28 lutego 2015

Zico & Jaehyo [Potwór z sąsiedztwa]


            Nazywam się Jaehyo i mieszkam razem z rodzicami w małej mieścinie o nazwie Gimje. Nienawidzę tej wiochy. Ogranicza mnie... nie ma tutaj żadnych perspektyw.. żadnych klubów, galerii, kina, muzeów, boisk....nic, tylko pola do uprawy ryżu i wypasu krów. Totalna porażka. Nie pasuję do tego miejsca. Jestem osobą, która chce się rozwijać... ma pasje, marzenia i ogromne plany na przyszłość. Po maturze chcę wyjechać do Seoulu i w nim zacząć studia i pracę. Nie ma opcji żebym kiedykolwiek wrócił do Gimje. Wracając do wyglądu mojej wioski... Znajduje się w niej kilkanaście domów jednorodzinnych umieszczonych przy głównej ulicy, szkoła, pare sklepów, kawiarnia z obrzydliwą kawą i stacja benzynowa. Całą wieś otacza las sosnowy... wielki, ciemny, gęsty las. Słyszałem jak starsi mieszkańcy wioski nazywali Gimje "wioską otoczoną przez śmierć". Żałosne...wiem, ale starszych ludzi nie przegadasz. Na wzgórzu, które jest jednocześnie głównym wejściem do lasu znajduje się ogromny, ceglany dom. Przypomina bardziej coś w rodzaju zamku, o którym oczywiście krążą miejscowe legendy. Jedna z nich jest taka, że zamieszkują w nim zmartwychwstani. Jako że chowamy ciała zmarłych wokół wioski, ludzie gadają, że oni na pewno powstają z grobów i osadzają się w "zamku". Totalna głupota.
Właśnie stałem na moście i czekałem na szkolny autobus, kiedy podbiegł do mnie Taeil. Był z młodszej klasy i strasznie działał mi na nerwy.
- Cześć Jaehyo!
- Aish.... czego się tak drzesz?
- Słyszałeś już najnowsze wieści?
- Dopiero wyszedłem z domu...jakie wieści?
- W środku nocy jakaś rodzina wprowadziła się do tego domu na wzgórzu.
Wow....muszę przyznać,że rzeczywiście mnie to trochę zaskoczyło, ale nie chciałem zbytnio tego po sobie okazywać.
- No i?...pewnie już cała wieś żyje tą wiadomością.
- Naprawdę cię to nie rusza? Ktoś wprowadził się do tego domu...w środku nocy...i jeszcze ta legenda o zmartwychwstałych...
- Jezu jaki z ciebie dzieciak... jesteś w drugiej klasie liceum, a zachowujesz się jak przedszkolak. - rzuciłem krótko i ruszyłem w stronę wzgórza.
- Ejj, a ty dokąd?
- Do domu... nie mam dzisiaj siły na szkołę.
W rzeczywistości chciałem sprawdzić jaka szalona rodzina zdecydowała się na przeprowadzkę do Gimje i jeszcze do tego ponoć nawiedzonego domu. Lekko poddenerwowany i zmęczony stanąłem pod ogromną bramą, która oddzielała zamek od reszty wioski. Nigdy jeszcze nie miałem okazji przyglądać się temu miejscu z bliska...muszę powiedzieć, że robiło wrażenie. Mimo to starałem się zachować obojętność i kamienną twarz... jak zawsze. Po podejściu pod bramę czułem się obserwowany. Czułem się tak, jakby wielka para oczu była wbita we mnie i śledziła każdy mój ruch. Dziwne... Rozejrzałem się dookoła siebie. Cisza... głucha cisza, pola, las i lekki wiatr rozwiewający moje włosy. Już miałem pukać do bramy, gdy nagle zadzwonił do mnie telefon. Warknąłem pod nosem i odebrałem. Była to mama... powiadomiła mnie o nagłej śmierci naszej sąsiadki i kazała natychmiast wracać do domu. W sumie nic dziwnego w tym nie widziałem. Ta babcia miała już z 80 lat. Niby zawsze trzymała się bardzo dobrze, nigdy nie chorowała... jeszcze wczoraj widziałem ją jak pracowała w polu. Ale cóż... taka widocznie jest kolej rzeczy. Ostatni raz rzuciłem okiem na ogromny dom i ruszyłem w stronę wsi. Gdy wszedłem do domu od razu w progu zaczepiła mnie młodsza siostra.
- Taeil...
- Co Taeil?
- On...- tutaj wybuchła płaczem i uciekła do swojego pokoju.
- Jaehyo...- jeszcze ojciec...
- Hm?
- Taeil zmarł...
Co? O czym on kuźwa mówi? Mama mówiła o zmarłej sąsiadce, nie o tym upierdliwym gnojku...fakt, wkurzał mnie, ale jego śmierć mną wstrząsnęła.
- O czym ty mówisz?...mama mówiła o śmierci sąsiadki...
- Taeil miał atak zaraz po niej...
Nic nie powiedziałem... nie byłem w stanie. Przecież rozmiawiałem z nim jakąś godzinę temu. Poszedłem do pokoju i zamknąłem się w nim na wszystkie możliwe zamki. Nie miałem ochoty z nikim przebywać i rozmawiać. Mimo mojej niechęci do tego dzieciaka, czułem się dziwnie wiedząc, że nie żyje. Usiadłem na łóżku i zacząłem rozmyślać... w sumie o niczym szczególnym. Mimo śmierci sąsiadki i kolegi ze szkoły, nadal myślałem o rodzinie, która wprowadziła się do domu na wzgórzu. Nigdy nikt tam nie mieszkał... przynajmniej nie za mojego życia. W pewnym momencie usłyszałem szelest liści. Okno mojego pokoju wybiegało wprost na las otaczający wioskę. Poderwałem się na równe nogi gdy zobaczyłem stojącego w oknie chłopaka. Nigdy wcześniej go nie widziałem... musiał być synem ludzi, którzy wprowadzili się do "zamku". Był niewiarygodnie blady, a jego oczy były puste...dosłownie. W pierwszym momencie przestraszyłem się go i odruchowo zrobiłem krok w tył. Ten jedynie uśmiechnął się i oparł się o okno.
- Jestem Zico.
Co za dziwny typ.
- Każdemu tak zaglądasz w okna?
- Hmm... no cóż....taki mam nawyk.
- Nie powinieneś tego robić...- powiedziałem, po czym podszedłem do okna,by je zamknąć. Chłopak jednak zatrzymał okno z ogromną siłą i lekko się uśmiechnął.
- Nie ładnie tak wyganiać gości.
- Nie jesteś moim gościem... zrobiłeś mi najście, bez mojej wiedzy i zgody... a teraz mam taki okres,że nie mam ochoty na czyjeś odwiedziny. 
- A mogę wiedzieć co się stało?
- Niekoniecznie... nie znamy się wystarczająco długo.
- Możesz mi zaufać.
Rzeczywiście... było w nim coś, co mnie do niego przyciągało i za wszelką cenę chciałem wiedzieć co to jest. Z drugiej jednak strony bałem się go. Był niewiarygodnie spokojny... do tego jeszcze to przeszywające spojrzenie.. no nic...
- Z drugiej strony domu są drzwi... wej...- tu nie dokończyłem, bo Zico już był w środku. Gdy stanął na podłodze mojego pokoju poczułem dreszcze i dziwną aurę panującą wokół nas. Miałem ochotę uciec.. nie wiem dokąd i dlaczego, ale to była pierwsza myśl gdy chłopak pojawił się w środku.
- Usiądź...
Zico usiadł na łóżku i wbił oczy w wiszący na ścianie krzyż.
- Jesteś katolikiem?
- Owszem...dlaczego o to pytasz?
- Z czystej ciekawości.
Aish...coraz bardziej miałem go dosyć.
- Powiem ci, co miałem do powiedzenia i stąd pójdziesz, zgadza się?
- Taka była umowa.
- Dowiedziałem się dzisiaj o śmierci sąsiadki i bliskiego kolegi ze szkoły...
- Hmm... dwa zgony jednego dnia?...dziwne.
- Zgadza się... mam wrażenie, że to przez rodzinę, która wprowadziła się tutaj zeszłej nocy.- powiedzialem to specjalnie, by zobaczyć jak zareaguje. Nigdy wcześniej nie widziałem go w wiosce, więc od razu domyśliłem się, że to on się wprowadził do Gimje. Mimo osądu chłopak zachował stoicki spokój.
- Czemu myślisz,że to przez nas?
Przyznał się.... czyli czuje się czysty i niewinny.
- Nie wiem... sam fakt, że wprowadziliście się do tego domu sugeruje, że jest z wami coś nie tak.
- Nie powinieneś nas osądzać...sam mówiłeś, że nie znamy się wystarczająco dobrze.
- Być może... ale wiem,że nie jesteście zwykłą rodziną.
Zico lekko się uśmiechnął po czym wstał i podszedł do otwartego okna.
- Udowodnij to przed całą wioską... może być ciekawie.- po tych słowach uśmiechnął się i wyskoczył z okna znikając między gęsto osadzonymi drzewami.

