Wreszcie jutro nadejdzie ten piękny dzień. Ja i Nichkhun się pobierzemy. Bardzo długo na to czekałem...można powiedzieć, że od początku naszego związku, czyli...2 lata. Właśnie leżałem na łóżku z naszą papugą Kyu. Była takim naszym synkiem. Umiała mówić, parzyć herbatę,a nawet robić naleśniki. Chciałem teraz być z moim narzeczonym,ale pozwoliłem mu się wybawić i puściłem go na imprezę z kolegami, tzw. "wieczór kawalerski". Właśnie karmiłem Kyu owockami, kiedy nagle do pokoju wpadł Nichkhun z pięcioma kolegami. Byli nawaleni do nieprzytomności.
- Rozbieraj się skarbie !!- krzyknął mój kochany i na mnie usiadł. Czuć było od niego okropny zapach wódki.
- Nichkhun co ty robisz ?- zapytałem go nieco przestraszony,bo jego koledzy już zaczęli mnie rozbierać.
- Zabawimy się przed ślubem !
- Mieliśmy przecież umowę...- nigdy jeszcze nie uprawialiśmy seksu. Podczas nocy poślubnej miał być nasz pierwszy raz.
- Nichkhun nie pierdol, rozbieraj go !- krzyknął jeden z kolegów i zaczął szarpać mnie za krocze. Do oczu napłynęły mi automatycznie łzy. Było to strasznie upokarzające i bardzo mnie bolało. W tym samym czasie reszta chłopaków rozebrała mnie całkowicie i stanęli dookoła łóżka.
- Skarbie proszę cię nie rób tego...- płakałem jak bezbronne dziecko. W sumie to niewiele mogłem zrobić. Nagle dwóch towarzyszy mojego narzeczonego złapało mnie za nogi i rozszerzyli je z całej siły. Bałem się nawet odezwać słówkiem.
- Zostawić tata !- zawołał Kyu "napadając" na jednego z chłopaków i dziobiąc go po głowie. Ten w złości jednak nie wiedział co robi...złapał go i rzucił z całej siły o ścianę. Wtedy już nie wytrzymałem i zacząłem się szarpać.
- Co ty mu zrobiłeś ?! Nichkhun zrób coś !!
- Oj myszko, nic mu nie będzie... teraz się troszkę pobawimy.- po tych słowach wszyscy się rozebrali, pokazując swoje obleśne ciała. Wtedy dwóch mnie podniosło i postawiło pod ścianą. Mój przyszły mąż natomiast złapał mnie za biodra i wszedł we mnie z całej siły. Czułem jak po nogach spływają mi ciepłe strużki krwi. Ból był nie do opisania....czułem się tak jakby miliony noży i igieł rozrywały moje wejście. Cały czas jednak myślałem o Kyu, który w bezruchu leżał pod ścianą.
- Dawaj go na ziemię, to mi machnie loda !
Nichkhun cisnął mną o ziemie i już po chwili czułem w ustach obleśne, wielkie przyrodzenie jednego z jego kolegów. Czułem jak obiad podchodzi mi do gardła. Chciałem żeby ten koszmar już się skończył. Przecież jutro miał być najlepszy dzień w moim życiu...byliśmy z Nichkhunem tacy w sobie zakochani...uważani za wzór pary, a teraz ? Gwałcił mnie w bestialski sposób jak zwierzę.
Jedna męka za mną....przynajmniej tak myślałem. Chłopak wyciągnął ze mnie penisa i poklepał po twarzy.
- Dobra robota, dziwko...do czegoś się jednak nadajesz...- "dziwko" ? Rzeczywiście po tych słowach zacząłem się tak czuć. Nie wytrzymałem presji i obrzydzenia i zwymiotowałem. Prosto pod nogi jednego z chłopaków. Brunet popatrzył na mnie ze złością i uderzył z całej siły w twarz.
- Moja kolej....ja już mu kurwa pokażę....- po tych słowach odepchnął zadowolonego Nichkhuna i wszedł we mnie. W tym czasie jego poprzednik doszedł mi na twarz. Znów zwymiotowałem i zacząłem płakać. Już nie miałem siły...nie miałem siły płakać, krzyczeć, stawiać się im...nie miałem siły na nic....chciałem jedynie żeby ten ból się już skończył. Chciałem żeby to był tylko zły sen... Zadawany w bardzo brutalny sposób ból był tak silny, że nie wytrzymałem i zemdlałem.
Obudziłem się ....sam dokładnie nie wiem kiedy...Leżałem w kałuży krwi, zalepiony spermą chłopaków. Nie wiedziałem co się w okół mnie dzieje. Nagle poczułem na sobie pazurki Kyu.
- Tata ból ?
- N...nie...- odetchnąłem z ulgą gdy zobaczyłem,że nic mu nie jest.
- Dostać wiadomość..
Wstałem z wielkim trudem i spojrzałem na telefon. 74 nieodebrane połączenia od Chansunga, jego przyjaciela z zespołu. Trzęsącą się ręką wybrałem numer i do niego oddzwoniłem.
- Leo dlaczego nie odbierasz ?!
- Spałem....
- Muszę ci coś powiedzieć, tylko się nie denerwuj....
- Co...
- Nichkhun...on....miał wypadek....
- Gdzie on jest ?!
- Leo... on.....on nie żyje....tylko spokojnie...
Telefon wypadł mi z ręki, a kolana ugięły się jak pod wpływem ogromnego ciężaru. Przecież jutro mieliśmy się pobrać i być ze sobą szczęśliwi do końca życia...Zapomniałem już o ogromnej krzywdzie jaką mi wyrządził...o tym,że kilka godzin temu potraktował mnie jak dziwkę z przyulicznego burdelu. Wszystko bym mu wybaczył bo go kochałem....i będę kochać do końca życia....dlaczego ktoś na górze musiał mi go zabrać....
~Koniec.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
o nieee. biedny ;_; a tak bardzo go kochał
OdpowiedzUsuńtak długo kazałaś czekać. jak zawsze w formie. życzę dalszej weny <3
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje opowiadania!
OdpowiedzUsuńBiedny Leoś :<<<<<<<
Mam nadzieję, że następnym razem nie będziesz kazała tak długo czekać na kolejny wpis! :)
buziaki!
Ja tam jestem zadowolona z jego śmierci ^^
OdpowiedzUsuń