27 marca 2018

Od nowa~cz.5 [Rowoon&Chanhee]




                     Obudziłem się wyjątkowo wcześnie. Śpiący obok mnie Rowoon chrapał w najlepsze i nie miałem serca go obudzić. Wstałem dość leniwie z łóżka, po czym ruszyłem do kuchni, napić się wody. Po drodze wstąpiłem do pokoju ojca, by sprawdzić czy w ogóle wrócił na noc. Cóż... mogłem się tego spodziewać, że jego łóżko będzie puste. Pewnie po kolacji poszedł do tej pindy, ale tak jak powiedziałem - nie będę się w to wtrącał. W sumie mam teraz na głowie większe zmartwienie. Rowoon powiedział mi wczoraj, że chciałby ze mną być. Nie wiem, co mam o tym myśleć... dopiero dzisiaj, na trzeźwo. Wczoraj wieczorem niby mu odmówiłem, ale w nocy długo o tym rozmawialiśmy, Rowoon mnie przytulał, całował... Na samą myśl mam przysłowiowe motyle w brzuchu i nawet gdybym coś do niego poczuł, nie chciałbym z nim być. Nie, może inaczej... nawet jakbym chciał, nie mogę mu tego zrobić. Nie chcę schrzanić mu całego albo chociaż kawałka życia.
Siedziałem w kuchni ze szklanką wody w ręku. Ciągle myślałem o ojcu, jego pracy, Rowoonie, naszych studiach, tym, co mówiłem wczoraj... co ja mam do cholery zrobić? Rowoon, Rowoon, Rowoon... co ja mam z tobą począć? Nie jestem gejem... W zasadzie nigdy nie zastanawiałem się nad tym, kim jestem, ale naturalne dla mnie było to, że myślałem o założeniu rodziny i posiadaniu dzieci z kobietą. Mam dopiero 15 lat i jest to idealny czas, by próbować i poznawać siebie, ale związek z chłopakiem? To tak jak ciągła obecność twojego najlepszego przyjaciela i osoby, którą kochasz w jednym. Niby fajna sprawa, ale jak pokazalibyśmy się przy ludziach, co na to nasi rodzice? Moja mama nie byłaby zadowolona...
- Nie śpisz? - uniosłem głowę, widząc sunącego w moim kierunku Rowoona. Zaprzeczyłem jedynie skinieniem głowy, upijając łyk wody - Coś się stało? - chłopak kucnął przede mną, całując mnie w czoło.
- Nie... po prostu nie mogę spać.
- Dochodzi dopiero siódma. Chodź, jeszcze poleżysz. - Rowoon wyjął z moich dłoni szklankę, po czym dokończył jej zawartość - Chodź. 
- Ojciec jeszcze nie wrócił.
- Widocznie dobrze się bawi... powinieneś być zadowolony.
- Ta... powiedzmy, że jestem. - chłopak chwycił mnie w talii, prowadząc mnie powoli do łóżka.
- Chani... twój tata chce być znów szczęśliwy.
- Wiem. - burknąłem, wyciągając przed siebie ręce. Co jest nie tak z tym cholernym okiem? Nic już praktycznie nie widzę.
- Chowaj łapki, bo zaraz się uderzysz.
- Tak czuję się pewniej.
- Nie ufasz mi? - zapytał, kładąc mnie do łóżka.
- Ufam.... to nie chodzi o to.
- A o co? - mruknął, kładąc się obok mnie. Po upływie kilku sekund nachylił się nade mną, całując moje powieki.
- Ja... jak nie mam laski, to muszę się czymś wspomagać. - wydusiłem na jednym tchu, łapiąc go za koszulkę.
- Masz mnie... nie potrzebujesz niczego innego. - szepnął, przywierając do moich warg. Odwzajemniłem nieśmiało jego pocałunek, po czym "posmyrałem" go palcem po policzku, lekko się uśmiechając - Musisz się częściej uśmiechać. 
- Tak mówisz?
- Mhm. - chłopak pocałował mnie w czoło, po czym wtulił się w moją klatkę piersiową. Przytuliłem go dość nieśmiało, głaszcząc go po głowie - Ale bije ci serce.
