę źródła przeciągu. W drzwiach stał Mark, wpatrujący się we mnie ze strachem w oczach. Nie miałem pojęcia skąd wzięła się u niego taka reakcja. Odwróciłem się za siebie, ale nikogo tam nie było...musiał patrzeć na mnie.
- Mark...
Chłopak nic nie odpowiedział. Podbiegł do mnie i mocno przytulił do swojej klatki piersiowej. Czułem jego mocno bijące serce i drżące dłonie zaciskające się na moich włosach i marynarce.
- Nic ci nie jest...- szepnął, po czym pocałował mnie w głowę. Co miał na myśli mówiąc, że nic mi nie jest? Chciałem na niego spojrzeć, ale jego silny uścisk mi to uniemożliwiał.
- O czym ty mówisz?
Chłopak puścił mnie i usiadł na mojej ławce. Widziałem w jego oczach strach pomieszany z poczuciem winy. Ciekawe czym i komu zawinił. A może to on stoi za porwaniem mojej mamy? Może o wszystkim wie? Może myśli, że do porwania doszło kiedy byłem już w domu i coś mogło się stać również mi? W mojej głowie zaczęła rodzić się chora konfabulacja, ale coś w środku mnie miało wielką nadzieję, że to tylko moja niezdrowa fantazja. Nie chciałem wierzyć w to, że Mark należy do nowego, Seoulskiego gangu, o którym jest teraz wszędzie głośno. Byłby to chyba dla mnie najgorszy, możliwy scenariusz napisany przez życie. Nie chcę grać głównej roli w tak pokręconym, pełnym bólu i rozczarowań filmie... to nie dla mnie. Oczy Marka wyrażały ból. Widziałem, że usilnie chce mi o czymś powiedzieć, ale nie bardzo wie jak się do tego zabrać.
- Chcesz mi o czymś powiedzieć?- nie miałem ochoty na rozmowę z nim. Wolałem chyba żyć domysłami niż znać prawdę. Przynajmniej na dzień dzisiejszy wydawało mi się to najlepszą opcją.
- Martwiłem się o ciebie...
Hm? Ktoś taki jak Mark się o mnie martwił? Ale dlaczego? Może ten pocałunek to nie była jednorazowa przygoda i może chłopak rzeczywiście ma poważniejsze plany co do mojej osoby? Poczułem nagły przypływ uczuć i wielką chęć pokazania mu jak bardzo mi na nim zależy. Moje ciało znów zaczęło się buntować. Miałem ogromną ochotę wstać i go pocałować, ale gdzieś w głowie mówiłem sobie stanowcze "nie". Moje ciało zaczęło drżeć. Sam nie wiedziałem co mam zrobić.
- Jaebum...- Mark wyraźnie to zauważył. Po usłyszeniu jego spokojnego, opanowanego głosu nie wytrzymałem. Stanąłem między jego nogami i zatopiłem usta w jego delikatnych, słodkich wargach. Po chwili poczułem jak Mark oddaje moje pocałunki. Jego dłoń znalazła się na mojej twarzy głaszcząc ją w bardzo łagodny sposób. Druga natomiast delikatnie masowała moje plecy, jednak co chwilę znajdowała się na niższych partiach mojego ciała. Czułem się niesamowicie. Nie sądziłem, że jeden najprostszy gest ze strony osoby, którą tak bardzo kochasz może sprawić tyle przyjemności. Sprawić, że zapomnisz o wszystkim co złe i poddasz się jedynie tej urokliwej chwili. Jak mogłem być takim dupkiem i pomyśleć, że Mark stoi za porwaniem mojej mamy? W głębi duszy przeklinałem się w najgorszy możliwy sposób. Jakbym mógł dałbym sobie teraz porządnie w twarz, ale nie miałem jak bo była ona w rękach Marka. Po pewnym czasie zacząłem zauważać, że chłopak chce czegoś więcej. Jego usta znalazły się na mojej szyi, a ręce szybko starały się pozbawić mnie mundurka.
- Przestań...
Mark kontynuował jednak zaczętą wcześniej czynność. Nie miałem na to ochoty. Jak już mówiłem nie pożądam go póki co w taki sposób jak on mnie w tej chwili. Chciałem wyrwać się z jego objęć jednak ten położył mnie na jednej z ławek i szepnął bym mu zaufał. Bałem się... cholernie bałem się kontaktu z drugim człowiekiem. Zapewne jest to spowodowane moją przeszłością. Hasło "świnki" coś Wam mówi? W gimnazjum byłem jedną z nich... Firma mamy miała wtedy spore problemy finansowe, a ja jako gówniarz nie mogłem tego zrozumieć i co chwilę prosiłem mamę o pieniądze na rzeczy, które z perspektywy czasu wydają się totalnie zbędne. Mimo to postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Pokręciłem się po najgorszych dzielnicach Seoulu, w których poznałem dużo starsze towarzystwo. Jeden z chłopaków o imieniu Jihoon, z którym jak myślałem "zaprzyjaźniłem" się zaproponował mi pewien układ. 23-latek powiedział, że znalazł dla mnie idealną pracę. Sądziłem, że będzie to coś w rodzaju majsterkowania przy kradzionych samochodach czy handel narkotykami, ale gdy to usłyszał jedynie mnie wyśmiał. Pamiętam, że następnego dnia po złożeniu oferty zabrał mnie na "wycieczkę" za miasto. Gdy zajechaliśmy na jeden z parkingów przy wylotówce na Incheon kazał mi wysiąść i podejść do samochodu stojącego kilka metrów dalej. Bałem się, ale postanowiłem mu zaufać. Z Astona Martin Rapide wyszedł mężczyzna koło 40-stki. Ubrany był w drogi garnitur, który jeszcze bardziej świadczył o jego zamożności. Gdy mnie zobaczył uśmiechnął się lekko i podszedł do Jihoon'a, po czym wręczył mu kopertę wypełnioną pieniędzmi. Mój pracodawca spojrzał na mnie i pchnął mnie w stronę mężczyzny, mówiąc, że po dobrze wykonanej robocie otrzymam 60% zawartości koperty. Dalej nie docierało do mnie o co dokładnie w tym chodzi. Dopiero po wycieczce do hotelu na obrzeżach Incheon wiedziałem na czym będzie polegać moja dorywcza "praca". Miałem puszczać się z biznesmenami, dzięki czemu codziennie wpadało mi do ręki kilkanaście tysięcy wonów. Wszystko to trwało dobry rok. Mimo polepszenia sytuacji finansowej mamy ja wciąż pragnąłem zarabiać. Dopiero gdy zostałem wynajęty na noc jako chłopiec do towarzystwa coś we mnie pękło i za wszelką cenę chciałem z tym skończyć. Dlaczego? Zwykle podczas spotkań z mężczyznami to ja ustalałem warunki na jakich będziemy się "bawić" i zwykle oni się do tego dostosowywali. Podczas ostatniej nocy mojej pracy zostałem wykorzystany jak najgorszy śmieć. Grupka 30-latków zrobiła ze mną co chciała... począwszy od bicia, torturowania i molestowania, skończywszy na porządnym, okropnie bolesnym nie tylko pod kątem fizycznym,ale też psychicznym, gwałcie. Jeden z nich wyrywał mi żywcem paznokcie z palców u stóp, po czym podpalał te miejsca. Miałem wtedy 13 lat i nie byłem odporny na tak ogromny ból. W sumie to zastanawiam się, czy nawet dorosły, silny mężczyzna zniósłby coś takiego. Po wszystkim zostałem wyrzucony na terenie starej, opuszczonej hurtowni. Od tamtej pory powiedziałem sobie, że z tym kończę i za żadne skarby świata do tego nie wrócę. Teraz sytuacja z Markiem o wszystkim mi przypomniała...
- Mark, do cholery puść mnie.
- Jaebum zaufaj mi. 
- Powiedziałem nie!- nie wytrzymałem. Mimo, że po dwóch dniach mogłem stwierdzić, że go kocham, nie ufałem mu na tyle, by się z nim kochać... nie po tym co przeszedłem i nie w chwili gdy jakiś gang przetrzymuje moją matkę. Odepchnąłem chłopaka z całej siły tak, że wylądował na stoliku znajdującym się naprzeciwko nas. Pośpiesznie zabrałem swoje rzeczy i wybiegłem z klasy. Chciało mi się płakać... nie dlatego, że Mark chciał to ze mną zrobić, w końcu o niczym nie wiedział. Bardziej chodziło mi o moje zachowanie. Mogłem mu o wszystkim powiedzieć, a nie robić mu awanturę. Teraz jednak nie miałem na tyle odwagi by wrócić do sali i go przeprosić. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu i o wszystkim zapomnieć. Odciąć się od świata i od wszystkich złych wspomnień. Chciałem by chociaż jeden dzień w moim nazwijmy to "dorosłym" życiu był normalny i spokojny. Słyszałem za plecami głos Marka, ale nie zatrzymywałem się. Wybiegłem na ulicę znajdującą się przy liceum i pospiesznie ruszyłem nią w stronę domu. W sumie nie mogłem nazywać już tego domem... wracałem na pobojowisko pokryte bolesnymi wspomnieniami. Mieszkałem tam od urodzenia... w murach tego domu zapisana była cała moja dotychczasowa historia. Ściany widziały każdą moją łzę i każdy uśmiech. Wiedziały o moich problemach, z którymi się zmagałem. Widziały też kto porwał mamę. Dlaczego nie mogłby mi nic powiedzieć? Dlaczego do cholery milczały?! Dlaczego moje życie musi być tak bolesne i popieprzone?!... Przystanąłem na ulicy, na której znajdował się mój dom i odetchnąłem. Potrzebowałem złapać oddech, bo ze zmęczenia zaczynałem już wariować. Powolnym, ale zdecydowanym krokiem ruszyłem w stronę mojej posesji. Bałem się wchodzić na podwórko, nie wspominając już o wejściu do samego mieszkania. Było teraz pod odstrzałem bandziorów... cały czas pod ich okiem. Członkowie gangu widzieli zapewne każdy mój ruch. Musiałem być twardy. Nie mogłem polec i tym razem... w końcu nie chodziło tu już o mnie tylko o moją mamę, za którą oddałbym życie. Dopiero teraz dotarło do mnie jak bardzo ją kocham i jak bardzo boję się ją stracić. Dlaczego musimy doświadczyć tak bolesnych sytuacji, by dotarły do nas takie rzeczy? Niestety zwykle tak bywa... doceniamy coś dopiero wtedy gdy to stracimy.
Wszedłem do domu... z mocno bijącym sercem ruszyłem do kuchni. Z daleka widziałem, że na blacie leży kartka, podczas gdy ja zostawiłem swój list do mamy na stole. Po zerknięciu w tamto miejsce go nie widziałem... ktoś tu był i musiał go zabrać. Trzęsącą się ręką podniosłem kartkęz blatu.