*

Przez kolejne dni bez przerwy myślałem o Zico... nie jako obiekcie westchnień... bardziej o jego dziwnym jak dla mnie sposobie bycia. Sam potwierdził, że jego rodzina do zwykłych nie należy... albo powiedział to specjalnie, by zrobić ze mnie idiotę. Jednak kolejne zgony potwierdzały jedynie moją teorię. Fakt... może i nie powinienem ich od razu osądzać, ale przez ciągłe pogrzeby zacząłem się bardziej zagłębiać w historię wioski, domu na wzgórzu i legendy o zmartwychwstałych. Ponoć podobna sytuacja miała miejsce setki lat temu w XVII wieku. Do domu na wzgórzu ni stąd ni zowąd w środku nocy wprowadziła się rodzina, która jak się później okazało była opuszczona przez Boga... co oznacza, że byli zmartwychwstałymi lub jak kto woli to nazywać- wampirami. Śmieszne? Być może... ale w tym momencie wszystko zaczęło mi się układać w logiczną całość. 
- Jaehyo!
Mama... odłożyłem notatnik, w którym zapisywałem wszystkie przemyślenia dotyczące nowych mieszkańców Gimje i poszedłem do kuchni.
- Tak?
- Idę dzisiaj na pogrzeb pana Kim... zmarł wczoraj wieczorem. 
- Co?.... kolejny zgon?
- Niestety... lekarz sądzi, że to epidemia.
Epidemia czy sprawka wampirów? 
- Dobrze... mam iść z tobą?
- Nie... zostań z Yooną w domu. 
Westchnąłem i wyciągnąłem z lodówki jabłko, w którym od razu zatopiłem zęby. Ta nowa rodzina przestała mi się podobać już dawno temu. 
- Wieczorem będę musiał wyjść.
- Wieczorem?...dokąd?
- Do kolegi... będziemy robić projekt na chemię.
- Dobrze... zostań u niego na noc żebyś się nie pałętał sam po nocy.
Tym lepiej dla mnie. Nie mam kolegów...mama powinna o tym wiedzieć. Chciałem się zaczaić w krzakach podczas pogrzebu, by sprawdzić co zmartwychwstali robią z tymi, których "zabili". 
  Gdy nadszedł wieczór zgodnie z tym, co sobie ustaliłem wcześniej poszedłem do lasu, by zaczaić się na kondukt pogrzebowy. Gdy rodzina i najbliżsi rozeszli się mogłem w spokoju przyglądać się grobowi. Nie był on marmurowy. U nas w wiosce panowała zasada, że zmarłych chowamy owszem w trumnach, ale nie przykrywamy ich marmurem, tylko samym piachem i ziemią. 
Byłem zmęczony... siedziałem tu w końcu dobre kilka godzin. W pewnym momencie poczułem jak ktoś łapie mnie od tyłu i zatyka usta. Byłem przerażony i totalnie mnie zamurowało. Nie wiedziałem jak mam się bronić. Wtedy poczułem okropny ból na mojej szyi. Jakby ktoś zatopił w niej igły. Zamroczyło mnie. Momentalnie straciłem czucie w kończynach i zrobiłem się strasznie senny...
   Obudziłem się w swoim łóżku, przy którym siedziała mama i głaskała mnie po głowie. Nie mam pojęcia jak się w nim znalazłem. 
- Jaehyo... synku, jak się czujesz?
Otworzyłem usta, ale nie mogłem nic powiedzieć. Wtedy zobaczyłem wchodzącego do pokoju lekarza. Jedyny lekarz w wiosce... pewnie jest załamany tym, że w tak krótkim czasie zmarło tak dużo ludzi. Chciałem mu powiedzieć, co jest przyczyną tylu zgonów, ale nie mogłem... nic nie mogłem powiedzieć... dlaczego do cholery?! Gdy pan Ha zaczął robić mi badania, zamknąłem oczy i....
      Obudziłem się w trumnie. Zaraz....co jest grane?! Dostałem nagłego ataku paniki. Waliłem rękoma i nogami najmocniej jak mogłem. Chciałem, by ktoś mnie usłyszał i wyciągnął z tego dołu. Chwila Jaehyo...uspokój się. Skoro jesteś w trumnie... znaczy,że stwierdzono zgon...co oznacza,że odżyłem i należę do zmartwychwstałych. Yhym...bądź tu człowieku spokojny. 
- POMOCY ! SŁYSZY MNIE KTOŚ?!
Uderzenie w trumnę. Czyli ktoś usłyszał. W pewnym momencie poczułem zimno uderzające o moje ciało. Góra trumny została zdjęta. Bałem się otworzyć oczy, by sprawdzić, kto mi pomógł. 