- No wiem... to dla mnie nowa sytuacja. - westchnąłem, bawiąc się jego włosami - Byłeś kiedyś w związku?
- Dwa razy.
- I jak to jest?
- Masz przy sobie osobę, na której możesz polegać, której możesz się ze wszystkiego zwierzać, rozmawiać o wszystkim, śmiać się i płakać... jesteś z kimś, kogo kochasz i masz świadomość, że dla tej osoby jesteś wszystkim. - skinąłem głową, głębiej się nad tym zastanawiając. Brzmi fajnie... tylko w tym wszystkim szkoda Rowoona.
- Czemu się rozstałeś z tymi dziewczynami?
- Jedna mnie zdradziła... z drugą z dnia na dzień miałem coraz mniej tematów do rozmów. Non stop opowiadała mi o swoich przyjaciółkach, zakupach, o tym jaki film widziała z koleżankami i o tym, na jaki kolor powinna pomalować paznokcie... Związek z dziewczyną jest dla naprawdę cierpliwych facetów. - zaśmiałem się, czując jak ciepłe wargi chłopaka pieszczą moją szyję - Chanhee...
- Hm?
- Rozumiem, że zmieniłeś swoje wczorajsze zdanie. - odsunąłem się od chłopaka, biorąc głęboki oddech - O co chodzi?
- To nie jest takie łatwe.
- Nie rozumiem.
- Hyung... załóżmy tak czysto teoretycznie, że też tego chcę. Powiedz mi, jak byś nas widział za te pięć lat?
- Cóż... będziemy robić magisterkę. Wynajęlibyśmy jakieś fajne mieszkanie, ty byś był światowej klasy muzykiem, ja bym roznosił kawę na praktykach w jakiejś redakcji. - Rowoon uśmiechnął się, spoglądając na mnie - A ty?
- Ja tego nie widzę Rowoon... Może teraz byłaby to fajna odskocznia od tego wszystkiego, ale nie widzę czegoś takiego na dłuższą metę.
- Chani... co ty mówisz...
- Mówiłem ci o tym setki razy... Ojciec mnie tutaj nie zostawi. Za jakiś czas się stąd wyniesiemy i co wtedy? Związek na odległość? Nawet nie będę mógł ci napisać głupiej wiadomości, bo nic nie widzę, a jeden telefon dziennie jest totalnie bez sensu... Myślmy realnie Rowoon... a nie tym, czego pragniemy na daną chwilę. - poczułem jak Hyung wstaje z łóżka. Przełknąłem z trudem ślinę, zamykając przy tym oczy. Wiem, że musiałem go tym zranić, ale wydaje mi się, że lepiej dla nas będzie, kiedy nie rozpoczniemy tego związku. W pewnym momencie usłyszałem dźwięk zamykanych na zamek drzwi w moim pokoju oraz dokładne zasunięcie zasłon - Rowoon... - chłopak usiadł na mnie okrakiem, czym totalnie zbił mnie z tropu - Co ty wyprawiasz? - odruchowo zasłoniłem twarz dłońmi. Hyung złapał mnie za ręce, kładąc je obok mojej głowy - Hej... - jego wargi zaczęły pieścić mój policzek... jeden, później drugi... czułem na skórze jego ciepły oddech i przyjemną wilgoć jego ust.
- Myślę o tobie odkąd zobaczyłem cię pierwszy raz. 
- Co?
- Pragnę cię jak nikogo innego... teraz, jutro, za miesiąc i za dziesięć lat... Zakochałem się w tobie. - szepnął, ostrożnie mnie całując - Kocham cię Chanhee. - zakręciło mi się od tego wszystkiego w głowie. Nawet nie wiedziałem, co mam na to odpowiedzieć. Na usta cisnęło mi się jedynie "co takiego?" - Chociaż spróbujmy... Spróbuj mi zaufać, nie zawiodę cię. 
- Rowoon.