"Jutro, godzina 18, dzielnica Dongjak-gu. Widzimy się w opuszczonej fabryce nad Han'em."

Zacisnąłem list w dłoni i osunąłem się na ziemię... to nie było na moje siły...


~c.d.n.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------


25 kwietnia 2015

Mark & JB ~cz.3 [Miłość ze szkolnej ławki]


           
            Ciemność. Widziałem tylko czarną plamę, na której od czasu do czasu pojawiały się zamglone postaci nieprzypominające pod żadnym pozorem ludzi. Próbowałem je zaczepić, ale mnie ignorowały... dlaczego? Za każdym razem gdy próbowałem coś powiedzieć nie wydobywał się ze mnie żaden dźwięk, ale mimo to nie odczuwałem niepokoju. Nie bałem się. Pośród ciemności słyszałem pojedyncze szepty... nie mogłem jednak rozponać ich właścicieli. Wydawało mi się, że słyszę wśród nich Marka... tylko jego mogłem rozpoznać. Wiedziałem, że jak jest przy mnie Mark to nie muszę się niczego bać. Powoli zacząłem się zastanawiać gdzie ja właściwie jestem i dlaczego jest tu tak ciemno i zimno. Przez moje ciało przebiegał okropny chłód jeżący włosy na głowie. Czułem, że w środku powoli zamarzam... czy ja w tej chwili umieram? Dlaczego? Mam dopiero osiemnaście lat, to nie jest jeszcze moja pora. Wielokrotnie myślałem o śmierci i kilka razy próbowałem odebrać sobie życie, ale odkąd poznałem Marka złe myśli i doświadczenia zaczęły powoli odchodzić w niepamięć. Chciałem żyć za wszelką cenę. Wiedziałem, że nigdy nie będę z nowo poznanym kolegą, ale mimo to chciałem kochać go ukrycie i wzdychać do niego w każdej minucie swojego życia. Dlaczego Bóg odbiera mi szansę na bycie szczęśliwym? Czym zawiniłem? Czy homoseksualizm to naprawdę życiowa przeszkoda i czy rzeczywiście blokuje nam furtki do szczęścia? To przecież nie ma sensu... to jest niesprawiedliwe. Nigdy nie rozumiałem dlaczego osoby o odmiennej orientacji są traktowane jak margines społeczeństwa i nie mają takich samych praw jak wszyscy. Ta świadomość, że jesteś inny..."gorszy"...cholernie boli. Może to, że teraz umieram to kara? Może tacy ludzie jak ja nie mają prawa żyć? W końcu jesteśmy mordercami i najgorszymi zwyrodnialcami, prawda?
- Jaebum...- hm? Wydawało mi się, że słyszałem koło siebie głos Marka. Mimo to nie mogłem go zobaczyć ani dotknąć. Dlaczego? Co się ze mną do cholery dzieje? - Jaebum otwórz oczy.
- Dostał paraliżu sennego... zaraz powinien się wybudzić. - głosy krążące wokół mnie były coraz bardziej wyraźne. Dostałem paraliżu sennego? Wydaje mi się, że dobrze słyszałem.
- JB... błagam cię do cholery.- znów zacząłem się zastanawiać skąd Mark wie, że w podstawówce i gimnazjum mówiono do mnie JB. Przecież mu o tym nie wspominałem. Chociaż z drugiej strony może jestem za bardzo podejrzliwy? W końcu nie trudno wpaść na to, by imię "Jaebum" skrócić do "JB".
Hm?... znów wokół mnie zapanowała głucha cisza. Może Markowi znudziło się siedzenie przy mnie? Ciekawe jak długo trwał mój paraliż skoro już nawet siedzenie u mojego boku było tak wyczerpujące. Powoli zacząłem ruszać palcami u rąk i nóg. Złapałem głębszy oddech i powoli otworzyłem oczy. W pokoju, w którym się znajdowałem panowała grobowa ciemność. Wokół łóżka na którym leżałem znajdowała się sterta przeróżnych rzeczy codziennego użytku. Nie znałem tego pomieszczenia... na pewno nie był to mój dom, do którego miałem trafić z pomocą Marka. Podniosłem lekko głowę. Widok na dalszą część pokoju przysłaniał mi okład spoczywający na moim barku. Dopiero podnosząc się do siadu poczułem ogromny ból promieniujacy ze wspomnianego wcześniej miejsca. Już miałem wstawać, gdy nagle usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła i czyiś krzyk.
- Po jaką cholere znowu go tutaj przyprowadzałeś?!
- Nie krzycz, bo go obudzisz...- spokojny Mark kłócący się znowu ze swoim bratem Jacksonem.
- Mam to głęboko w dupie!... Jak się obudzi ma stąd zniknąć, jasne?!
Nie wiedziałem czy mam się położyć udając sen i to, że tego nie słyszałem, czy wstać, podziękować za opiekę i wyjść. Czułem się teraz jak w pułapce i za wszelką cenę próbowałem zrozumieć niechęć Jacksona do mojej osoby. Czym mu podpadłem?
- A co jeśli mu o nas powiem i przekonam go żeby przeszedł na naszą stronę?
Co takiego? O czym on mówi? Może Mark i Jackson są razem i o tym chce mi powiedzieć? Szczerze mówiąc nic innego nie przychodziło mi do głowy.
- Do końca cię popieprzyło?- mimo ostrych słów, głos Jacksona nieco złagodniał. Postanowiłem uważniej przysłuchać się tej rozmowie - Nie znam takiej drugiej łajzy jak on... po kilku dniach wymięknie psychicznie. - po tych słowach zapanowała chwila ciszy i po chwili poczułem papierosowy dym. Widocznie chłopcy stali tuż za drzwiami pokoju - Poza tym co ty o nim wiesz? Znasz go dopiero dwa dni, a już chcesz go do nas wciągnąć. Najpierw zdobądź jego zaufanie, a później ewentualnie to rozpatrzymy.
- Znam go dłużej niż ci się to wydaje...
- Ta? To może łaskawie sprawdź czy śpi i nas nie podsłuchuje.
Serce mało mi nie stanęło. Położyłem się gwałtownie na łóżku i zamknąłem oczy. W środku cały się trząsłem. O czym oni rozmawiali? Może należą do jakiejś sekty czy coś? Liczyłem na to, że z czasem Mark mi to wytłumaczy... sam wolałem nie poruszać tego tematu. W końcu drzwi do pokoju otworzyły się. Poczułem na ciele chłodny przeciąg.
- Jaebum...- chłopak szepnął i usiadł przy łóżku. Czułem jak serce podchodzi mi do gardła. Chyba jeszcze nigdy tak się nie bałem. Mark westchnął i pogłaskał mnie po policzku - Jeszcze śpisz śpiochu?
Starałem się grać. Mrugnąłem kilka razy oczyma i westchnąłem.
- Hm?- otworzyłem powoli oczy i spojrzałem na uśmiechniętą twarz kolegi.
- Jak się czujesz?
Jak się czujesz? Jak zastraszone, poranione zwierze. A jak miałem się czuć po usłyszeniu takiej rozmowy?
- Dobrze... trochę tylko boli mnie bark...
- Muszę ci powiedzieć, że nas wystraszyłeś. Spałeś dobre osiem godzin.
- Co?... to która jest godzina?
- Dochodzi 23. 
Przespałem w jego mieszkaniu cały dzień? Dlaczego? Nigdy tak długo nie spałem. Może podali mi silne leki przeciwbólowe, po których padłem jak mucha?
- Zostań już u mnie na noc... rano cię odprowadzę.
- N...nie...muszę wracać do domu.- poderwałem się gwałtownie z łóżka, zapominając o przeszywającym mnie bólu - Aishh...
- Uważaj na tą rękę.- Mark pomógł mi wstać i lekko się uśmiechnął. Patrząc na jego uśmiech znów zapominałem o otaczającym mnie świecie. Chwilowo zapomniałem o wszystkich problemach, o dziwnej rozmowie Marka z bratem, o tajemnicy łączącej rodzine kolegi, ogólnie zapomniałem o wszystkim co złe i przytłaczające. Cieszyłem się jedynie tą chwilą i pięknem Marka - Odprowadzę cię, skoro ci się tak spieszy. 
- Hm? - mrugnąłem kilkakrotnie i zmieszany wbiłem wzrok w podłogę - Jest późno... pójdę sam.
- Właśnie dlatego, że jest ciemno i późno nie wypuszczę cię stąd samego... nie słyszałeś o grasująych tu gangach?