- Witam nowego.- znam ten głos...Zico. Otworzyłem oczy i spojrzałem na chłopaka, który stał nade mną i lekko się uśmiechał. 
- C...co...
- Byłeś taki pewny siebie i swojej teorii co do mojej rodziny. Kiedy udało ci się odrodzić, nie jesteś juz taki hop do przodu. 
Wstałem i otrzepałem ubranie. Następnie podszedłem do Zico i spojrzałem w jego puste oczy. 
- Co...co teraz?
- Teraz? Będę musiał cię nauczyć co i jak... a później zamieszkasz ze mną, moją rodziną i resztą zmartwychwstałych w domu na wzgórzu. 
- A...a moi rodzice?
- Zabijamy tylko tych, którzy mogą nam się do czegoś przydać. Twoi rodzice raczej do takich nie należą. Nie każdemu też udaje się odrodzić... możesz czuć się wyjątkowy.
- Jak to?
Zico westchnął i podszedł do grobu Taeila. 
- Widzisz ten grób?...temu dzieciakowi się nie udało.
Miałem ochotę rzucić się na niego i go zabić. Wiedział pewnie, że jestem dość blisko z Taeilem i zrobił to specjalnie by mnie zdenerwować. Mimo wściekłości starałem się zachować spokój.
- Yhym... co teraz?
- Podejdź bliżej mnie.
Jak kazał, tak też zrobiłem. Wtedy Zico złapał mnie za biodra i zbliżył usta do mojej szyi. Zacisnąłem oczy, bo bałem się, że znów będzie chciał mnie ugryźć. Ten jednak musnął ustami miejsce po wcześniejszym ugryzieniu. Gdy zobaczył brak reakcji z mojej strony zaczął składać namiętniejsze pocałunki.
- Co ty wyprawiasz?!- krzyknąłem i odskoczyłem od chłopaka na dobre dwa metry. 
- Chyba mnie nie zrozumiałeś Jaehyo... sądziłem,że jesteś bystrzejszy.
- O czym ty mówisz?
- Powiedziałem ci,że zabijamy tylko tych, którzy mogą nam się do czegoś przydać.
- Mów dalej..
- Zmieniając ciebie chciałem byś był już na zawsze przy mnie. 
Chory facet...naprawdę... mimo obrzydzenia i nienawiści jakie do niego czułem coś mnie w nim kręciło i pociągało. 
- Istaniało też ryzyko, że mnie na zawsze stracisz...nie przemyślałeś tego.
- Przemyślałem to bardzo dokładnie... wiedziałem i czułem, że będziesz jednym ze zmartwychwstałych. 
- Jasne... czułeś to tylko w moim przypadku?
- Tak...jest w tobie coś wyjątkowego i niezwykłego... jeszcze nie wiem co,ale się dowiem.
- Nie mam ochoty się w to bawić... wracam do domu.
- Jaehyo..- Zico stanął przede mną i mocno mnie przytulił - ty nie żyjesz... dzisiaj po południu był twój pogrzeb. Nie uważasz,że rodzice by się troszkę zdziwili jakbyś nagle przyszedł do domu?
Miał racje... ale nie byłem na to gotowy... nie chciałem, by moje życie..zwał jak zwał, tak wyglądało. Chciałem iść na studia, pracować i później godnie się zestarzeć. Nie chcę mieć wiecznie 17 lat. 
- Dobrze... powiedz mi co mam w takim razie robić.
- Być ze mną... całą resztę...co tylko zechcesz...dostaniesz ode mnie. 
- Skąd to przekonanie,że chcesz ze mną być? Rozmawialiśmy ze sobą tylko raz...
- Znam cię lepiej niż ci się to wydaje. 
- Jak...
- Jaehyo...daj mi szansę.
Nie umiałem tego zrobić.... być może chciałem,ale nie umiałem. Bałem się. To była dla mnie zupełnie nowa sytuacja. Zbyt obca i daleko odbiegająca od mojego wcześniejszego życia. 
- Nie potrafię...
Wtedy Zico zatopił się w moich ustach. Całował niezwykle delikatnie i czule. Pragnąłem więcej, ale z drugiej strony coś mi mówiło, bym tego nie robił. Nie byłem pewien czy aby na pewno chcę spędzić wieczność u boku Zico. Ale tylko on umiał o mnie zadbać i mi pomóc...co miałem robić? Oddać mu się i latami przekonywać się do niego i jego uczuć, czy odciąć się od niego i żyć przez setki lat w samotności, zupełnie odciętym od świata? Teraz musiałem toczyć wewnętrzną walkę ze sobą i swoimi uczuciami...ciekawe, która strona zwycięży. 