- Daj mi godzinę... postaram się cię przekonać do siebie. - niewiele myśląc, skinąłem głową. Rowoon przywarł do moich ust, całując mnie niezwykle namiętnie, ale przy tym bardzo czule i ostrożnie. Jego dłoń dotykała mojej talii, wywołując u mnie niekontrolowane jęki i westchnięcia. Dopiero gdy poczułem ją na nagim ciele, wygiąłem się lekko, czując przyjemne mrowienie w podbrzuszu - Nie jest tak źle, co? - potwierdziłem jego słowa skinieniem głowy, układając wolną dłoń na jego karku. Rowoon uniósł lekko ku górze dłoń, za którą mnie trzymał, po czym zaczął ją delikatnie całować, przechodząc przez całą jej długość. Jego wargi przywarły do mojej klatki piersiowej, pieszcząc ją przez materiał koszulki.
- To... to krępujące. 
- Zaufaj mi... nie zrobię ci krzywdy Chani. - skinąłem głową, z sekundy na sekundę łapiąc coraz ciężej oddech - Jak będziesz miał dość to mi powiedz. - szepnął, głaszcząc mnie po twarzy.
- Czas ci ucieka. - Rowoon zaśmiał się, po czym lekko się po mnie zsunął. Jego dłonie wsunęły się pod moją koszulkę, unosząc ją do góry, podczas gdy wargi chłopaka przywarły do mojej klatki piersiowej i brzucha. Z moich ust wydobył się stłumiony jęk. Było to tak przyjemne doznanie, że byłem bliski odpłynięcia. Mimo to czułem się potwornie skrępowany i nadal z tyłu głowy czułem, że to, co robimy nie ma najmniejszego sensu. Rowoon zdjął ze mnie koszulkę, rzucając ją na podłogę. Jego ciało przywarło do mojego, a usta znów spróbowały moich. Wtedy też usłyszałem, że do domu wrócił ojciec. Zamknął drzwi i zaczął się rozbierać. Swoją drogą po wypadku, mój słuch bardzo się wyostrzył i chyba nic nie jest w stanie się przede mną ukryć - Tata...
- Hm?
- Wrócił do domu. - Rowoon zszedł ze mnie, podając mi koszulkę.
- Zamknąłem drzwi do pokoju.
- Wyczuje, że coś jest nie tak. - poderwałem się z łóżka, idąc po omacku w stronę drzwi.
- Chanhee, co ty wyprawiasz?
- Udawaj, że śpisz.
- Co?
- Muszę z nim pogadać.
- Ale... - wyszedłem z pokoju, idąc w stronę przedpokoju.
- Wróciłeś. - burknąłem, opierając się o ścianę.
- Oo Chani... już nie śpisz? 
- Nie mogłem spać. Gdzie byłeś przez całą noc? - byłem tak poddenerwowany tym wszystkim, że nie mogłem pohamować emocji.
- Em... a dobrze się czujesz?
- Co? Czemu pytasz? - ojciec podszedł do mnie, przykładając dłoń do mojego czoła - Ej...
- Co "ej"? Masz gorączkę? 
- Tak... z tego wszystkiego dostałem gorączki. - założyłem nerwowo ręce, czując jak zalewa mnie zimny pot - Wszystko dlatego, że nie śpię po nocach, tylko zastanawiam się, gdzie się szlajasz. 
- Chani... idź do łóżka, co? Dziwnie się zachowujesz. 
- Bo się o ciebie bałem. 
- Ja się nim zajmę. - wryło mnie w ziemię, słysząc za plecami niski głos Rowoona - Miał w nocy koszmary... nadal po nich bredzi. 
- Właśnie widzę. - ojciec pocałował mnie w głowę, uśmiechając się - Idźcie spać chłopcy... też pójdę się położyć. 
- Jasne... chodź Chani. - chłopak chwycił mnie w pasie, prowadząc mnie do pokoju.
- Przestań. - burknąłem, czując jak Rowoon zamyka za nami drzwi - Rowoon... 
- Nie skończyliśmy. - mruknął, opierając mnie o ścianę. Jego dłonie spoczęły na mojej talii, dociskając moją miednicę do lodowatego betonu.
- Co ty wyprawiasz? 
- Co wyprawiam? - szepnął, całując mnie po szyi - Całuję moje maleństwo. 
- Głupi jesteś. - uśmiechnąłem się, kładąc mu rękę na karku.
- Tylko troszkę. - zaśmiał się, przywierając do mnie wargami.

*

- Tato, wychodzę! 
- Chwila, poczekaj. - ojciec wszedł do przedpokoju, poprawiając mi szalik - Gdzie się wybierasz?