- Mieszkam tu od 18 lat... jak mógłbym o nich nie słyszeć?
- Więc sam widzisz.- Mark uśmiechnął się i narzucił mi na ramiona swoją kurtkę. Kurtkę przepełnioną jego cudownym, delikatnym zapachem. Znów odpłynąłem. Co ten chłopak w sobie miał, że tak na mnie działał? Jeszcze nigdy nikt tak na mnie nie oddziaływał. Nikim się tak nie fascynowałem i do nikogo tak nie wzdychałem. Nie porządałem Marka seksualnie... wręcz przeciwnie... chciałem się z tym wstrzymać do późnych lat życia. Chciałem czuć ciągle jego obecność. Pragnąłem jego delikatnego dotyku i czułych słów wypływających z jego ust. Łaknąłem wręcz jego słodkich, filigranowych warg, które pieściłyby moje ciało tak delikatnie jakbym był figurką z bardzo kruchej porcelany. Chciałbym słuchać jaki jestem dla niego ważny, że żyje tylko i wyłącznie dla mnie i... przede wszystkim pragnąłem od niego słów "kocham cię". Te dwa cudowne słowa słyszałem tylko od mojej mamy i to w latach wczesnoprzedszkolnych. Później nawet ona przestała mi to mówić, a ja tak bardzo pragnąłem się zakochać z wzajemnością i żyć z tą osobą jak w komedii romantycznej. Dlaczego z pozoru tak błaha rzecz była tak trudna do osiągnięcia? Pewnie miłość damsko męska była o wiele łatwiejsza i prostsza w jej realizacji. Dlaczego bycie gejem tak wszystko komplikuje... to nie fair - Idziemy?
- Hm?- podniosłem oczy na chłopaka, który wpatrywał się we mnie z wielkim przejęciem i zaciekawieniem.
- O czym tak cały czas myślisz?
- A...w sumie to często tak mam.... no... że się wyłączam.- boże, co za denna wymówka. Mark chwilę na mnie patrzył, po czym cicho zachichotał.
- Słodki jesteś.- o jezu... poczułem jak moja twarz zalewa się wielkim, czerwonym jak burak rumieńcem. Aishh... dlaczego on to powiedział?! W duszy strasznie go za to przeklinałem i miałem ogromną ochotę zapaść się pod ziemię lub wtulić twarz w poduszkę i wykrzyczeć wszystkie emocje - Co to za rumieniec?
- Aaaa.... cicho bądź.- starałem się brzmieć groźnie, ale chyba mi nie wyszło, bo po chwili Mark znów się zaśmiał.
- Chodź już... i nie złość się tak, bo złość piękności szkodzi.- powtórzyłem słowa kolegi przedrzeźniając go i w wesołych nastrojach ruszyliśmy w niezbadany świat Seoulskich ulic. Całą drogę rozmawialiśmy o szkole, przeprowadzce Marka, ja z chęcią opowiadałem mu o Seoulu, Mark opowiadał mi o życiu w Ameryce. Tak zaszliśmy pod mój dom, który stał jak zwykle ciemny i pusty. Westchnąłem i spuściłem głowę. Mój smutek spowodowany był nieobecnością mamy i faktem, że nie chciałem rozstawać się z chłopakiem. Ten spacer był dla mnie czymś cudownym, czym chciałbym się cieszyć przez wiele długich godzin... i to by było w sumie za mało. Mark uniósł delikatnie mój bodbródek i spojrzał mi w oczy. Przyglądał się im z wielką uwagą i skupieniem. Co chwilę nerwowo przełykałem ślinę, a spocone do granic możliwości dłonie błądziły po kieszeniach spodni. Po chwili zobaczyłem na twarzy chłopaka cwaniacki uśmiech, który w tym momencie przeraził mnie jeszcze bardziej.
- Jesteś bardzo wrażliwą osobą, ale nie boisz się wyzwań jakie stawia przed nami życie... hm... nie należysz raczej do tchórzy, mam racje? 
- O czym ty mówisz?
(włączamy) Mark zbliżył się do mnie czym odruchowo wywołał u mnie krok w tył. Nie lubiłem tak bliskiego kontaktu z ludźmi... okropnie mnie krępował. Jako że staliśmy pod murem mojego domu nie miałem już się gdzie cofnąć. Chłopak złapał za moje biodra, przywierając mnie tym samym do ogrodzenia. Czułem jak szybko bijące serce rozsadza mi klatkę piersiową. Chłopak lekko się uśmiechnął i po chwili połączył delikatnie nasze wargi. Poczułem jak przez moje ciało przechodzi ciepły prąd. Czułem jak ręce odmawiają mi posłuszeństwa. Chciały one za wszelką cenę odepchnąć Marka, po czym dać sygnał nogom do szybkiej ucieczki. Niestety przegrałem wewnętrzną walkę ciała z pragnieniami. Ułożyłem dłonie na klatce piersiowej Marka i już miałem go odepchnąć gdy ten złapał za nie i narzucił sobie na szyję, tym samym przybliżając się bardziej do mojego wątłego z emocji ciała. Przegrałem... nie chciałem, a raczej nie potrafiłem już z tym walczyć. W stu procentach oddałem się Markowi, który z sekundy na sekundę pogłębiał nasz pocałunek coraz bardziej. Nie potrafiłem opisać tego, co w danej chwili działo się w mojej głowie. Szalałem ze szczęścia. Jednocześnie jednak chciałem płakać, bo nie wierzyłem, że to dzieje się naprawdę. Nigdy nie byłem tak cholernie szczęśliwy i zakochany. Mark mimo śmiałego pocałunku, robił to bardzo czule i delikatnie jakby obchodził się z figurką. Czy nie tego właśnie pragnąłem? Przestałem się teraz zastanawiać nad tajemnicą jego rodziny... miałem wrażenie, że jest Aniołem, którego dostałem po tylu latach walki z samym sobą.
W pewnym momencie chłopak delikatnie musnął moje usta i odsunął się od mojej twarzy. Powoli otworzyłem oczy. Ujrzałem przed sobą delikatną, spokojną twarz Marka. Mrugnąłem pare razy, by upewnić się, że przed chwilą nie śniłem. Po chwili ten uśmiechnął się i mocno mnie przytulił.
- Do jutra.- dostałem od niego buziaka w czoło, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł... tak po prostu. Oderwałem od niego oczy dopiero w momencie gdy zniknął za murem ostatniego domu, wychodząc tym samym na główną ulicę. Miałem ochotę skakać, piszczeć i przytulać każdego kogo spotkam. Mało męskie... fakt, ale strasznie pragnąłem dzielić się moim szczęściem z innymi. Wszedłem do domu. Zamykając drzwi uśmiechnąłem się szeroko i ruszyłem do kuchni. Nic nie jadłem cały dzień... chociaż nawet nie miałem ochoty na jedzenie, bo mój brzuch wypełniało stado szalejących motyli. Po wejściu do wspomnianego pomieszczenia ujrzałem rzeczy, których raczej nikt normalny nigdy nie chciałby zobaczyć. Wszystkie talerze, miski, kubki leżały na podłodze potłuczone w drobny pył. Szafki wisiały luźno ze ścian, a na blacie leżał nóż otoczony ciemnymi, wyschniętymi już plamami krwi.
- MAMO!! 
Spanikowany pobiegłem do salonu, w którym stały rozprute meble. Wokół fruwały dokumenty i resztki podartych już firanek i zasłon.
- MAMOOO!!!
Poczułem jak całe moje życie legło w jednej chwili. Z ostatnimi resztkami nadziei ruszyłem schodami na górę. Od razu skierowałem się do sypialni mamy. Na drzwiach do jej pokoju zobaczyłem kartkę przybitą gwoździem.
" Jeśli chcesz zobaczyć matkę żywą, postępuj zgodnie ze wskazówkami jakie otrzymasz. Jeśli policja zacznie węszyć zginiesz razem z nią."
Zerwałem list z drzwi i wszedłem do pokoju.
- Mamo...- czułem jak po policzkach spływają mi wielkie, słone łzy. Zwątpiłem wtedy w świat i zamieszkujących go ludzi. Czułem, że moje szczęście zostanie zastąpione czymś złym. Czułem, że radosne chwile nie są mi pisane... dlaczego do cholery?! Zgniatając w ręku znalezioną kartkę opadłem na łóżko mamy... czułem się bezbronny i zagubiony jak jeszcze nigdy w życiu...