~Koniec.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------




24 lutego 2015

Hyuk & Hongbin [Hyung, nie wyjeżdżaj]



            Nazywam się Han Sang Hyuk. Mam prawie 20 lat i mieszkam z rodzicami w Pusan. Mój brat, Hongbin wyjechał dwa lata temu do Seoulu, żeby studiować prawo. Ostatnio nawet powiedział rodzicom, że zaczyna studiować zaocznie medycynę. Jesteśmy z niego strasznie dumni i mu kibicujemy, by był jak najlepszy i otrzymywał najlepsze wyniki. Bini jest strasznie zabiegany, dlatego niestety dość rzadko ze sobą rozmawiamy. Ale jak już uda mu się siąść na skype potrafimy przegadać dobre kilka godzin. Odkąd wyjechał zrobiło się w moim życiu tak...pusto. Brakuje mi przesiadywania z nim godzinami na tarasie, biegania nad Hanem, wspólnego imprezowania, wieczorów filmowych i tysiąca innych rzeczy, które zawsze wykonywaliśmy razem. Od dwóch lat, nie był w domu ani razu...ciągle tylko nauka, nauka i nauka. Strasznie za nim tęsknie. Ale świadomość, że niedługo się z nim zobaczę napawa mnie ogromnym optymizmem. Również jadę na studia do Seoulu i Hongbin zgodził się bym z nim zamieszkał. Czuję,że będzie jak za starych dobrych lat. Właśnie kończyłem się pakować. Za godzinę mam pociąg do stolicy. Mama oczywiście przeżywa jak my sobie tam poradzimy..zachowuje się jakby Seoul był na końcu świata i jeszcze dalej. Ale w sumie to matka...zawsze się będzie o nas martwić. Gdy zniosłem torby do samochodu stanąłem na środku chodnika i wbiłem oczy w ulicę. Przed oczami stanął mi obraz Hongbina i mnie sprzed kilku lat... jak beztrosko przechadzaliśmy się po osiedlowych uliczkach zahaczając o każdy sklep by zapchać buzie czymś słodkim. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem i odwróciłem się w stronę ojca, który wołał mnie bym wsiadał do samochodu.
    Kilkugodzinna podróż pociągiem minęła mi dość szybko. Właśnie stałem na peronie i czekałem na Hongbina... mówił,że będzie czekał na mnie o 18...a dochodziła już 19. Zrezygnowany i trochę zmęczony usiadłem na ziemi opierając się o walizki i zwyczajnie zasnąłem.

                                                                           *

- Hej chłopcze... słyszysz mnie?
- Może się spił.
- Młody, pewnie się naćpał.
Hmm...kto to do cholery? Otworzyłem lekko oczy. Przede mną stała grupka meneli wpatrujących się we mnie jak w obraz. Odruchowo chwyciłem za plecak i lekko się skuliłem, czym wywołałem tylko u nich śmiech.
- Dajcie mi spokój.
- Na kogoś tu czekasz? Możemy się tobą zająć jak chcesz.
- Czekam na brata, idźcie już stąd.
Wtedy jeden z nich nachylił się do mnie i zaczął mnie dotykać. Nie powiem, ale cholernie się wtedy wystraszyłem.
- Daj mi spokój!- wrzasnąłem zamykając kurczowo oczy, jakby to miało mnie uchronić przed tymi oblechami.
- Głuchy pan jest?...wypad mi stąd.- hmm?...poznaję ten głos. Podniosłem lekko głowę. Za mężczyznami stał Hongbin, który z dość groźną miną dawał im wyraźnie do zrozumienia,że lepiej będzie dla nich jak mnie zostawią. W tym momencie zacząłem płakać. Sam nie wiem dlaczego. Czy było to spowodowane strachem, czy tym,że widzę Hongbina. Szybko wstałem i rzuciłem mu się na szyję. Bini przytulił mnie i pogłaskał po głowie...tak jak zawsze...móc znów poczuć ten cudowny dotyk było czymś niesamowicie przyjemnym. W tej chwili czułem się bezpiecznie.
- Jak ty urosłeś.- wydukał łykając w międzyczasie łzy. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Wtuliłem się bardziej w jego ciało,a twarz ukryłem w zagłębieniu jego szyi. Chciałem by ta chwila trwała wiecznie, ale...
- Hongbin Oppa!- hm? Podniosłem głowę i spojrzałem w stronę dobiegającego, kobiecego głosu. Przy zejściu z peronu stała drobna dziewczyna ubrana w spódnicę i pudrowy sweterek. Machała w naszym kierunku robiąc przy tym głupkowate miny.
- To twoja dziewczyna?- zapytałem lekko poddenerwowany i spojrzałem na brata, który w tym czasie zbierał moje torby.
- Koleżanka z uczelni...podwiozła mnie tu dzisiaj, bo mi padł samochód.
- Jasne... teraz tak się na to mówi?
Hongbin stanął przede mną i posłał mi słodki uśmiech ukazujący dołeczki w policzkach.
- Hyukkie...to koleżanka...jestem tak zabiegany,że nie mam czasu na jakieś miłostki.- i to mi się podoba...czyli Hongbin jest cały dla mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem i ruszyłem za bratem. Całą drogę do mieszkania przemilczałem. Bini cały czas był zagadywany przez tą żałosną laskę, która nie dała żadnemu z nas dojść do słowa. Szczebiotała jak....aishhh po prostu miałem jej serdecznie dość.
Po dotarciu na miejsce wrzuciliśmy bagaże do salonu i znów wylądowałem w objęciach Hongbina.
- Strasznie za tobą tęskniłem.- szepnął Hyung i zatopił palce w moich włosach. Uśmiechnąłem się lekko i bardziej się w niego wtuliłem.
- Chyba powinienem się rozpakować.
- Zaraz to zrobisz...daj się poprzytulać.
Zachichotałem i spojrzałem na twarz brata. Boże jaki on jest przystojny. Pewnie wszystkie laski z uczelni na niego lecą. Hongbin spojrzał na mnie podejrzliwie, co wywołało u mnie lekkie skrępowanie. Szybko odwróciłem się i rozejrzałem nerwowo po mieszkaniu.
- Małe to twoje mieszkanko.
- Mówiłem ci, że to kawalerka... A właśnie. Nie zdążyłem kupić ci łóżka...kimniesz się kilka dni na moim, a ja prześpię się na kanapie. 
- Zwariowałeś?...przecież możemy spać razem. 
- No nie wiem...w domu zawsze cię to krępowało.- zachichotał i dźgnął mnie w bok.
- Aishh....wyrosłem z tego. 
- Niech ci będzie... leć do wanny,a ja cię rozpakuję.