- Jadę do Rowoona.
- Jak? Sam?
- Mhm... wytłumaczył mi gdzie mam wysiąść. Ma na mnie czekać na przystanku. 
- Może cię odwiozę?
- Nie... poradzę sobie. 
- Masz telefon?
- Tak.
- Zadzwoń jak u niego będziesz.
- Okej... narazie. - uśmiechnąłem się, wychodząc z domu. Od półtora tygodnia jestem z Rowoonem. Staram się trzymać go na dystans, nie pozwalać na zbyt wiele, ale cóż... koniec końców i tak mu ulegam. Zero asertywności... ja nie wiem, co ten chłopak ze mną robi.
Po dojechaniu na miejsce, wysiadłem z autobusu, rozglądając się za Rowoonem, jednak na przystanku nie było żywego ducha. Wykręciłem więc do niego numer, czekając aż odbierze.
- Chanhee, przepraszam, ale się spóźnię. 
- Nie przejmuj się... powiedz mi, gdzie mam iść. 
- Nie ruszaj się stamtąd... zaraz po ciebie przyjdę. - westchnąłem, kręcąc nogą w stercie śniegu.
- Wyjdę ci na przeciw. Nie jestem dzieckiem.
- Dobra, dobra.... widzisz taki wysoki, neonowy znak?
- Hmm... ten czerwony?
- Tak... idź powoli w jego stronę. 
- Okej... do zobaczenia. - uśmiechnąłem się, chowając telefon do kieszeni kurtki. Rozłożyłem laskę, idąc powoli w kierunku znaku. Lekki, padający z nieba śnieg, muskał moją rozgrzaną z emocji twarz, a jego grube złoża chrupały pod moimi nogami. Uśmiechnąłem się pod nosem, zastanawiając się nad tym, co na dziś przygotował dla mnie Rowoon. Czasami chciałbym gnić z nim na kanapie przez cały dzień, jeść coś dobrego i oglądać filmy... No właśnie... momentami nienawidzę siebie za swoje kalectwo.
- Chanhee. - zatrzymałem się, marszcząc brwi.
- Rowoon? - jakiś chłopak parsknął śmiechem, podchodząc bliżej mnie.
- Nie poznajesz nawet głosu osoby, której obciągałeś pałę? 
- Yoongi... - przełknąłem z trudem ślinę, czując jak uginają się pode mną nogi. Miał siedzieć w areszcie i czekać na proces... dlaczego jest na wolności?! - Co ty...
- Co tu robię? Obserwuję cię od dłuższego czasu i widziałem, że jedziesz do Rowoona. Mamy chyba do pogadania, nie sądzisz?
- Powinieneś siedzieć w areszcie.
- Ale jak widzisz, nie siedzę. - warknął, łapiąc mnie za kurtkę.
- Puszczaj.
- Stul pysk gnoju... wystarczająco namieszałeś. - chłopak zaciągnął mnie w jakąś boczną uliczkę, pchając mnie na mur otaczający jeden z domów.
- Błagam, zostaw mnie. 
- Co takiego?
- Nie krzywdź mnie. - Yoongi chwycił mnie za kurtkę, uśmiechając się przy tym.
- Z tego, co pamiętam, widzisz na jedno oko, tak? 
- Czego ty ode mnie chcesz? - warknąłem, zaczynając się z nim lekko przepychać.
- Mogłeś spieprzyć mi życie dupku, ale wiesz co? Odegram się za to.
- Pomocy! - wrzasnąłem, czując mocne uderzenie w brzuch. Jęknąłem, opierając się o mur. Bałem się, że to niezrównoważone psychicznie bydle coś mi zrobi - Aishh...