~c.d.n.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------




Przygotujcie się na to,że będzie to bardzo długie, wielorozdziałowe opowiadanie:)

23 kwietnia 2015

Mark & JB ~cz.2 [Miłość ze szkolnej ławki]


     
               Sobota. Leżąc...a raczej gnijąc w łóżku rozmyślałem o sytuacji Marka. W sumie wszystko było tylko i wyłącznie moimi domysłami, których nie mogłem podeprzeć żadną potwierdzoną informacją. Bardzo chciałem się z nim spotkać, ale wiedziałem, że nie jestem mile widzianym gościem w jego domu... przynajmniej ze strony Jacksona. Jako nastolatek z wybujałą wyobraźnią dochodziłem do różnych wniosków, np. że Mark i jego rodzina są tu nielegalnie. Stąd też niechęć Jacksona do mojej osoby. Wniosek numer dwa... rodzina chłopaka zajmuje się czarnym handlem i w obawie, że mógłbym ich wydać nie chcą do siebie nikogo dopuszczać. I w końcu wniosek numer trzy... są zwyczajnie aspołeczni i wolą trzymać się w gronie rodzinnym nie dopuszczając do siebie osób z zewnątrz. Nie... jak tak dłużej o tym pomyślałem, to stwierdzam, że wszystkie te wnioski są głupie i zapewne niesłuszne. Pogrążony w myślach zszedłem do kuchni. Już miałem wołać mamę, ale tradycyjnie zamiast niej zastałem na stole karteczkę z wiadomością od niej. Nawet jej nie czytałem... znałem te liściki na pamięć. Na każdym z nich napisane było: "Musiałam wyjść pilnie do pracy. Miłego dnia". Ile można.... już powoli zaczynałem powątpiewać w to czy rzeczywiście mam matkę. Miałem tak naprawdę tylko ją. Ojciec zostawił mamę, jak dowiedział się, że jest w ciąży...dupek. Miałem nadzieję, że nigdy go nie spotkam.
Dochodziła 13. Zrobiłem sobie szybko kale-jangtteok...coś w rodzaju omleta z warzywami...i pędem wyszedłem z domu. Nie lubiłem w nim siedzieć. Był taki pusty i chłodny... brakowało w nim rodzinnego ciepła i miłości. Uwielbiałem całymi dniami włóczyć się po Seoulu, który z dnia na dzień zaskakiwał mnie coraz bardziej. Miasto to bazuje na dowcipach, zachciankach i różnych zbiegach okoliczności. Każdy jednak interpretował tą zasadę po swojemu. Jak dla mnie było to miasto przejęte przez gangi, przepełnione pracoholizmem i pogonią za szczęściem. Obcokrajowcy przyjeżdżali tutaj z nadzieją, że Seoul coś zmieni w ich życiu... może je nawet polepszy. Gówno prawda. Po kilku tygodniach tracili własne przyzwyczajenia i zasady i podporządkowywali się panującym tu regułom. Mieszkałem tu od urodzenia i wiedziałem jaka jest stolica Korei. Ze smutkiem patrzyłem na ludzi tracących własne wartości tylko po to, by nie odstawać od Koreańczyków. Co oni myślą? Że jesteśmy w czymś lepsi? Że trzeba nas naśladować pod każdym względem, bo inaczej będzie się wytykanym? Nie... Koreańczycy kochają przyjezdnych. Lubią patrzeć...a nawet podziwiać ich "inność" i uczyć się od nich czegoś nowego. Nie rozumiałem dlaczego obcokrajowcy na siłę chcą się zmieniać, ale cóż... to ich sprawa. Jak już wcześniej wspomniałem, Seoul to miasto przejęte przez grasujące tu gangi. Każdy bez względu na to jaką robotę wykonywał, panicznie się ich bał. Nie ważne czy był to prawnik, lekarz, czy pani z biblioteki... każdy mógł im czymś podpaść i któregoś dnia "przypadkowo" zniknąć. Może mój ojciec, który ponoć zasuwał w warsztacie samochodowym podpadł jednemu z gangów i postanowili się nim zająć? Na samą tą myśl pod moim nosem malował się cwaniacki i złośliwy uśmiech. Pogrążony w myślach wpadłem na coś... bądź kogoś z ogromną siłą. Zakręciło mi się w głowie, ale mimo to starałem się utrzymać w pionie.
- Przepraszam.- jęknąłem i lekko się ukłoniłem. W odpowiedzi usłyszałem jedynie ciche westchnięcie i jęk bólu. Podniosłem oczy i zauważyłem przed sobą Marka - Mark?....bardzo cię boli?
- Hm?- chłopak spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął - Oh...nie...jest okej. Co tutaj robisz?
- Właśnie się do ciebie wybierałem.
- O...- aishhh... dlaczego Mark musiał być tak wszystkim speszony i zaskoczony? Przecież ta łajza sama mnie do siebie zapraszała, a teraz zachowuje się jakby pierwszy raz o tym słyszał. Westchnąłem i złapałem go za nadgarstek.
- Zrobimy sobie wycieczkę po Seoulu, co ty na to?
Mark przytaknął z uśmiechem i po chwili ruszyliśmy do wypożyczalni rowerów. Po wynajęciu dwóch pojazdów skierowaliśmy się w stronę rzeki Han. Chciałem zacząć naszą wycieczkę od czegoś spokojnego. Nie chciałem tak szybko wprowadzać Marka w zgiełk Seoulskich ulic. Za szybko przewróciłyby mu w głowie. Był środek dnia więc nad Hanem kręciło się sporo ludzi odpoczywająych dzisiaj od pracy. Całe szczęście była też ścieżka rowerowa, na której nie było aż tak wiele osób. Lenie siedzące na co dzień w wielkich korporacjach wolały wygrzewać tyłki na kocach niż spędzić ten czas aktywnie... ale jak już mówiłem... to tym lepiej dla nas. Zatrzymaliśmy się przy automacie z napojami. Kupiłem Markowi sok winogronowy i lekko się uśmiechnąłem.
- Zdrówko.- chłopak odwzajemnił uśmiech i pijąc napój cały czas wpatrywał się na rozciągające się za rzeką centrum miasta. Ja natomiast nie mogłem oderwać wzroku od niego. Jego uśmiech wywoływał na moim ciele dreszcze. Był tak czarujący i ciepły... nigdy nie czułem się tak wspaniale patrząc na czyjś uśmiech. Jego cera była nieskazitelnie mleczna i delikatna. Rudawe włosy gęste i błyszczące. Ciało z pewnością też było niczego sobie, wnioskując po umięśnionych ramionach. Do tego jego charakter... zamknięty w sobie, cichy i spokojny chłopak. Coś dla mnie. Znaczy... jezu... mam na myśli przyjaciela... nic więcej. Z resztą kogo ja próbuję oszukać. Od dawna czułem, że jest ze mną coś nie tak. Przestałem patrzeć na dziewczyny, jako na potencjalne kandydatki na partnerki. Zacząłem je traktować jak powietrze. Totalnie mnie nie interesowały i tym bardziej nie pociągały. Może ludzie to wyczuwają i dlatego się ode mnie odsuwają? Jak już mówiłem nigdy nie miałem żadnego kolegi czy przyjaciela. Całe życie byłem sam. W liceum dopiero zacząłem zauważać moją "inność" i wtedy też zacząłem czuć się jak wyrzutek. Bałem się odezwać do kogokolwiek, by nie popełnić jakiejś gafy. Bałem się, że mój homoseksualizm bije ode mnie na kilometr, a każda przechodząca na przeciwko mnie osoba widzi na moim czole wymalowe słowo "gej". Fakt... czułem się źle sam ze sobą. Do końca nie wiedziałem dlaczego. Przecież nikogo nie zabiłem, nie skrzywdziłem, nie ośmieszyłem...a mimo to czułem się jak najgorszy zwyrodnialec. Setki razy starałem się sobie wmówić, że to, że podobają mi się chłopcy to nie choroba ani żaden wstyd. Wręcz przeciwnie... chciałem podziwiać siebie jako osobę oryginalną, nie robiącą tego samego co reszta społeczeństwa, ale takie tłumaczenie nie starczyło na długo. Te myśli dręczyły mnie każdego dnia i powtarzanie w kółko słów "jesteś normalny", "nie robisz tym nikomu krzywdy", "żyj jak żyłeś do tej pory", "nie jesteś inny, jesteś oryginalny" w niczym niestety już nie pomagały. Przestałem przez to uczęszczać na lekcje w-f'u i dodatkowe zajęcia w kosza, które tak bardzo lubiłem. Moja odmienność przeszkadzała mi w życiu codziennym... dopiero teraz zacząłem to zauważać. Nawet teraz będąc z Markiem miałem ochotę stanąć na przeciwko niego i spróbować jego delikatnych warg. Spodobał mi się pierwszego dnia, jak tylko wszedł do klasy. Wiedziałem jednak, że nie mam u niego żadnych szans. Taki przystojniak, który ma laski na pęczki nie okazałby się nigdy gejem. Czułem jak do oczu napływają mi łzy. Tak... byłem słaby. Świadczyły też o tym moje blizny na nadgarstkach i leki przyjmowane każdego dnia w ukryciu przed mamą.
- ...i pomyślałem, że może byśmy się tam wybrali.- co? Mark cały czas coś do mnie mówił? Cholera jasna - Jaebum... ty płaczesz?
- Co?- wytarłem szybko oczy i chwyciłem za puszkę trzymaną przez chłopaka. Upiłem z niej łyk soku i głęboko odetchnąłem - Tak, możemy tam iść.- choć do końca nie wiedziałem gdzie.
- Słuchałeś mnie w ogóle? 
- Tak...
- Jaebum... coś się stało?
- Nie... em... powiedz mi jeszcze raz, gdzie chciałeś iść?
Mark przyglądał mi się dłuższą chwilę i westchnął.
- Chciałem pojechać na N Seoul Tower, a potem coś zjeść. 
- Hm...- musiałem teraz jak najszybciej pozbyć się myśli związanych z moim zamiłowaniem do tej samej płci i zająć się wycieczką Marka - Akurat zanim tam dojedziemy to się ściemni. A widok na Seoul jest najpiękniejszy nocą.- N Tower... punkt widokowy znajdujący się na szczycie Namsan. Dobre miejsce dla zakochanych par, nie dla dwójki kumpli, ale skoro Mark chciał tam iść to nie miałem nic do gadania. Jadąc ramię w ramię ruszyliśmy w ustalone miejsce. Widziałem jak Mark co chwilę zerka na mnie i się uśmiecha. Jak zwykle musiałem to interpretować jako zainteresowanie moją osobą i podryw. Prawda jednak była bliższa temu, że chłopak chciał być zwyczajnie miły, a uśmiech spowodowany był ekscytacją związaną z wycieczką po zupełnie mu obcym miejscu. Westchnąłem i spuściłem głowę. Myśli związane z nagłym przyjazdem Amerykańskiej rodziny do Seoulu odeszły na drugi plan. Bardziej teraz głowiłem się nad tym jak powiedzieć delikatnie Markowi, że jestem gejem, tak by go nie spłoszyć. Nikomu jeszcze o tym nie mówiłem. Czułem, że Mark może być pierwszą osobą, która pozna o mnie całą prawdę. Z drugiej strony, czy to nie będzie jednak za szybko? Co jeśli chłopak wygada to całej klasie i będę gnębiony i poniżany do końca szkoły? Ale jeśli mamy się przyjaźnić to chyba lepiej żeby poznał o mnie prawdę teraz niż za kilka miesięcy jak już będziemy na zaawansowanym szczeblu przyjaźni. Łatwiej ewentualnie byłoby się rozstać teraz niż później. Nie byliśmy ze sobą zżyci, ale ciężko byłoby mi się pożegnać z Markiem... mimo wszystko. Znów miałem ochotę wybuchnąć płaczem. Zawsze gdy o tym myślałem napływały mi do oczu łzy. Łzy, które z czasem zamieniały się w rozpacz i użalanie się nad własnym losem i zagubioną tożsamością. W pewnym momencie poczułem ogromny ból w okolicy barku. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, a w głowie szumiało mi tak,że nie byłem w stanie usłyszeć nawet własnych myśli. Nie wiedziałem co się stało. Usłyszałem tylko przeraźliwy krzyk Marka.
- Jaebum, słyszysz mnie?!- czułem, jak ktoś mnie obejmuje i delikatnie klepie po twarzy wypowiadając przy tym moje imię. Co się właściwie stało? Delikatnie otworzyłem oczy. Znajdowałem się na trawniku w objęciach kolegi. Jeśli tak wygląda niebo to ja chcę już w nim zostać. Spadłem z roweru? Chyba tak... moje kalectwo nie znało granic. Musiałem wpaść na jakąś latarnię czy słup i runąć na ziemię. Ale wstyd. Spojrzałem zamglonymi oczyma na Marka. Jego twarz wyrażała mnóstwo emocji. Odkąd zamknąłem się w swoim świecie zacząłem dostrzegać uczucia innych ludzi dwa razy mocniej niż było mi to dane do tej pory. Widziałem, że chłopak był przestraszony i zaniepokojony. Nie wiedział jak ma się zachować... wołać pomoc czy czekać aż sam się ocknę i do siebie dojdę? Jak dla mnie nie musiał nic robić. Wystarczyło, że przy mnie był i mnie tulił.... cholernie tego potrzebowałem od bardzo dawna. Czyjejś bliskości i troski.
- Jaebum, popatrz na mnie... słyszysz mnie?
- Mhm..- burknąłem i złapałem się za ramię - Aishh...- musiałem syknąć z bólu. Chyba jeszcze nigdy nic mnie tak nie bolało poza sercem.
- Zadzwonię po karetkę, nie ruszaj się.
- Mm... nie trzeba. Daj mi chwilę...
Grałem twardego, mimo że w środku wariowałem z bólu.
- JB, nie wygłupiaj się...
JB?...to moja ksywka z podstawówki i gimnazjum. Skąd wiedział, że tak mnie nazywano? Otworzyłem szerzej oczy. Mark odwrócił wzrok i głaszcząc mnie po policzku szepnął:
- Zaniosę cię do domu, zgoda?
Przytaknąłem jednym skinienem głowy i po chwili znajdowałem się w silnych ramionach Marka. Z jednej strony byłem w siódmym niebie... z drugiej było mi cholernie wstyd, że nic nie wyjdzie z naszej dzisiejszej wycieczki. Musiałem się teraz sporo nagłowić żeby mu to jakoś porządnie wynagrodzić.