*

Następne dni, tygodnie i miesiące leciały nam...nawet nie umiem powiedzieć jak. Mimo że byłem blisko Hongbina czułem ogromną pustkę. Wychodził z domu jak ja jeszcze spałem, a wracał...jak kładłem się spać. Prawie w ogóle się ze sobą nie widywaliśmy i nie rozmawialiśmy. Do tego wszystkiego Hyung podjął pracę żeby nie ciągnąć pieniędzy od rodziców. Wyobrażałem to sobie zupełnie inaczej. Właśnie dochodziła 23. Zmęczony położyłem się do łóżka. Moje oczy wbiły się w poduszkę Hongbina. Lekko ją objąłem i wtuliłem w nią twarz. Czułem nieziemski zapach Hongbina. Uwielbiałem go. Zawsze wywoływał we mnie mieszane emocje...lekkie podniecenie mieszane ze spokojem i poczuciem bezpieczeństwa. Zacisnąłem oczy, z których po chwili popłynęły słone łzy. Chciałem żeby Hongbin był teraz przy mnie... żeby mnie przytulił, powiedział, że kocha i że wszystko będzie dobrze. Powoli zacząłem się zastanawiać nad tym, czy nasze relacje są takie jak powinny być. Chodzi mi o to,że nie zachowywaliśmy się jak typowe rodzeństwo. Wiedziałem,że oboje chcemy czegoś więcej. Zmęczony westchnąłem i okryłem się bardziej kołdrą. Wtedy usłyszałem jak zamek w drzwiach wejściowych przekręca się i do środka wchodzi Hongbin w towarzystwie jakiegoś kolegi. Burknąłem pod nosem z niezadowolenia i wyszedłem do przedpokoju by ich przywitać. Oboje byli widocznie lekko podpici, ale kolega był chyba w gorszym stanie. Chrząknąłem i spojrzałem w stronę Hongbina, którego oczy od razu wbiły się we mnie.
- Piłeś?
- Tylko troszkę.
- Yhym...a ten chłopak?...kto to jest?
- Przyprowadził mnie tylko do domu..
- Spoko młody, już znikam.- aish...po cholere on się wtrąca.
- Nie pytałem cię o nic...ale skoro już zrobiłeś swoje to wypad.
- Hyuk, zachow...
- Daj spokój Hongbin...narazie.- po tych słowach opuścił mieszkanie, a ja wściekły podszedłem do brata.
- Od kiedy ty pijesz?
- Jezu Hyuk...byłem zmęczony po pracy, miałem do tego prawo.
- Idź do wanny i do łóżka w takim razie.
- Możemy iść od razu do łóżka.
- Jak wolisz...- rzuciłem sucho i poszedłem do pokoju, po czym od razu wskoczyłem do łóżka. Hongbin przyszedł od razu za mną i stanął nade mną rozpinając marynarkę i koszulę. Uwielbiałem jego klatę. Mógłbym patrzeć na nią godzinami,ale cóż...nie dziś. Dzisiaj byłem na niego strasznie wściekły. Hongbin uśmiechnął się do mnie lekko i rzucił ubrania na ziemię. Następnie nachylił się do mnie i pocałował mnie w czoło...zawsze tak robił gdy kładłem się spać.
- Aishhh....spadaj. 
- Oj no nie gniewaj się klusku. - mówiąc to przeczesał moje włosy i wtulił twarz w moją szyję. Objąłem go mimowolnie i cicho westchnąłem.
- Nie gniewam się...ale proszę cię nie pij.
- Przepraszam, to była jednorazowa sytuacja. 
- Rozumiem...a teraz już się kładź. Mówiłeś, że jesteś zmęczony. 
Wtedy Hongbin podniósł głowę i zaczął całować mnie po twarzy. Z początku totalnie mnie zamurowało, jednak po dłuższej chwili opadłem na łóżko i oddałem się tym pieszczotom. Wplotłem palce w jego gęste włosy i cicho pomrukiwałem. Bini wtedy delikatnie pocałował mnie w usta i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Czułem jak moja twarz delikatnie się czerwieni, a serce zaczyna szybciej bić.
- Co robisz?- szepnąłem i zamknąłem oczy. Wtedy Hyung zachichotał i zaczął mnie delikatnie całować. Z początku nie wiedziałem jak mam na to reagować, jednak po chwili włączyłem w to swój język, który błędnie błądził po zwinnym języku brata. Hongbin całował idealnie. Każdy ruch był przemyślany i dokładny. Widać,że wkładał w to całego siebie i chciał by było mi jak najlepiej. Jego dłonie pieściły moją wrażliwą talię, przez co z moich ust co chwilę wydobywały się stłumione przez usta Hongbina jęki. Chciałem spojrzeć mu w oczy i zapytać dlaczego to robi..do czego zmierza, ale nie potrafiłem. Nie potrafiłem się teraz od niego oderwać i tego przerywać. Chciałem by mimo ogromnego wstydu ta chwila trwała wiecznie. Wtedy poczułem na podbrzuszu zimną dłoń brata, która po chwili znalazła się w moich bokserkach. Jęknąłem dość głośno i popatrzyłem na Hongbina. Ten jednak nie przerywając swojej wcześniej zaczętej czynności uśmiechał się jedynie i masował moją męskość. Czułem ogromny wstyd, który przeplatał się z rozkoszą i pożądaniem. Zacisnąłem oczy i próbowałem wyrównać oddech.