- Zamknij mordę... nie rozumiesz czegoś? - skinąłem głową, łapiąc się kurczowo za brzuch - Świetnie. - Yoongi pchnął mnie na ziemię, po czym zaczął kopać mnie jak opętany. Kopał tak szybko i tak mocno, że nie miałem nawet szans, by zakrywać części ciała, w które celuje. Po wciśnięciu mi kilku kopniaków w okolice mostka, przywarłem do ziemi, próbując ostatkiem sił złapać oddech. Wtedy stało się coś, czego nie spodziewałbym się nawet po nim. Yoongi zamachnął się, kopiąc mnie z całej siły w głowę. Była to chwila, w której straciłem jakikolwiek kontakt ze światem. Widziałem przed oczami czarną plamę... coś, czego tak cholernie się bałem. Wpadłem w tak ogromną panikę, przez którą zacząłem dusić się jeszcze bardziej - Zdychaj cioto. - chłopak splunął na mnie, jak na największe ścierwo. Nie zasłużyłem na takie traktowanie... Zaraz po tym wśród moich łapczywych zachłyśnięć powietrza, usłyszałem dźwięk odchodzącego Yoongiego. Czyżby to był mój koniec? Tak szybko? Ja mam dopiero 15 lat... błagam, nie...
- Tam ktoś leży. - usłyszałem głos jakiegoś chłopaka i pisk towarzyszącej mu dziewczyny - O matko..
- Żyje?
- Nie słyszysz jak oddycha? Dzwoń po karetkę. 
- Już... już dzwonię. - chwyciłem chłopaka za nogawkę, starając się zwrócić na siebie jak największą uwagę. Byłem pewien, że za moment się uduszę.
- Już jedzie karetka, spokojnie. - wtedy też z mojej kurtki dobiegł nas dźwięk mojego telefonu. Pokazałem na kieszeń mając nadzieję, że chłopak domyśli się o co chodzi i odbierze - Powiem co się stało, nie denerwuj się.... Halo? 
- Ha... halo? Chanhee?
- Posłuchaj uważnie... Nie mam pojęcia kim jesteś, ale ten Chanhee został pobity. Moja dziewczyna zadzwoniła już po karetkę...
- Co? Co ty mówisz?
- On ledwo oddycha... boże, nie wiem, co mamy jeszcze zrobić.
- Gdzie jesteście?
- Na Myeongdong.... czekaj... dom numer 63.
- Dobra, wiem gdzie to. - chłopak schował telefon do mojej kieszeni i zaczął klepać mnie delikatnie po twarzy. Czułem, że schodzę powoli na tamten świat.
- Hej... Chanhee, tak? Słyszysz mnie?
- Co jest?
- Stracił chyba przytomność. Gdzie ta karetka?
- Nie wiem... mówili, że szpital jest dwa kroki stąd, zaraz pewnie będzie.
- Chanhee! - poczułem jedynie jak ktoś upada na kolana, lekko mnie przy tym szturchając - Boże, Chani...
- To z tobą rozmawiałem?
- Tak. Co tutaj się stało?
- Nie mam pojęcia. Jak go zobaczyliśmy to już tak leżał. 
- Dzwoniliście po karetkę?
- Jedzie! - krzyknęła dziewczyna - Jedzie, już jedzie. Tutaj!


*

                              Wybudziłem się po dobrych kilku godzinach. Leżałem w szpitalu, słysząc jedynie cichy dźwięk maszyn, do których byłem podpięty. Cały czas jednak miałem zamknięte oczy. Bałem się je otwierać... boję się, że moje obawy się potwierdzą i że całkowicie straciłem wzrok.
- Chani... - tata... Rowoon powiadomił go zaraz po tym, jak zabrała mnie karetka. Siedział przy mnie całą noc... ciągle trzymał mnie za rękę, mówiąc, że wszystko będzie dobrze - Synku, jak się czujesz? - odwróciłem jedynie głowę, przełykając z trudem ślinę - Proszę cię, powiedz coś... cokolwiek. Spójrz chociaż na mnie. - westchnąłem ściskając mocniej rękę ojca - Co się dzieje?
- Tato.
- Spokojnie. - tato pogłaskał mnie po głowie, po czym nachylił się do mnie, całując mnie w czoło - Co się dzieje? 
- Ja... boję się.
- Chani... nic ci się nie stanie, obiecuję. Przysięgam, że nie spuszczę cię z oka nawet na sekundę. 
- Nie... - zacisnąłem powieki, czując jak wypływają spod nich łzy - On kopnął mnie w głowę. 
- Co..
- Boję się... boję się, że nie widzę. 
- Nie, nie, nie synek... spokojnie. - ojciec chwycił moją twarz w obie dłonie. Czułem jak mocno się trzęsą... czuł, że coś może być nie tak - Otwórz oczka.