~c.d.n.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------



22 kwietnia 2015

Mark & JB~cz.1 [Miłość ze szkolnej ławki]



                    Właśnie wracałem ze szkoły. Połowa roku szkolnego... w sumie nie jest tak źle. Powoli szła wiosna więc po szkole mogłem cieszyć się lekkimi promieniami słońca padającymi na moją zmęczoną twarz. Zwykle podczas powrotu z liceum myślałem o tym by odrobić jak najszybciej lekcje i zająć się czymś w miarę kreatywnym w czasie popołudnia. Dzisiaj jednak moje myśli krążyły wokół nowego chłopaka, który dnia dzisiejszego dołączył do mojej klasy. Jest wysokim, rudowłosym przystojniakiem, na którego poleciała już większość klasy... a raczej jego żeńska część. Mark, bo tak na imię miał nowy, przyjechał do Seoulu ze Stanów. Jego ojciec jest Chińczykiem, a mama Amerykanką, a mimo to postanowili przeprowadzić się do Korei....dziwne. Ale nie mnie to oceniać...ich sprawa. Mark przez cały dzień milczał. Bez przerwy siedział w telefonie i namiętnie z kimś pisał. Pewnie jego dzieczyna została w Stanach i teraz piszą sobie jak to bardzo za sobą tęsknią...obleśne. Może powiem tak... nie mam nic przeciwko miłości i związkom,ale takie nadgorliwe okazywanie sobie miłości jest jak dla mnie niesmaczne i robione na pokaz...ale nie ważne. Właśnie wchodziłem w moją ulubioną, Seoulską uliczkę. To w niej każdego roku jako pierwsze rozkwitały drzewa. Widok był niesamowity i miałem duże szczęście, że uliczka ta była po drodze do mojego domu. Gdy tylko wychodziło słońce roiło się na niej od ludzi handlującymi drobnymi rzeczami robionymi własnoręcznie i od handlarzy słodyczami i innymi przysmakami i to właśnie ta druga grupa interesowała mnie bardziej. Z uśmiechem na twarzy podszedłem do kobiety robiącej tradycyjne ppopgi. Są to "ciasteczka" robione z cukru i odrobiny sody. Tak niewiele składników, a smakowały po prostu bajecznie. Po kupnie dwóch ppopgi rozejrzałem się po uliczce. Wydawało mi się, że widziałem na niej Marka idącego pod rękę z jakimś chłopakiem. Poprosiłem kobietę o kolejne dwa ppopgi i do nich podszedłem.
- Hej, co tu robisz?- zapytałem z uśmiechem i wręczyłem mu słodycze - Spróbuj.
- Oh...- widziałem, że Mark był nieco zmieszany tym spotkaniem. Wziął jednak ode mnie ciastka i lekko się ukłonił - Dziękuję.
- To twój...- tu spojrzałem na mierzącego mnie wzrokiem towarzysza kolegi z klasy.
- Mój brat.... Jackson. 
- Ah... miło cię poznać.- uśmiechnąłem się, jednak ten nie wykazywał żadnej reakcji na moją osobę.
- Em... może my już pójdziemy. Do zobaczenia jutro.
Po tych słowach chłopcy zniknęli między tłumem ludzi. Dziwne rodzeństwo... zwłaszcza ten cały Jackson. Jakiś taki hm... podejrzany typ, tyle powiem. Po obejściu uliczki ruszyłem w stronę domu. Nie wiem dlaczego, ale cały czas myślałem nad tym spotkaniem. Coś dziwnego było w ich rodzinie, to jest pewne. Mimo to chciałem zaprzyjaźnić się z Markiem. Nie miałem nikogo bliskego w szkole. Zwykle bywałem samotnikiem odizolowanym od reszty klasy. Nie byłem ani kujonem, ani donosicielem, nie zaliczałem się też do grupy sportowców czy klasowych cwaniaczków. Byłem... zwyczajny, a mimo to nigdy nie mogłem z nikim znaleźć wspólnego języka.
Po wejściu do domu ugotowałem sobie ramen i zabrałem się za lekcje. Niestety było ich tak dużo, że na nic innego nie miałem dzisiaj czasu i po zrobieniu ich poszedłem prosto do łóżka.