- Popatrz na mnie.
- Y y.
- Hyukkie...oczka na mnie.- otworzyłem lekko oczy i spojrzałem na opanowanego Hongbina, który coraz bardziej zaciskał dłoń na moim członku. Wiedział, że nigdy nikogo nie miałem i nigdy sam sobie nie dogadzałem. Czułem jak mój penis coraz bardziej twardnieje. Przyciągnąłem do siebie Hongbina i wtuliłem się w jego klatkę piersiową. Ten jednak drugą ręką położył mnie delikatnie na poduszce i patrzył na moją twarz delikatnie ją głaszcząc.
- Hongbin przytul mnie.- jęknąłem cicho i złapałem za kołdrę, próbując złapać oddech.
- Chcę widzieć twoją twarz przy orgaźmie.
- Zwariowałeś?...proszę cię przytul mnie. 
- Hyukkie, to będzie dla mnie ogromna przyjemność...pozwól mi to zobaczyć.
Przytaknąłem na jego prośbę, bo już nie miałem siły się z nim o to kłócić. Po chwili czułem jak z mojego członka wylewa się ciepła, gęsta ciecz prosto na rękę Hongbina. Czułem się okropnie zażenowany. Zakryłem twarz rękoma. Słyszałem jedynie cichy chichot Hongbina, który już po chwili złapał za moje dłonie i zaczął je delikatnie całować. Szczerze mówiąc nie miałem ochoty na nic więcej. Chciałem tylko żeby mnie przytulił i pogłaskał po głowie...nic więcej.
- Bini..
- Hm?
- Przytul mnie.
- To później Hyukkie.
- Proszę.- Hongbin jednak nie chciał mnie słuchać. Zdjął spodnie wraz z bielizną i rozszerzył moje nogi kładąc się między nimi. Czułem jak jego nagie ciało ociera się o moje. Było to strasznie przyjemne,a zarazem krępujące. Czułem dziwne ciepło w podbrzuszu, a moje ciało coraz bardziej pokrywało się potem i ciarkami. Hongbin muskał moją szyję swoimi ciepłymi wargami, a jego dłonie delikatnie pieściły moje drżące ciało. Gdy jego wargi zatrzymały się na moim uchu, Bini podniósł lekko głowę i spojrzał mi w oczy szepcząc:
- Zrobimy to Hyukkie.
Co....zrobimy co? Tamtego wieczoru mój mózg przestał zupełnie pracować i myśleć.
- Co zrobimy?- zapytałem cicho głaszcząc Hyunga po karku.
- Ale ty jesteś głupiutki.
- Hongbin... nie powinniśmy.- po tych słowach syknąłem, bo poczułem wchodzącego we mnie brata.
- Hyuk zaufaj mi... nie zrobię ci krzywdy, przecież wiesz. 
- Wiem...ale jesteśmy braćmi.- znów jęknąłem i mocniej wtuliłem się w Hongbina, który już w połowie tkwił w moim wnętrzu.
- Kocham cię nie tylko jako brata... wiem Hyukkie, że twoje uczucia wobec mnie są dokładnie takie same. 
Tu się nie mylił... od wielu lat czułem do niego coś więcej. Myślałem o nim zawsze, gdy kładłem się spać.. miałem przed oczami różne erotyczne scenki z nim w roli głównej. Zawsze jak z kimś wychodził czułem wielką zazdrość i błagałem by nigdy nikogo sobie nie znalazł. Modliłem się, by któregoś dnia zakochał się we mnie i ze mną był... mimo że nie powinniśmy, chciałem tego ponad wszystko. Wiedziałem, że przez to rodzice się od nas odwrócą, ale szczerze mówiąc to się dla mnie nie liczy...chcę tylko i wyłącznie Hongbina...niczego więcej nie potrzebuję i nie chcę.
Skoro już Bini przyznał się do swoich uczuć wobec mnie, musiałem...i chciałem to wykorzystać. Złapałem jego rozgrzaną twarz w obie ręce i połączyłem nasze wargi w czułym i namiętnym pocałunku. Hongbin wszedł we mnie do końca i rozpoczęliśmy stosunek. Z początku był on czuły i delikatny, jednak po kilku minutach oboje nie wytrzymaliśmy i pragnęliśmy więcej. Hyung zachowywał się jak zwierze, co mi wcale nie przeszkadzało. Pragnąłem go nawet bardziej. Chciałem by robił to szybciej i mocniej. Nasze położenie co chwilę ulegało zmianie. Zaczęliśmy się kochać na łóżku...później jednak wylądowałem na biurku, pod ścianą... godzinę potem przenieśliśmy się do kuchni i łazienki. Doszliśmy kilkakrotnie,a mimo to ciągle nam było mało. Gdy staliśmy w kabinie prysznicowej Hongbin wyszedł ze mnie i przycisnął mnie do ściany kabiny delikatnie mnie całując.
- Dziękuję Hyukkie.
- Za...za co?- powiem szczerze,że ciężko było mi wtedy złapać oddech i cokolwiek powiedzieć. Powiedzieć coś jeszcze w miarę sensownego.
- Za to,że jesteś matołku. Dziękuję.
Wtuliłem się w rozgrzane ciało brata i lekko się uśmiechnąłem. Czułem,że będziemy mieć wiele problemów i nieprzyjemności przez to,że jesteśmy razem...ale jak mam być szczery zupełnie mnie to nie obchodziło. Miałem Hongbina na wyłączność i tylko to się dla mnie liczyło.