- Nie.
- Proszę cię. 
- Nie... boję się. - tato westchnął, łapiąc mnie za ręce.
- Synku, jestem przy tobie. Jestem tu, słyszysz? Za moment mnie zobaczysz, tylko otwórz oczy. 
- A co, jeśli straciłem wzrok?
- Nie straciłeś.
- A co jakbym stracił? 
- Zrobiłbym absolutnie wszystko żebyś go odzyskał. - wziąłem głęboki oddech, ściskając dłonie ojca, po czym uchyliłem niepewnie powieki - Chani... - pociągnąłem jedynie nosem, wybuchając zaraz po tym płaczem - Boże.
- Zobaczę cię, tak?! - wrzasnąłem, uderzając rękoma o łózko - Zrób coś! 
- Chani...
- Nic nie widzę! Nic!
- Synku.
- Pomóż mi! Błagam, zrób coś!
- Co tu się dzieje? - do sali wbiegł lekarz - Czemu tak krzyczysz, co?
- Mój syn stracił całkowicie wzrok...
- Zróbcie coś. - pisnąłem, rzucając się po łóżku.
- Proszę się odsunąć... podam coś na uspokojenie. - mężczyzna wraz z jakąś pielęgniarką chwycili mnie za rękę, wbijając w nią igłę - Lek zaraz zacznie działać. Niech pan pozwoli ze mną do mojego gabinetu. 
- Chwilkę... zawołam jego przyjaciela. - to Rowoon tutaj jest? Zacisnąłem dłonie na pościeli czekając na wejście chłopaka. Nie mogę znieść myśli, że nigdy już go nie zobaczę... podobnie jak mojego ojca. Jak ja sobie poradzę w życiu?
- Ale jak to?
- Zaraz pogadamy... zostań z nim. - usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Czułem obecność Rowoona. Chciałem poczuć jego bliskość, jednak ten nie palił się do tego, by do mnie podejść.
- Chanhee... - chłopak usiadł na łóżku, łapiąc mnie za rękę - Tak mi przykro. - przyciągnąłem go bliżej siebie, dotykając niepewnie jego twarzy. Z każdym kolejnym dotykiem moje serce pękało na tysiące kawałków - Żabko... jak ty się czujesz? - szepnął, całując moje dłonie - Coś cię boli?
- To koniec.
- Żaden koniec. - Rowoon przyłożył dłoń do mojego policzka, delikatnie mnie po nim głaszcząc - Ja i twój ojciec zrobimy wszystko żeby przywrócić ci wzrok. Obiecuję ci to. 
- Nie... koniec z nami. 
- Chanhee, jesteś w szoku... ja też... ale proszę cię, nie gadaj takich głupot. 
- Wyjdź stąd.
- Przestań... Przejdziemy przez to razem. 
- Wyjdź.
- Kocham cię.
- Ja ciebie nie kocham... wyjdź. - oczywiście to nieprawda. Zakochałem się w nim jak głupi i chciałbym z nim być do końca życia, ale nie mogę pozwolić na to, by miał przeze mnie spieprzone życie. Ciągła opieka nade mną, ciągła obecność przy mnie, ciągłe tłumaczenie mi wszystkiego... mówienie co gdzie leży, co gdzie jest schowane, prowadzenie mnie do szkoły, ze szkoły... nie.
- Chani... co ty mówisz?
- Ja jestem ślepy, a ty głuchy... wypad. - odwróciłem się plecami do Rowoona, czując jak pęka mi serce. Zachowałem się jak dupek, ale wiem, że za jakiś czas Rowoon to zrozumie. Zacisnąłem dłoń na pościeli, starając się nie rozkleić. Słyszałem jedynie jak chłopak wstaje ostrożnie z łóżka i wychodzi z sali... nigdy w życiu nie czułem się tak podle.


~c.d.n.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

5 komentarzy:

  1. Straszne... ale cudowne!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nadal liczę na happy end... i skrycie na jakąś eroscenkę, z uwagi na okoliczności w tym fanfiku ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Z jednej strony moje serduszko przepelnilo się smutkiem a z drugiej ze będzie lepiej xd
    Błagam niech się pogodza i wszystko wróci do normy.. .

    OdpowiedzUsuń