*

Piątek... no nareszcie. Zwykle w ten dzień chodziłem do szkoły z uśmiechem na twarzy. Uśmiechem, z którego zawsze każdy się śmiał... dlaczego? Jak się uśmiechałem moje oczy totalnie znikały... dosłownie. Ale tyle lat już to przerabiałem, że w liceum nie robiło to na mnie takiego wrażenia. Tradycyjnie usiadłem w ostatniej ławce pod oknem i czekałem na lekcje koreańskiego. Wtedy do klasy wszedł Mark. Mimo przywitania się z resztą klasy nikt mu nie odpowiedział...norma. 
- Mark... siadaj tutaj.- powiedziałem machając chłopakowi. Ten lekko zmieszany usiadł obok mnie i zaczął się rozpakowywać. 
- Dzięki za ciastka, które mi wczoraj dałeś... były naprawdę dobre. 
- Nie ma sprawy... jak chcesz to po lekcjach na nie pójdziemy. 
Po dłuższej chwili zastanowienia chłopak przytaknął i żeby nie kontynuować ze mną rozmowy zabrał się za powtórkę materiału. Zastanawiałem się czy on rzeczywiście jest tak skryty i zamknięty w sobie, czy to nowe otoczenie tak na niego działa. W sumie przeprowadzka ze Stanów do Korei musiała być dla niego dużym przeżyciem. Tam pewnie miał swoich przyjaciół, dziewczynę i tak dalej, a tu? Nowa szkoła, nowy dom, znajomi, obyczaje...ale myślę,że z czasem powinien przywyknąć. Na pewno będę się starał mu w tym pomóc. Po wejściu nauczycielki do klasy rozpoczęliśmy lekcje. Czytaliśmy twórczość Ku Sanga... niestety na głos. 
- Dziękuję... może następny wers przeczyta nam Mark. 
Widziałem jak oczy chłopaka zrobiły się wielkie ze strachu. Z trudem łykał ślinę, a pod ławką bawił się nerwowo spoconymi dłońmi. Mimo że nienawidziłem czytać na głos postanowiłem mu pomóc. Westchnąłem i zacząłem czytać za niego. 
- Widzę, że Jaebum źle zrozumiał, ale cóż... dziękujemy, teraz może SooJin.
Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na Marka. Na jego twarzy malowało się wielkie zdziwienie pomieszane z wdzięcznością.
- Nie wiem jak mam ci dziękować.- szepnął i poklepał mnie po udzie. Ja jedynie lekko się uśmiechnąłem. Nerwy i emocje w środku mnie nie pozwalały mi na powiedzenie czegokolwiek sensownego. Po lekcjach zgodnie z umową poszedłem z Markiem na ppopgi. Większość drogi upłynęła nam w zupełnej ciszy. Czułem się z tym nieco niezręcznie, ale sam nie wiedziałem o co mogę go zagadywać. Po kupnie słodyczy Mark przystanął i spojrzał na mnie.
- Może chciałbyś poznać moją rodzinę?
Hm... trochę mnie to zdziwiło. Nie byliśmy ani kolegami, ani przyjaciółmi...ani..parą...fu, a on wyskakuje mi z taką propozycją. W sumie nie miałem nic do stracenia.
- Skąd taka propozycja?
- Sam nie wiem, ale chciałbym ci ich przedstawić.
- No dobrze.- po tych słowach ruszyliśmy do domu chłopaka. Znów w całkowitej ciszy. Tu ze sobą nie rozmawiamy i praktycznie nic o sobie nie wiemy,a on wyskakuje mi z taką propozycją. Czy to dowód tego, że mi ufa i chce wejść ze mną w głębszą relację? Głębsza relacja... w przypadku dwóch mężczyzn brzmi to trochę dziwnie, ale nie wiedziałem jakiego określenia tu użyć. Szliśmy dość długo, po drodze mijając dziesiątki szkół. Mark równie dobrze mógł iść do nich. Dlaczego więc wybrał liceum znajdujące się tak daleko od jego domu? Kolejna sprawa, która nie będzie dawała mi spokoju. Weszliśmy w końcu w wąską uliczkę, w której muszę przyznać nigdy nie byłem. Okolica budziła we mnie mieszane uczucia. Było to totalne pustkowie z pięcioma domami na krzyż. By wejść na posesję Marka musieliśmy przejść pod stertą kartonów. Wyglądało to tak jakby jego rodzina bała się czegoś i specjalnie się ukrywała. Myślałem, że wielki pan z Ameryki będzie mieszkał w centrum miasta,a tu proszę. 
- Gdzie my jesteśmy?
- Zaraz zobaczysz. - szepnął chłopak i szeroko się uśmiechnął. Pierwszy raz widziałem na jego twarzy taką radość. Posłusznie szedłem za nim. W pewnym momencie do moich uszu dotarły wesołe rozmowy wielkiej grupy ludzi. Zaraz po tym poczułem cudowny zapach grillowanego mięsa - Jestem!
Weszliśmy na wielkie, zagracone podwórko, na którym przebywało na oko dwadzieścia osób. Wszyscy radośnie przywitali Marka, po czym przenieśli oczy na mnie. 
- To mój kolega, Jaebum. 
Po chwili spoglądania po sobie, rodzina przywitała mnie i zaprosiła do stołu. Widziałem jak Jackson odciąga na bok Marka i na niego krzyczy. Nie słyszałem o co dokładnie im poszło, bo co chwilę byłem zagadywany. Nie sądziłem, że Mark sprowadzi się tutaj z tak liczną rodziną. Muszę przyznać, że czułem się bardzo dobrze w ich towarzystwie i na pewno chętnie będę ich odwiedzał. Babcia kolegi co chwilę przynosiła mi z grilla nowe pyszności i kazała jeść mówiąc, że źle wyglądam. Do jedzenia nie trzeba było mnie długo namawiać...zwłaszcza takiego z grilla. Poznałem również drugiego brata Marka, YoungJae. Ponoć adoptowali go jak miał 3 lata. Głównie rozmawiałem z nim, bo Mark i Jackson gdzieś zniknęli. 
- Gdzie Mark? - zapytałem ładując kolejną porcję mięsa do ust. 
- Em... rozmawia z Jacksonem... pewnie zaraz przyjdą.
- Wiesz... nie chcę nic mówić, ale widziałem jak Jackson na niego krzyczy. 
Youngjae zamilkł. Widziałem jak szybko układa w głowie wymówkę. Czułem, że coś wisi nad tą rodziną... jakaś tajemnica, którą chciałem poznać za wszelką cenę. 
- Może jeszcze mięska?- zawisła nade mną mama chłopaka. Widziałem jak z Youngjae uchodzi powietrze. Tym razem postanowiłem odpuścić i nie wnikać w ich rodzinne sprawy.
- Poproszę.- cały dzień spędziłem z zupełnie mi obcymi ludźmi. Gdy się ściemniło Mark podszedł do mnie lekko zmieszany i koło mnie usiadł.
- To... jak się bawiłeś?
- Dobrze... ale wolałbym spędzić ten czas również z tobą.
- Przepraszam... miałem do załatwienia pewną sprawę.
- Widziałem jak kłóciłeś się z Jacksonem...mogę wiedzieć o co poszło?
- Nie bądź taki wścibski...- usłyszałem za plecami niski, męski głos. Odwróciłem się gwałtownie i ujrzałem Jacksona patrzącego na mnie z wielką nienawiścią. 
- Jackson daj spokój...
- Ustalaliśmy coś, tak? A ty i tak musiałeś zrobić po swojemu.
- To... może ja już pójdę...- w tej chwili czułem się jak intruz. Wolałem wrócić do domu i nie robić Markowi problemów.
- Przyjdź do mnie jutro!- usłyszałem za sobą gdy byłem już przy wyjściu na główną ulicę. Całą drogę do domu zastanawiałem się nad umową Marka i Jacksona. Miałem nadzieję, że kiedyś sam mi wyjaśni o co chodzi. Póki co wolałem się nastawić psychicznie na nasze jutrzejsze spotkanie.