~Koniec.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------



9 lutego 2015

Simba & E.co~cz.2 [Romans z wykładowcą- Koniec]

                       Cały czas miałem w głowie słowa profesora. "Jutro o 18 u mnie...". Do cholery jasnej... czy ten człowiek nigdy nie da mi spokoju? Ledwo trzymając się na nogach ruszyłem w stronę wyjścia. Gdy wyszedłem na dwór poczułem przyjemny chłód uderzający w moje ciało. Na rozgrzaną twarz spadały lekkie płatki śniegu, które w mgnieniu oka ulegały topnieniu. Szedłem zamyślony w stronę stancji. Mojej głowy cały czas trzymały się myśli związane z JoonYoungiem. Chyba mogę mu mówić na "ty"...w końcu chwilę temu się z nim pieprzyłem. Zrezygnowany wszedłem do mieszkania i ruszyłem do swojego pokoju.
- Jak egzamin?- ten wiecznie znudzony i spokojny głos...Sancheong.
- Dobrze...
- Zdałeś?
- Powiedzmy...- po wejściu do pokoju trzasnąłem drzwiami i upadłem na łóżko. Nie miałem teraz ochoty rozmawiać z Sancheongiem. W sumie to nigdy nie miałem ochoty na rozmowy z nim. Zdjąłem uciskający mnie krawat i przykryłem się kołdrą. Miałem ochotę zasnąć i najlepiej już nigdy się nie obudzić. Chciałem zapomnieć o tym dniu, egzaminie i moim pierwszym razie z profesorem chemii. Niestety mieszkający ze mną Henry mi na to nie pozwolił.
- Youngjin, jutro idziemy z Sancheongiem i Eddim na piwo...idziesz z nami?
- Hm?...Kto to Eddy?
- Mój chłopak..chcę żebyście go w końcu poznali.
- Jutro....nie mogę.- w końcu mam kolejną "randkę" z tym badylem.
- Czemu?
- Jestem umówiony... idź stąd, chce mi się spać.
Prince Mak westchnął i wyszedł z pokoju gasząc mi światło i zamykając cicho drzwi. Wtuliłem twarz w poduszkę i zamknąłem oczy, z których po chwili wypłynęły łzy. Czułem się w tym momencie jak męska dziwka. Brzydziłem się siebie, a na samo wspomnienie o stosunku z panem Ha robiło mi się niedobrze. Nie wiedziałem też jak mam się zachować następnego dnia. Tak po prostu do niego przyjść? Jeśli tak,to co mu powiem? Że przyszedłem...zaliczyć? Zacisnąłem mocniej dłonie na poduszce i krzyknąłem w nią najgłośniej jak potrafiłem. Nie wiem czemu,ale poczułem się po tym niewiarygodnie lekko i dobrze. Można powiedzieć,że problem chwilowo zniknął... dopóki nie nadszedł kolejny dzień.
           Wspomnianego, następnego dnia gniłem w łóżku do godziny 16:25. Odwlekałem wstanie i pójście do profesora. Wiedziałem jednak,że muszę to zrobić, by zdać chemię i świętować zdaną sesję. Wziąłem leki przeciwbólowe i narzuciłem na siebie pierwsze lepsze ubrania, które wyciągnąłem z szafy.
- Gdzie idziesz?- Sancheong...wiecznie ciekawy i wścibski.
- Co cię to... poza tym z tego co wiem masz już plany z Henrym.- okej, nigdy nie odpysknąłem mu w tak chamski sposób - Przepr...
- Nie ważne...idź już.
Po tych słowach rzucił mi pełne żalu spojrzenie i zniknął za drzwiami swojego pokoju. Przez tą chorą sytuację z Ha, stałem się okropnie nieprzyjemny... nigdy taki nie byłem,ale przecież nie mogę powiedzieć chłopakom dlaczego się tak zachowuję. Może i by zrozumieli...chociaż...sam już nie wiem. Narzuciłem kurtkę i wyszedłem z mieszkania. W windzie zajrzałem do kieszeni spodni... gumki i przeciwbólowe są. W sumie po co mi gumki? W ciąże raczej z nim nie zajdę... ale jakąś chorobę mogę złapać...cholera wie ilu studentom zaliczał tak swój przedmiot.
Po dojechaniu metrem do dzielnicy, w której mieszkał pan Ha zacząłem się zastanawiać czy sobie nie odpuścić i po prostu wrócić do domu. Trudno.. miałbym rok studiowania w plecy. Z drugiej jednak strony ambicje i chęć zostania najlepszym studentem kazały mi iść do mieszkania tego zboka. Wziąłem więc głęboki oddech i zapukałem do drzwi. Serce waliło mi jak szalone. Na odwrót było już chyba za późno. Mimo mojego dwukrotnego pukania, nikt nie otwierał. Uśmiechnąłem się w duszy i już miałem wiać do domu, kiedy pod moje nogi wplątał się średniej wielkości pies. Zaczął mnie obwąchiwać i merdać ogonem. Mimo mojej miłości do zwierzaków, nie miałem teraz ochoty na zabawę z nim. Nie było to ani odpowiednie miejsce ani czas.
- Spadaj.- syknąłem i wtedy poczułem na ramieniu czyjąś dłoń.
- O już jesteś.- zamurowało mnie. Otworzyłem szeroko oczy i powoli odwróciłem się w stronę głosu. Stał przede mną uśmiechnięty profesor, trzymający w jednej ręce reklamówkę z zakupami,a w drugiej smycz jak się okazało jego pupila. Co za cholerny niefart - Długo już czekasz?
- N...nie....dopiero przyszedłem.
- Pewnie zmarzłeś... zaraz zrobię ci coś ciepłego.- yy...co...lekko zszokowany wszedłem za JoonYoungiem do mieszkania. Typowa, męska kawalerka faceta, który trzepał niezłą kasę za udzielanie wykładów na prywatnych uczelniach. Zdjąłem buty i kurtkę i wbiłem wzrok w wiszący na ścianie kolaż zdjęciowy. Przedstawiał on mojego ukochanego profesora z jakimś chłopakiem. Na każdym zdjęciu uśmiechnięci, przytuleni, buziaczki i te sprawy...ha..czyli jednak kogoś ma. Dlaczego więc wczoraj kochał się ze mną? Zdradliwa, dwulicowa małpa.
- To Jonghyun...mój były chłopak.- mało co nie podskoczyłem, gdy usłyszałem te słowa tuż przy moim uchu. Czy ten facet porusza się tylko i wyłącznie w bezszelestny sposób?
- Czemu były?
- Cztery lata temu mieliśmy wypadek. Wracaliśmy z kolegą z imprezy i wylądowaliśmy w rowie... tylko mi udało się przeżyć. 