~c.d.n.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------



19 kwietnia 2015

Jackson & BamBam~cz.5 [Wypuść mnie- Koniec]




- Co?- miałem wrażenie, że źle usłyszałem. O czym on do cholery jasnej mówi? Jackson jedynie uśmiechał się pod nosem jakby knuł właśnie najgorszy plan w historii ludzkości -Możesz mi łaskawie odpowiedzieć?!
Wtedy dostałem porządnie w twarz. Jackson nie cackał się z towarem, który należał już do niego. Z krwawiącym nosem przekręciłem się na bok i wtuliłem twarz w poduszkę. Czułem,że teraz zaczyna się prawdziwy horror. Teraz nie myślałem już o niczym. Chciałem by ten dupek zrobił ze mną co miał zrobić i dał mi święty spokój. Mógł mnie nawet zakatować na śmierć, jeśli to przyniosłoby mu satysfakcję. Podniosłem lekko głowę. Zobaczyłem ogromną plamę krwi na białej poduszce. Znów zaczęło mi się kręcić w głowie. Pewnie teraz Jackson ma to głęboko w dupie.... podpadłem mu...znowu. 
- Jestem.- spojrzałem w stronę drzwi. Stał w nich Mark z przerażonym JB. Gdy chłopak mnie zobaczył wyrwał się rudzielcowi i do mnie podbiegł. 
- Co on ci zrobił?
- Widzisz?... mówiłem, że coś kręcą.- nie wierzę, że Mark nagadał Jacksonowi takich bzdur, że ja i Jaebum coś do siebie czujemy. 
- Widzę... dobrze się spisałeś.- po tych słowach zadowolony Mark opuścił pokój. Jackson wstał i podszedł do drzwi, by zamknąć je na klucz. Następnie podszedł do szafki, na której stało whisky. Nalał sobie połowę szklanki i zaczął je powoli pić. Spojrzałem na JB, który starał się zatamować moją krew lejącą się z nosa. 
- Boję się...
- Będzie dobrze,spokojnie..- szepnął chłopak i położył mnie z powrotem na łóżku - Po co mnie tu wołałeś?
Jackson uśmiechnął się cwaniacko i odstawił pustą już szklankę. 
- Doszły do mnie plotki, że jest coś między tobą a BamBam'em.
- Ponoć nie wierzysz w plotki...
- Wiesz... w każdej plotce jest odrobina prawdy, nie uważasz? 
- Nie...
- Hm...nie takiej odpowiedzi się spodziewałem.
- Domyślam się...
- Więc czemu nie mówisz tego co chcę usłyszeć?
- W końcu powinienem wyrażać własne zdanie...wolność cielesną mi odbierzesz, ale słowa już nie możesz...
Jackson uśmiechnął się lekko i podszedł do Jaebum'a. Złapał go za włosy i docisnął do ściany. Chciałem mu pomóc...ale cholernie się bałem...
- Co się z tobą ostatnio dzieje,hm ? Nie na takiego cię tresowałem gnojku.
- Odsuń się....wali od ciebie alkoholem...
- Jaebum grzeczniej...
JB parsknął śmiechem i odwrócił głowę w moją stronę. Nerwy Jacksona puściły. Po chwili Jaebum osunął się na ziemię pod wpływem silnego uderzenia w brzuch. 
- Jaebum!- poderwałem się z łóżka, ale po sekundzie znów na nim wylądowałem.
- Nie skończyłem jeszcze z nim..
- Błagam zostaw go...on niczemu nie zawinił...
- Tak mówisz?- Jackson usiadł koło mnie i wziął moją twarz w dłonie - Dlaczego Mark ma podejrzenia, że jest coś między tobą a tym psem?
- Nie mów tak o nim...
- No pytam!
Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Czułem jak cały się trzęsę. W tej chwili jedyne czego chciałem to śmierci...
- Siedzimy w jednej piwnicy... to normalne, że ze sobą trzymamy...- po tych słowach po moich policzkach popłynęły słone łzy. Chciałem by Jackson zatłukł mnie na śmierć. Po dwóch dniach pobytu tutaj miałem dość... wyparowała ze mnie dotychczasowa radość i chęć życia. Czułem tylko strach i ogromną pustkę.
- Od dzisiaj nigdy więcej się nie zobaczycie....rozumiesz?!
- Dla....dlaczego?
Jackson wstał i podszedł do leżącego pod oknem chłopaka. 
- Hmm?...może się go pozbędę?- mówiąc to kopnął JB w głowę, a potem w brzuch. Widziałem jak mój przyjaciel wyje i zwija się z bólu. Mimo wewnętrznego bólu i ogromnego strachu starałem się trzeźwo myśleć. Wiedziałem,że jak zacznę go błagać, by nic nie robił JB to pobije go na śmierć... co robić, co robić? 
W końcu podniosłem się powoli z łóżka i podszedłem do Jacksona. Nie chciałem tego...ale teraz nie miałem innego wyjścia. Ująłem delikatnie jego dłonie i położyłem je na swoich biodrach. Następnie z ogromnym obrzydzeniem nachyliłem się do niego i zacząłem całować. Tak... całowałem się pierwszy raz więc musiało mi to iść wręcz komicznie. Po kilku sekundach zauważyłem, że ten chory playboy odwzajemnia moje pieszczoty. Starałem się skupić teraz tylko i wyłącznie na tym. Złapałem go za szlufki od spodni i zacząłem ciągnąć w stronę łóżka. Jackson był tak mną zajęty, że nie widział co dzieje się wokół niego. Spojrzałem na JB, który błagalnym wzrokiem mówił bym się wycofał. Chciałem jednak spłacić swój dług wobec kolegi, który płacił swoim ciałem za mnie dzień wcześniej. Upadłem z Jacksonem na łóżko. Czułem jak jego obleśne, wielkie łapy wodzą po moim ciele. Chciałem by już to zrobił i wrzucił mnie do piwnicy jak stary rower. Czułem jednak, że to nie pójdzie tak szybko. Gdy poczułem na męskości jego ręke wtuliłem twarz w poduszkę i zacząłem płakać. Właśnie została mi odebrana godność. Brzydziłem się nim i sobą. Z każdym kolejnym jego ruchem z moich oczu leciały coraz to większe łzy,a w głowie rodziło się coraz więcej pomysłów jak ze sobą skończyć. Kochać się wbrew sobie... coś strasznego i obrzydliwego. Gdy Jackson rozebrał się i wszedł we mnie nie czułem nic... żadnego bólu... z moich oczu nie popłynęła nawet jedna łza. Czułem pustkę... patrzyłem ślepo w sufit i czekałem aż skończy. Czułem, że uleciały ze mnie wszystkie ludzkie odruchy...że jestem...marionetką w rękach zboczeńca. Z każdym jego pchnięciem zacząłem godzić się z tą myślą. W tej chwili byłem totalnie odizolowany od świata...nic nie słyszałem... widziałem jedynie biały sufit i chyba tylko to chciałbym zapamiętać z tego dnia. W pewnym momencie Jackson zastygł w miejscu... nie rozumiałem dlaczego. Zostałem przygnieciony jego umięśnionym ciałem. Mrugnąłem kilka razy i spojrzałem na roztrzęsionego JB, który trzymał w rękach broń. Obraz przed oczami totalnie mi zawirował. Słyszałem tylko upadający na ziemię pistolet i cichy płacz Jaebum'a. Straciłem chwilowo kontakt ze światem...

*
Dwa tygodnie później

Jackson nie żyje... zginął z ręki jego pupilka Jaebum'a. Nie spodziewałem się, że to tak się zakończy. Razem z JB i bratem Marka jeszcze tego samego dnia wynieśliśmy się z willi tego popaprańca. Mark i Yugyeom zostali. Widzę, że będą wierni choćby nie wiem co... chociaż teraz pewnie zostali ze względu na wygodę i dostatnie życie. My też nie odeszliśmy z niczym. Wprawdzie nie starczyło nam na tyle, by kupić mieszkanie i żyć w niewiadomo jakich luksusach. Póki co znajdujemy się w schronisku dla nieletnich. Nie narzekam...po tym co przeszliśmy wszędzie jest nam lepiej. Jaebum pracuje jako dostawca pizzy, a ja chodzę na terapię i rozglądam się za uczelnią. Mam nadzieję, że mimo tego, że jesteśmy zdani tylko i wyłącznie na siebie to jakoś damy radę i wyjdziemy na prostą. Jak to mówią, prawdziwa przyjaźń i miłość przezwyciężą wszystko. 


~Koniec.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------






18 kwietnia 2015

Jackson & BamBam ~cz.4 [Wypuść mnie]



 - Wstawaj.
Hm? Otworzyłem lekko oczy i spojrzałem w stronę dobiegającego głosu. Był to Mark. Stał nade mną ze strojem sportowym.
- Co jest?
- Przebieraj się szybko. Czekamy już tylko na ciebie.
- Ale o co chodzi?- zwykle jak się nagle obudzę potrzebuję kilku minut by do siebie dojść. 
- O jezus.... Jackson zabiera was na boisko... będziecie grać w kosza. 
- Hm?...a ty?
- Muszę się zająć nowym.- odpowiedział chłopak, po czym wręczył mi nowiutki dres. By go nie denerwować szybko wstałem i zacząłem się przebierać.
- Jakim nowym?
- W nocy przyjechał tu nowy chłopak. Siedzi w piwnicy z moim bratem...
- Chcę go poznać.
- Będziesz miał jeszcze na to czas.- Mark złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę wyjścia. Przez kraty mogłem zobaczyć jedynie skulonego w kącie pomieszczenia drobnego chłopaka. Był w opłakanym stanie. Z minuty na minutę byłem coraz bardziej przerażony tym wszystkim. 
- A gdzie Jaebum?
- Jest już na boisku... a tak w ogóle czemu tak ciągle o niego pytasz? Spodobał ci się?
- Zwariowałeś?....jest po prostu moim dobrym kolegą...
- Jasne... pamiętaj żeby nic z nim nie robić przy Jacksonie. Chyba by was zabił.
- Nic do niego nie mam, nie dociera?
- Zachowuj się, bo was wydam.
- Przestań do cholery!
Przez tego dupka nawet nie zauważyłem, że zdążyliśmy wyjść na dwór, gdzie znajdował się Jackson z chłopakami. 
- Czym się tak denerwujesz?- podniosłem przerażony oczy na Jacksona, który patrzył na mnie z przejętą miną - Mark cię czymś zdenerwował?
- N...nie... przepraszam..
- Mark... później porozmawiamy... zajmij się nowym.
- Tak jest.- chłopak pchnął mnie na zdezorientowanego JB i zadowolony ruszył w stronę willi. Dopiero teraz mogłem zobaczyć na jakim pustkowiu się znajduję. Willę Jacksona otaczały góry, na których rozprzetrzeniał się las. Po drugiej stronie natomiast znajdował się jego prywatny kawałek plaży i ocean. To wszystko znajdowało się poza ogrodzeniem. Na terenie posesji chłopaka rozprzestrzeniał się piękny, ogromny ogród, basen, altanka, kort tenisowy oraz boisko do gry w kosza. W rogu znajdował się ogromny boks, w którym w chwili obecnej zamniętych było dokładnie dwadzieścia psów obronnych. Sam ich widok wywoływał u mnie ciarki. 
- Teraz nic ci nie zrobią.- uśmiechnął się Jackson i wręczył mi piłkę - Będziesz grał w drużynie z JB.
Kiwnąłem głową i rozpoczęliśmy grę. Cały czas myślałem nad zachowaniem Jacksona. Czasami rzeczywiście miał ludzkie odruchy. Częściej jednak zachowywał się jak potwór. Wszystko byłoby do zaakceptowania gdyby nie fakt, że za mieszkanie tutaj musimy płacić własnym tyłkiem. Z drugiej jednak strony nic nie jest za darmo. Przyszła mi na myśl jeszcze jedna sprawa. Przecież żyjemy w XXI wieku, a nie w starożytności kiedy to handel ludźmi był sprawą normalną. Dlaczego policja nie zainteresuje się czymś takim? Z tego co widzę trafia tu co chwilę ktoś nowy, czyli akcja pt. "sprzedaj dziecko zboczeńcowi" jest rozpowrzechniona na całym świecie. Nie wierzę w to,że policja o niczym nie wie. Hm... może wie, ale nie chce by to tafiło do mediów, bo np. nic nie potrafią z tym zrobić i nie chcą przyznawać się do swojej klęski. Ta.... lepiej w kółko klepać o polityce i pierdołach szarych mieszkańców niż zająć się czymś porządnym... ręce opadają. Nagle poczułem uderzenie w głowę. Straciłem chwilowo wszystkie zmysły i z impetem upadłem na ziemię.
- Jezus, przepraszam!- zauważyłem nad sobą JB, który z przejęciem delikatnie głaskał mnie po głowie - Krzyczałem, że rzucam piłkę... przepraszam.
- Hm?... nic się nie stało... zamyśliłem się..
- Może zaprowadzę cię do domu, hm?
- Jaebum... ja się nim zajmę.- Jackson... westchnąłem i podniosłem delikatnie na niego oczy. 
- Naprawdę nic mi nie jest... grajmy dalej..- w rzeczywistości okropnie bolała mnie głowa i wszystko mi wirowało jak po porządnej wizycie w wesołym miasteczku.
- Lepiej nie ryzykować BamBam... pogramy jutro, jak się lepiej poczujesz. - Jackson podniósł mnie bez problemu i wtulił w swoją klatkę piersiową - JB....mogę ci zaufać?
- Oczywiście... poprawiłem się przecież. 
- Racja... jak skończycie grać to proszę przyjść do mnie i się zameldować, dobrze?
- Mhm. 
Po tych słowach chłopak ruszył do willi. Miałem wrażenie, że zgubiłem błędnik, który teraz plącze się gdzieś po boisku. Wielokrotnie dostawałem piłką, ale jeszcze nigdy z taką siłą. Mimo wątłego ciałka, Jaebum miał w sobie dużo siły. Otworzyłem lekko oczy, do których od razu dobiegł strumień silnego światła słonecznego. Mruknąłem z niezadowolenia i wtuliłem się bardziej w Jacksona. 
- Jest aż tak źle?
Znów mruknąłem coś bezsensownego i zamknąłem oczy. Świat mi wirował i było mi okropnie niedobrze...co jest do cholery? 
- Zaraz cię położę. - szliśmy dość długo, bardzo krętymi schodami. W końcu znaleźliśmy się w sypialni Jacksona...pewnie jednej z trzydziestu. Chłopak położył mnie na ogromnym łóżku wodnym i zaczął rozbierać. Chciałem krzyknąć, ale jedynie zachłysnąłem się powietrzem - Nic ci nie zrobię, uspokój się. 
Nie wiem dlaczego, ale postanowiłem mu zaufać. W sumie to nie miałem już nic do stracenia. Hm... nic poza godnością i prawictwem. Z drugiej strony i tak bym to stracił prędzej czy później, także...
- Zaraz przyniosę ci wody...- Jackson wyglądał na bardzo przejętego. Zdjął mi spodnie i buty i przykrył kołdrą. Następnie położył mi na głowie przyniesiony przez Marka okład i delikatnie mnie pocałował. Poczułem jak przez moje ciało przechodzi przyjemny, ciepły prąd. Lekko się wzdrygnąłem i otworzyłem oczy. Jackson uśmiechnął się i pogłaskał mnie po policzku. Wyglądał jak zatroskany partner. Ygh....o czym ja myślę? Chyba rzeczywiście porządnie mi się oberwało. Gdy znów zabierał się do pocałunku odwróciłem głowę zakryłem się kołdrą.
- Już mi lepiej...
- Co robisz głuptasie?
- Mogę już wrócić do piwnicy.
- O nie...tak szybko to ja cię stąd nie wypuszczę.
- Jak to?- wyłoniłem głowę spod kołdry i spojrzałem na uradowaną twarz chłopaka.
- Daję ci szansę. Pomieszkasz tutaj ze mną.
Szczerze mówiąc wolałbym wrócić do tej śmierdzącej i zimnej piwnicy. Przynajmniej byłbym z JB, przy którym nie musiałbym się niczego bać i mógłbym być sobą, ale jak już wiadomo to jest Jackson ...a z nim dyskusji nie ma. 
- Dobrze..
- Chyba nie podoba ci się ten pomysł, hm?
- Podoba mi się... naprawdę.- jezus, czy ten koleś potrafi czytać w myślach?
- No dobrze.- Jackson wsunął się pod kołdrę i objął mnie ramieniem. Głową leżałem na jego klatce piersiowej. Mogłem słuchać jego szybkiego bicia serca. Jackson głaskał mnie po głowie i cicho nucił jakąś balladę. Powiem szczerze, że nawet mi się to podobało. Mimo wszystko wolałbym by leżał teraz koło mnie Jaebum. Nie wiem co mnie tak na niego wzięło. Znaliśmy się przecież dopiero dwa dni, ale czułem się jakbym go znał całe życie. Taka moja bratnia dusza. Ciekawe czy on czuł to samo.
- O czym myślisz?
- W sumie to o....o niczym.
- Każdy cały czas o czymś myśli i się nad czymś zastanawia.
- No dobra...w takim razie o czym myślisz ty?
- Teraz?... teraz myślę o tym, że leżę koło wyjątkowego chłopaka.- Jackson jeździł nosem po moim czole i co chwilę mnie w nie całował. Faktycznie w tym momencie czułem się wyjątkowo. Ciekawe czy z każdym tak zaczynał żeby postwarzać pozory, czy rzeczywiście mnie traktuje jako tą wyjątkową osobę. Westchnąłem i mocniej się w niego wtuliłem. Musiałem udawać potulnego, grzecznego chłopca żeby nie oberwać. Jackson zjechał ręką na moje podbrzusze i lekko się uśmiechnął. Czułem jak moje serce przyspiesza. W tym momencie okropnie się zestresowałem. 
- Mark!
Dosłownie po kilku sekundach do pokoju wszedł zawołany chłopak.
- Tak?
- Przyprowadź do mnie JB. 
- Tak jest.- Mark wyszedł, a ja zdezorientowany spojrzałem na Jacksona.
- Teraz się zabawimy...


~c.d.n.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------