Nie wiedziałem jak mam teraz zareagować. Przytulić go i współczuć czy powiedzieć "i dobrze ci tak dupku", masz za swoje. Gdy otwierałem usta JoonYoung lekko się uśmiechnął i wraz z zakupami i skaczącym koło jego nogi psem ruszył do kuchni. Ja natomiast raz jeszcze wbiłem wzrok w zdjęcia. Ten cały Jonghyun był strasznie podobny do mnie. Hmm...czy w takim razie mam być tylko zastępstwem jego byłego?
- Chodź do kuchni. - mrugnąłem kilkakrotnie i poszedłem posłusznie do kuchni. Profesor dał mi kakao,a sam zajął się przygotowywaniem kolacji. Czułem się okropnie niezręcznie - Usiądź.- zaproponował z uśmiechem i wrócił do krojenia warzyw.
- M..może panu pomóc?
- Aishh...przestań mówić mi na pan...czuję się wtedy taki stary.
- Ale przecież pan....jesteś moim wykładowcą.
- Ale nie tutaj... także wyluzuj i mów mi na ty.
- Dobrze...to w takim razie... pomóc ci?
- Y y... zajmij się lepiej kakaem... i ewentualnie Baw.
- Co to Baw?
- ...mój pies.- ale ze mnie idiota. Całe szczęście JoonYoung zareagował na mojego buraka słodkim uśmiechem. Po godzinnej zabawie z psiakiem i odpowiadaniem na pytania profesora zasiedliśmy obaj przy stole przy pysznie wyglądającej kolacji i butelce dobrego, drogiego wina. Nigdy nikt nie zaprosił mnie na tak...romantyczną kolację. Czułem się strasznie skrępowany, ale nie znikający z twarzy JoonYounga uśmiech sprawiał,że powoli dawałem na luz.
- No dobra Youngjin...- zaczął profesor gdy zaczęliśmy jeść - Ty o mnie już trochę wiesz...teraz twoja kolej. 
- A co chcesz wiedzieć?
- Najlepiej wszystko. 
- Hmm.... no to przyjechałem do Seoulu cztery lata temu, po tym jak zostałem wyrzucony z domu dziecka. Okazało się,że jestem za stary żeby w nim mieszkać. Przyjechałem tu z dwoma kolegami, z którymi wynajmuję teraz mieszkanie...
- Mieszkałeś w domu dziecka?- westchnąłem i przytaknąłem głową lekko się czerwieniąc. Nie wiem dlaczego, ale zawsze był to dla mnie powód do wstydu. JoonYoung nic nie powiedział, tylko skinieniem głowy zachęcił mnie do kontynuowania,
- Po skończeniu studiów chcę zostać w Seoulu... nie widzę teraz siebie w innym mieście. W wolnych chwilach jak się nie uczę, piszę bloga o ge...gastronomii...to takie moje hobby...
- A więc jesteś gejem.
- Tak...zaraz...co?
- Sam powiedziałeś,że piszesz bloga o gejach.
- O gastronomii...
- Błagam...jaki chłopak pisze blogi kulinarne?
W sumie tutaj miał rację.
- Dobra no...
- Wstydzisz się tego?
- Jak cholera.
- Czemu?
- Bo czasem jest trudno nad tym zapanować i zwykle byłem przez to obiektem kpin. 
- Za bardzo się wszystkim przejmujesz... jakbym ja brał do siebie całą krytykę już dawno siadłbym psychicznie...a jak widzisz mimo wyzwisk, kpin i śmierci kochanej osoby dalej żyję i staram się być szczęśliwy. - widziałem,że jak wspomniał o Jonghyunie jego głos lekko się załamał, a do oczu napłynęły łzy. Niepewnie podszedłem do niego i wtuliłem jego głowę w swój brzuch. Ha objął mnie w talii, a ja zacząłem głaskać go po głowie. Widzę,że nawet pod najgrubszą skorupą twardziela kryje się człowiek z uczuciami i ogromną wrażliwością. Po dłuższej chwili JoonYoung sięgnął po butelkę wina i złapał mnie za rękę ciągnąc tym samym do sypialnii. Gdy usiedliśmy na łóżku wręczył mi alkohol i spojrzał mi w oczy. Poczułem w sobie nagłą chęć pocałowania go i kochania się z nim, tylko tym razem ze mną w roli seme. Wytrąciłem kieliszek na dywan i zacisnąłem dłoń na włosach chłopaka wbijając się tym samym w jego usta. Jego walczące z początkiem ciało uległo i po chwili leżał na łóżku przygnieciony moim ciężarem. Pieściłem delikatnie jego wargi, a palcami subtelnie dotykałem jego rozgrzanej szyi i wystająych obojczyków. Czułem,że JoonYoung chce więcej. Jego chude dłonie wsunęły się niepewnie pod moją koszulę i po chwili zaczęły drapać mnie po plecach. Mruknąłem z zadowolenia i zacząłem całować go po uchu. Ten natomiast jęknął i złapał mnie za włosy, spoglądając mi w oczy. Oddychał bardzo szybko. Widziałem w jego oczach smutek, żal, poczucie samotności i pragnienie bliskości drugiej osoby. Gdy nachyliłem się do niego, by go pocałować ten ponownie uniemożliwił mi to. Wpatrywał się we mnie jakby zobaczył właśnie objawienie. Jego dłonie delikatnie pieściły moją twarz. Wzrok ostrożnie badał każdy milimetr mojej skóry. Miałem wrażenie,że w ten sposób sprawdza, czy aby na pewno przy nim jestem i czy zaraz nie zniknę. Gdy był już pewny zamknął oczy i mocno mnie przytulił napawając się zapachem moich włosów.
- Chcę się z tobą kochać JoonYoung. - szepnąłem i zacząłem delikatnie głaskać jego talię.
- Obiecaj mi,że będę dla ciebie najważniejszy na świecie... że będziesz mnie kochał i nigdy mnie nie zostawisz... że codziennie będę się budził obok ciebie, a każdego wieczoru zasypiał w twoich ramionach...nawet nie wiesz jak cholernie tego potrzebuję...
- Obiecuję.- przytaknąłem, po czym znów połączyłem nasze usta w delikatnym, czułym pocałunku. JoonYoung chwilę odwzajemniał pieszczotę, po czym "zrzucił" mnie z siebie i wtulił się w moje ciało. Objąłem go ramieniem i przykryłem kołdrą. Człowiek nie do poznania. Wczoraj bym go mieszał z błotem i wyzywał od najgorszych,ale jak poznałem jego prawdziwą naturę, powiem szczerze,że jestem nim totalnie zauroczony i nie znam drugiego tak wspaniałego człowieka...


~Koniec.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------